– Biedny Rossi – mruknal Massimo. – Wspaniala, tragiczna postac. To straszne, ze ktos, kogo dobrze sie zna, nieoczekiwanie, ot tak, «puf', znika.
Nastepnego ranka siedzielismy na zalewanym promieniami slonca
– Chcesz mnie o cos zapytac – odezwal sie posepnym tonem.
– Nie. Chce tylko dowiedziec sie wszystkiego o profesorze Rossim. Wsunelam slomke w szyjke butelki.
– Tak tez i myslalem. Massimo zachowal sie bez taktu, poruszajac ten temat.
Balam sie tego pytania, ale musialam je zadac.
– Czy profesor Rossi nie zyje? Co Massimo mial na mysli, mowiac «zniknal'?
Ojciec przeniosl wzrok na druga strone placu, na znajdujace sie tam kafejki i sklepy miesne.
– Tak. Nie. To bardzo smutna historia. Naprawde chcesz ja poznac?
Kiwnelam potakujaco glowa. Ojciec szybko rozejrzal sie wokol siebie. Siedzielismy na kamiennej lawie ustawionej przy scianie pieknego, starego
– A wiec dobrze – powiedzial po dlugiej chwili milczenia.
6
– Tego wieczoru, kiedy Rossi przekazal mi pakiet papierow, zostawilem go usmiechnietego w progu jego gabinetu, lecz kiedy sie odwrocilem, ogarnelo mnie uczucie, ze powinienem jednak wrocic i dluzej z nim porozmawiac. Jednoczesnie bylem przekonany, iz moje wrazenia biora sie jedynie z naszej dziwacznej rozmowy, najdziwaczniejszej, jaka odbylem w zyciu, i szybko o wszystkim zapomnialem. Minelo nas dwoch absolwentow wydzialu. Pograzeni byli w ozywionej rozmowie. Przechodzac, pozdrowili Rossiego, ktory zatrzasnal drzwi swego gabinetu, i szybko ruszyli za mna po schodach. Glosna rozmowa studentow sprawila, ze odnioslem wrazenie, iz zycie toczy sie zwyklym torem, choc wciaz dreczyl mnie niepokoj. Moja ksiazka schowana w teczce, ozdobiona wizerunkiem smoka, palila mnie swa obecnoscia, a teraz jeszcze Rossi dodal do niej zapieczetowany pakiet swoich papierow. Zastanawialem sie, czy powinienem przejrzec je jeszcze tej nocy, siedzac przy biurku w moim skromnym mieszkanku. Bylem wykonczony. Czulem, ze nie powinienem zapoznawac sie z ich trescia, bez wzgledu na to, co zawieraly.
Podejrzewalem, ze w dziennym swietle, z rana, wroci mi pewnosc siebie i zdrowy rozsadek. Zapewne nawet po przebudzeniu przestane wierzyc w opowiesc Rossiego, choc czulem tez, iz bedzie mnie przesladowac bez wzgledu na to, czy w nia uwierzylem, czy nie. Ale jak, zapytywalem siebie, przechodzac pod oknami gabinetu Rossiego, jak moglbym nie wierzyc swemu promotorowi w sprawach jego odkryc naukowych? Czy nie postawiloby to pod znakiem zapytania calej wspolnie wykonanej przez nas pracy? Na mysl o pierwszych rozdzialach mojej dysertacji, o grubym pliku maszynopisu spoczywajacego schludnie na biurku, przeszyl mnie zimny dreszcz. Jesli nie uwierze w opowiesc Rossiego, jak bedziemy mogli dalej wspolpracowac? Czy mialem zalozyc, ze profesor oszalal?
Byc moze dlatego, ze Rossi nie schodzil mi z mysli, przechodzac pod jego oknami, spostrzeglem, iz w gabinecie wciaz pali sie swiatlo. Tak naprawde, kierujac sie w strone mego domu, wszedlem nawet na plame jasnosci padajaca na ulice z jego okien i w tej samej chwili ona doslownie zniknela spod moich stop. Stalo sie to w ulamku sekundy. Ogarnelo mnie zwierzece przerazenie, oblala fala goraca. Jeszcze przed sekunda, pograzony w myslach, wchodzilem w plame swiatla padajacego na chodnik z okien profesora Rossiego, a teraz stalem jak slup soli. Uswiadomilem sobie jednoczesnie dwie rzeczy. Pierwsza bylo to, ze nigdy w tym miejscu, miedzy gotyckimi budynkami z salami wykladowymi, nie widzialem na chodniku tego swiatla, choc przechodzilem tedy tysiace razy. Nigdy go nie dostrzeglem, gdyz bylo niewidoczne. Zauwazylem je dopiero teraz, gdy nieoczekiwanie pogasly uliczne latarnie. Stalem samotnie na ulicy, a w oddali cichly echa moich krokow. Ulica pograzona byla w calkowitych ciemnosciach i tylko to niezwykle swiatlo w oknach gabinetu, w ktorym rozmawialismy niecale dziesiec minut wczesniej.
Druga rzecz, ktora sobie uswiadomilem, spadla na mnie niczym grom z jasnego nieba. Mowie spadla, gdyz ujrzalem to wlasnymi oczyma, nie podpowiedzial mi tego ani rozum, ani instynkt. W chwili gdy znieruchomialem, lagodne swiatlo saczace sie z okien gabinetu mego mistrza zgaslo. Pomyslisz zapewne, ze to normalna rzecz: uczelnia skonczyla prace i ostatni profesor opuszczajacy jej mury wylacza swiatlo, pograzajac uliczke w calkowitym mroku. Ale bylo zupelnie inaczej. Nie przypominalo to zwyklego zgaszenia stojacej na biurku lampy. Wygladalo to tak, jakby cos podbieglo do okna i zaslonilo soba plynacy ze srodka blask. Ogarnely mnie nieprzeniknione ciemnosci.
Na chwile przestalem oddychac. Zmrozony strachem, niezdarnie odwrocilem sie w kierunku ciemnych, niewidocznych w zalegajacym ulice mroku okien. Kierowany naglym impulsem podbieglem do drzwi, ktorymi opuscilem budynek, ale byly juz zamkniete na glucho. W fasadzie domu nie palilo sie zadne swiatlo. O tej porze za kazdym wychodzacym zamykano dokladnie drzwi. Byla to normalna procedura. Stalem przez chwile niezdecydowany. Zastanawialem sie, czy nie sprobowac dostac sie do srodka innym wejsciem, ale w tej samej chwili rozblysly uliczne latarnie. Bylem kompletnie zdezorientowany. Nigdzie nie widzialem dwojki studentow, ktorzy wraz ze mna opuscili gmach uczelni. Zapewne poszli w przeciwna strone.
Pojawila sie kolejna, halasliwa grupa studentow, ulica nie byla juz wymarla. A jesli Rossi, po zgaszeniu swiatla w gabinecie i zamknieciu za soba drzwi, wyjdzie na ulice i mnie zobaczy? Oswiadczyl wszak, ze nie chce wiecej o tym ze mna rozmawiac. Jak mu wyjasnie moj irracjonalny lek o niego, lek, jaki mnie ogarnal w progu jego gabinetu, kiedy zaciagal kurtyne milczenia na ow temat… zapewne schorzaly i patologiczny? Zmieszany odwrocilem sie na piecie i szybko, by sie na mnie nie natknal, pomaszerowalem w strone swego domu. Tam, nie wyciagajac zapieczetowanej koperty z teczki, od razu poszedlem do lozka. Przespalem cala noc, choc dreczyly mnie jakies nieokreslone koszmary.
Nastepne dwa dni spedzilem bardzo pracowicie i nie mialem nawet czasu zajrzec do papierow Rossiego. W rzeczywistosci z premedytacja wyrzucalem z mysli wszelkie ezoteryczne sprawy. Lecz wszystko wrocilo do mnie w najbardziej nieoczekiwanej chwili. Drugiego dnia, poznym popoludniem, dopadl mnie jeden z moich kolegow z wydzialu.
«Slyszales o Rossim? – zapytal, chwytajac mnie za ramie i odwracajac w swoja strone. – Paolo, poczekaj!'
Tak, dobrze zgadujesz. – Ojciec kiwnal glowa. – To byl Massimo. Kiedy skonczyl uniwersytet, byl zwalistym, halasliwym mezczyzna. Jak sadze, jeszcze bardziej halasliwym niz obecnie. Bardzo mocno scisnal mnie za ramie.
«Rossi? – zapytalem. – Co z nim?'
«Nie ma go. Zniknal. Policja przeszukuje wlasnie jego gabinet'.
Pobieglem do budynku, ktory teraz wygladal calkiem normalnie. W srodku klebili sie studenci, opuszczajacy sale wykladowe. Na pierwszym pietrze, przed gabinetem Rossiego, dziekan naszego wydzialu rozmawial z policjantem. Wokol krecilo sie kilku mezczyzn. Nigdy ich wczesniej nie widzialem. W chwili kiedy sie pojawilem, z gabinetu Rossiego wychodzilo dwoch ludzi w ciemnych marynarkach. Zamkneli za soba drzwi i skierowali sie ku schodom prowadzacym do sal wykladowych. Minalem ich i zwrocilem sie do policjanta:
«Gdzie jest profesor Rossi? Co sie z nim stalo?'
«Czy pan go znal?' – zapytal stroz prawa znad notatnika.
«Byl moim promotorem. Widzialem sie z nim dwa dni temu. Kto twierdzi, ze zniknal bez sladu?'
Podszedl do mnie dziekan i uscisnal mi dlon.
«Czy wie pan cokolwiek o tej sprawie? Gospodyni profesora Rossiego zadzwonila w poludnie, mowiac, ze nie wrocil do domu od dwoch dni. Oswiadczyla, ze nigdy sie to nie zdarzalo. Nie pojawil sie tez dzisiaj na radzie wydzialu bez telefonicznego uprzedzenia. To rowniez nigdy mu sie nie zdarzalo. Przed jego gabinetem czekali