Zarowno jezyki, jak i charakter pisma calkowicie sie od siebie roznily. Rowniez starodawne atramenty byly rozne. Doznalem naglej wizji… sam znasz te intuicje badacza, ktory przez cale tygodnie oddaje sie bez reszty zglebianiu jakiegos problemu.
Otoz odnioslem wrazenie, ze mapa ta pierwotnie skupiala sie na centralnym zarysie i otaczajacych go gorach oraz napisanym po grecku poleceniu. Zapewne pozniej opatrzono ja zapiskami w jezyku staroslowianskim, by zidentyfikowac miejsce, do ktorego sie odnosi – byc moze nawet zaszyfrowanych. Mapa w jakis sposob wpadla w tureckie rece i wtedy dodano napisy koraniczne, ktore mialy zniweczyc zlowrogie przeslanie wypisane posrodku dokumentu lub tez otoczyc je magicznym talizmanem przeciw silom ciemnosci. Jesli tak wlasnie bylo, ktos, kto znal greke, mogl wczesniej oznaczyc mape, a nawet ja naszkicowac. Dobrze wiedzialem, ze Bizantyjczycy zatrudniali greckich uczonych, a nie uczonych pochodzacych ze swiata imperium osmanskiego.
Zanim jednak zdazylem przelac na papier choc jedno zdanie mojej oblednej, przechodzacej wszelkie pojecia teorii, otworzyly sie drzwi czytelni i w progu pojawil
Popatrzylismy sobie wzajemnie w oczy. Nigdy jeszcze w zyciu nic mnie tak nie zaskoczylo jak wyglad intruza. Byl zupelnie nie na miejscu: przystojny i schludny, smagly jak Turek lub poludniowy Slowianin, z bujnym, opadajacym wasem. Mial na sobie nienaganny, ciemny garnitur niczym zachodni biznesmen. Popatrzyl na mnie wrogo. Jego dlugie rzesy, w konfrontacji z surowa i bardzo meska twarza, sprawialy wrazenie cokolwiek odrazajacych. Skore mial ziemista, lecz bez skazy, a usta niezwykle czerwone.
«Drogi panie – odezwal sie niskim, nieprzyjaznym glosem; prawie warczal, przemawiajac w skazonym tureckim akcentem jezyku angielskim. – Nie sadze, abys mial pan stosowne zezwolenia na to, co robisz».
«Na co?» – zapytalem zacietrzewiony jak kazdy naukowiec, ktory znalazlby sie w podobnej sytuacji.
«Na badania, jakie pan prowadzisz. Studiujesz pan dokumenty, ktore rzad turecki traktuje jako prywatne archiwum. Czy bedzie pan laskaw okazac mi swoje dokumenty?»
«Kim pan jest? – zapytalem rownie obcesowo. – Prosze najpierw okazac mi swoje».
Wyjal portfel z wewnetrznej kieszeni marynarki, rzucil go otwarty na biurko, po czym z trzaskiem zamknal i ponownie schowal do kieszeni. Zdazylem jedynie zobaczyc karte koloru kosci sloniowej wypelniona tureckimi i arabskimi literami. Dlon mezczyzny miala nieprzyjemna, woskowa barwe, dlugie, ostre paznokcie, a jej wierzch porastaly geste wlosy.
«Ministerstwo Dziedzictwa Kulturowego – wyjasnil zimno. – Rozumiem, ze nie ma pan zgody rzadu tureckiego na studiowanie tych materialow. Prawda?»
«Wcale nieprawda».
Pokazalem mu list z Biblioteki Narodowej zezwalajacy mi na prowadzenie badan we wszystkich jej agendach w Istambule.
«To za malo – stwierdzil, rzucajac mi na biurko dokument. – Prosze udac sie ze mna».
«Dokad?»
Zerwalem sie z miejsca, czujac sie lepiej, stojac, choc mialem nadzieje, ze nie potraktuje tego jako wyrazu mej pokory.
«Nawet na policje, jesli okaze sie to konieezne».
«To skandal. – Dawno juz nauczylem sie, ze z biurokracja najlepiej jest walczyc podniesionym glosem. – Jestem doktorem uniwersytetu w Oksfordzie oraz obywatelem Zjednoczonego Krolestwa. Tego samego dnia, kiedy tu przybylem, skontaktowalem sie z tutejszym uniwersytetem i otrzymalem niniejszy dokument. Nikt nie zakwestionuje moich praw. Ani policja, ani… pan».
«Rozumiem!»
Usmiechnal sie tak, ze poczulem ucisk w zoladku. Czytalem to i owo o tureckich wiezieniach i ich pensjonariuszach pochodzacych z zachodniej Europy. Poczulem sie bardzo niepewnie, choc nie mialem zielonego pojecia, jakie klopoty moga mnie spotkac. Zywilem tylko nadzieje, ze lada chwila pojawi sie ktorys z szurajacych nogami bibliotekarzy. Wtedy uswiadomilem sobie, iz to oni sprowadzili tu tego typa ze straszliwa legitymacja. Byc moze naprawde byl kims waznym. Pochylil sie nad biurkiem.
«Niech pan mi pokaze, nad czym pracuje. Prosze sie przesunac».
Niechetnie ustapilem mu miejsca, a on pochylil sie nad dokumentami. Z trzaskiem zamknal slowniki i dokladnie zaczal studiowac ich tytuly. Z twarzy nie schodzil mu niepokojacy mnie usmiech. Jego masywna postac nachylala sie nad biurkiem. Poczulem bijaca od niego dziwaczna won. Zdawalo mi sie, ze zapachem wody kolonskiej probuje zabic jakis odrazajacy fetor. W koncu podniosl mape, nad ktora pracowalem. Zrobil to niebywale delikatnie, prawie czule. Popatrzyl na nia tak, jakby wcale nie musial jej ogladac, jakby od dawna ja znal. Pomyslalem, ze to zwykly blef.
«To sa te archiwalne materialy?» – zapytal.
«Tak» – odparlem ze zloscia.
«To drogocenna wlasnosc panstwa tureckiego. Nie sadze, by byly przydatne obcokrajowcowi w jego badaniach. I to ten dokument, ta niewielka mapka, sprowadzila pana do Stambulu az z brytyjskiego uniwersytetu?»
W pierwszej chwili zamierzalem mu wyjasnic, ze pojawilem sie w Turcji w calkiem innych sprawach, lecz od razu uswiadomilem sobie, ze pociagneloby to lawine kolejnych pytan.
«Ogolnie mowiac, tak».
«Ogolnie mowiac? – zapytal przymilnie. – Coz, musze te papiery chwilowo zarekwirowac. To straszna rzecz dla zagranicznego badacza».
Gotowalem sie w sobie na mysl, jak blisko bylem wielkiego odkrycia, a jednoczesnie dziekowalem w duchu Bogu, ze nie zabralem ze soba dokladnych, starodawnych map Karpat, ktore zamierzalem porownac z ta mapa nastepnego dnia. Spoczywaly bezpiecznie w walizce w
«Nie ma pan najmniejszego prawa konfiskowac materialow, nad ktorymi pracuje i do ktorych mam pelne prawo – oswiadczylem, zgrzytajac zebami. – Niezwlocznie powiadomie o tym fakcie dyrekcje biblioteki. Oraz ambasade brytyjska. A tak na marginesie, dlaczego pan tak bardzo sie sprzeciwia moim studiom nad tymi dokumentami? Przeciez dotycza tylko najbardziej niejasnych watkow historii sredniowiecza. Jestem najglebiej przekonany, ze nie maja zadnego zwiazku z interesami rzadu Turcji».
Urzednik odwrocil sie ode mnie, zupelnie jakby ujrzal wiezyce Hagia Sophii pod zupelnie nowym katem.
«Robie to wylacznie dla panskiego dobra – wyjasnil obojetnym tonem. – Lepiej bedzie, jesli ta praca zajmie sie ktos inny. I kiedy indziej».
Stal w calkowitym bezruchu z twarza odwrocona w strone okna, zupelnie jakby chcial sprawic, bym podazyl za jego wzrokiem i zobaczyl cos niezwyklego. Odnioslem dzieciece wrazenie, ze nie powinienem tego robic, iz mogla to byc ze strony mezczyzny jakas nowa sztuczka, wiec nie spuszczalem z niego wzroku. Czekalem. I nieoczekiwanie ujrzalem jego
Cofnalem sie o krok od biurka. Pomyslalem, ze chyba stracilem rozum od tych wszystkich chorobliwych lektur, ze zupelnie pomieszalo mi sie w glowie. Ale przeciez na dworze jasno swiecilo slonce, mezczyzna w ciemnym welnianym garniturze byl calkiem realny, jak tez bijaca od niego won niemytego ciala, potu i czegos znacznie gorszego, co probowal zabic za pomoca wody kolonskiej. Nic nie zniknelo ani nie zmienilo ksztaltu. Nie moglem oderwac wzroku od tych dwoch, na wpol tylko uleczonych ran. Po kilku sekundach odwrocil sie od okna jakby zachwycony tym, co za nim zobaczyl… albo tym, co ja zobaczylem… i znow sie usmiechnal.
«Dla twojego wlasnego dobra, profesorze».
Trwalem w bezruchu niezdolny wykrztusic slowa, podczas gdy on ze zwinieta mapa w dloni opuscil czytelnie. Slyszalem jego oddalajace sie kroki, kiedy schodzil po schodach. Kilka minut pozniej pojawil sie jeden z podstarzalych bibliotekarzy o gestej, siwej czuprynie. Dzwigal dwa stare folio, ktore zaczal ustawiac na dolnej polce regalu.
«Przepraszam – odezwalem sie zdlawionym glosem. – Przepraszam, ale to jest juz czysty skandal. –