Ojciec usmiechnal sie, mowiac te slowa, ale najwyrazniej byl czyms przejety. Widzialam to po jego nerwowych ruchach, gdy skladal mape. Czulam, ze niebawem opowie mi jakas historie, ale sama nie zamierzalam o nic prosic.

Kiedy poznym popoludniem wjechalismy do Les Bains, natychmiast polubilam te wioske. Rozlozyla sie na wierzcholku niewysokiego wzgorza o skalach piaskowego koloru. Zwieszaly sie nad nia olbrzymie Pireneje, rzucajac cien tak, ze w sloncu plawily sie jedynie najszersze ulice polozone w dolnych partiach miasteczka. Zbiegaly one w kierunku doliny z plynaca jej srodkiem rzeka i polozonych nad nia farm. Drzewa o skapych, na wpol uschnietych lisciach dawaly niewiele cienia. Na zakurzonych placykach krecili sie mieszkancy wioski, a stare kobiety sprzedawaly ze stolikow robione szydelkiem obrusy oraz flaszeczki z lawendowym olejkiem. W najwyzszym punkcie miasteczka znajdowal sie kosciol. Jego wieza, z krazacymi wokol stadami jaskolek, powoli pograzala sie w cieniu rzucanym przez wznoszaca sie prawie do nieba ogromna gore; w cieniu, ktory, w miare jak zachodzilo slonce, zasnuwal rowniez kolejne uliczki wioski.

W jednym z dziewietnastowiecznych hoteli zjedlismy obfita kolacje zlozona z zupy przypominajacej gazpacho [5] oraz z kotletow cielecych. Kierownik sali oparl stope na mosieznej rurze okalajacej sasiadujacy z naszym stolikiem bar i zapytal leniwie o cel naszej podrozy. Byl prostym, ubranym na czarno mezczyzna o szczuplej twarzy i oliwkowej cerze. Nie mowil plynnie po francusku i niewiele zrozumialam. Jego slowa przetlumaczyl mi dopiero ojciec.

– Oczywiscie… nasz klasztor – zaczal maitre d'hotel w odpowiedzi na pytanie mego ojca. – Wie pan, do Saint-Matthieu kazdego lata przybywa osiem tysiecy osob. Naprawde. Sa to bardzo mili, spokojni ludzie, przewaznie chrzescijanie z calego swiata. Prawdziwi pielgrzymi, ktorym niestraszna jest mozolna wspinaczka do sanktuarium. Codziennie o swicie cicho wynosza sie z pokoi, scielac nawet lozka. Oczywiscie, wiele osob pojawia sie tu tylko ze wzgledu na les bains. Wy tez przyjechaliscie do wod?

Ojciec wyjasnil, ze pozostaniemy w wiosce tylko dwa dni, a nastepnie ruszymy na polnoc. Dodal tez, ze caly nastepny dzien zamierzamy spedzic w klasztorze.

– Wie pan, ze o Saint-Matthien krazy wiele legend, niektore zdumie- ' wajace, ale wszystkie prawdziwe – odparl z usmiechem maitre i nagle jego twarz wydala mi sie nadzwyczaj przystojna. – Czy mloda dama rozumie? Moze chce je poznac?

– Je comprends, merci - odrzeklam uprzejmie.

– Bon. Opowiem panience jedna z nich. Czy chce panienka posluchac? Ale prosze jesc kotlet… najlepszy jest goracy.

W tej samej chwili otworzyly sie drzwi restauracji i w progu pojawilo sie usmiechniete starsze malzenstwo. Najwyrazniej goscie hotelu. Szybko wybrali stolik.

– Bon soir, buenas terdes - powiedzial jednym tchem kierownik sali. Popatrzylam pytajaco na ojca, ktory wybuchnal smiechem.

– O tak, jestesmy tu bardzo wymieszani. – Maitre rowniez sie rozesmial. – Jestesmy la salade roznorodnych kultur. Moj dziadek swietnie mowil po hiszpansku, wrecz perfekcyjnie, a poza tym, bedac juz w podeszlym wieku, walczyl podczas wojny domowej. Uwielbiamy wszystkie nasze jezyki i narzecza. Zadnych bomb, zadnych terrorystow jak u les Basaues. Nie jestesmy kryminalistami.

Rozejrzal sie z oburzeniem, jakby ktos probowal mu zaprzeczyc.

– Wyjasnie ci wszystko pozniej – szepnal do mnie ojciec.

– Tak wiec opowiem pewna historie. Z duma musze przyznac, ze nazywaja mnie tutaj historykiem naszego miasta. Jak wiadomo, klasztor zbudowano w tysiecznym roku. A dokladnie w dziewiecset dziewiecdziesiatym dziewiatym, gdyz mnisi, ktorzy wybrali to miejsce, byli przygotowani na nadejscie Apokalipsy… rozumiesz, panienko, milenium. Wedrowali zatem po tych gorach, szukajac odpowiedniego miejsca na swoja swiatynie. I oto jeden z nich, podczas snu, doznal wizji: z nieba zstapil swiety Mateusz i stanal na gorujacym nad ich glowami wierzcholku, na ktorym rosla biala roza. Nastepnego dnia mnisi wspieli sie we wskazane miejsce i poswiecili gore za pomoca modlitw. To piekne miejsce. Spodoba sie. To, co wam opowiedzialem, nie jest zadna wielka legenda. Po prostu krotka historia o ufundowaniu opactwa.

Tak wiec, kiedy klasztor z przylegajacym don niewielkim kosciolkiem liczyl juz sto lat, jeden z najbardziej poboznych mnichow, ktory udzielal nauk mlodszym, zmarl nagle w tajemniczych okolicznosciach. Nazywal sie Miguel de Cuxa. Jego smierc pograzyla braci w ogromnej zalosci. Pochowano go w klasztornej krypcie. Wlasnie ze wzgledu na te krypte jestesmy tak slawni. To najstarsza romanska budowla tego typu w Europie. Tak!

Zabebnil po blacie bufetu dlugimi palcami o krotko obcietych paznokciach.

– Tak! Wprawdzie niektorzy honor ten przypisuja klasztorowi Saint-Pierre nieopodal Perpignan, ale to tylko lgarstwa majace na celu zwabienie turystow.

Tak czy owak, wielki erudyta pochowany zostal w krypcie. Niebawem na klasztor spadla jakas plaga. Kilku mnichow zmarlo na dziwna chorobe. Ich ciala znaleziono na klasztornych kruzgankach… kruzganki sa przecudne. Bardzo sie wam spodobaja. To najladniejszy uklad w calej Europie. Martwi mnisi byli bladzi jak smierc na choragwi, jakby cos wyssalo z nich cala krew. Podejrzewano jakas trucizne.

W koncu jeden z mlodych mnichow, ulubiony uczen zmarlego zakonnika, zszedl do krypty i wbrew opatowi, ktory byl bardzo przestraszony, otworzyl trumne. Odkryl, ze jego nauczyciel zyje, choc nie do konca, jesli wiecie, o czym mowie. Zywy-martwy. Nocami wstawal z grobu, by odbierac zycie innym mnichom. Aby odeslac dusze nieszczesnika w stosowne miejsce, przyniesli swieta wode z sanktuarium znajdujacego sie w gorach oraz zaostrzony kolek…

Wykonal reka dramatyczny ruch, tak ze pojelam, jak bardzo byl ostry ow kij. Bez reszty koncentrowalam uwage na mezczyznie i jego dziwacznej francuszczyznie, przekladajac ja sobie dokladnie w duchu. Moj ojciec zaprzestal tlumaczenia i z brzekiem odlozyl widelec na talerz. Kiedy na niego popatrzylam, twarz mial biala jak kreda i wytrzeszczal oczy na naszego nowego znajomego.

– Czy mozemy… – Chrzaknal i dwukrotnie wytarl serwetka usta. Czy mozemy prosic o kawe?

– Ale nie jedliscie jeszcze salade. - Kierownik sali popatrzyl na nas ze strapieniem. – Czuje sie urazony. Przygotowalismy jeszcze poires sucrees [6], kilka gatunkow wysmienitego sera oraz gdteau [7] dla mlodej damy.

– Oczywiscie, oczywiscie – odezwal sie pospiesznie moj ojciec. Prosze to wszystko podac.

Najnizej polozone, pelne kurzu place wypelnial jazgot muzyki plynacej z glosnikow. Trwalo jakies miejscowe widowisko, w ktorym braly udzial dziesiecio- i dwunastoletnie dzieci w kostiumach jakby zywcem przeniesionych z opery Carmen. Male dziewczynki tanczyly, szeleszczac zoltymi, taftowymi falbanami sukienek siegajacych kostek i wdziecznie kiwaly glowami przystrojonymi w koronkowe mantillas. Chlopcy przytupywali, klekali i otaczali dziewczeta ciasnym kolem. Kazdy z nich mial na sobie krotka, czarna kurtke, obcisle spodnie, a na glowie aksamitny kapelusz. W miare jak zblizalismy sie do centralnego placu, muzyka stawala sie glosniejsza. Towarzyszyly jej dzwieki przypominajace trzaskanie z batow. Napotykalismy innych turystow, ktorzy z zainteresowaniem obserwowali przedstawienie. Przy nieczynnej fontannie na skladanych krzeselkach siedzieli rodzice i dziadkowie wystepujacych dzieci, wywolujac glosny aplauz, gdy chlopcy zaczynali coraz mocniej wybijac stopami rytm.

Dluzsza chwile przygladalismy sie widowisku, po czym ruszylismy ostro pnaca sie droga prowadzaca do gorujacego nam miasteczkiem kosciola. Moj ojciec nic nie powiedzial o zachodzacym szybko sloncu, ale nasze kroki wyznaczal gasnacy gwaltownie dzien i wcale mnie nie zdziwilo, kiedy cala ta dzika kraina zatonela w przedwieczornym polmroku. W miare jak zdobywalismy wysokosc, przed naszymi oczyma otwierala sie coraz szersza panorama niebiesko-czarnych, pograzajacych sie w nocnym mroku Pirenejow. Zarysy szczytow szybko wtopily sie w tlo rownie niebiesko-czarnego nieba. Widok rozciagajacy sie z koscielnych murow zapieral wprost dech w piersiach – nie taki, jak przyprawiajace o zawrot glowy widoki z wloskich miasteczek, ktore do dzis mi sie snia, lecz rozleglych rownin i pagorkow zbiegajacych sie u stop ogromnego masywu i umykajacych zawrotnie w gore, gdzie wtapialy sie w tlo czarnych wierzcholkow. Ich postrzepione granie zaslanialy caly, znajdujacy sie za nimi odlegly swiat. Tuz pod naszymi stopami zapalaly sie swiatla miasteczka. Uliczkami i alejami snuli sie ludzie, docieraly do nas ich glosy i smiechy, a z otoczonych waskimi murkami ogrodkow plynal upojny zapach gozdzikow.

Вы читаете Historyk
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату