Siedzialam z nosem przylepionym do szyby. Nie pojawil sie juz wiecej zaden duch, ale nie przeoczylam kolejnego cudu: widoku lezacej daleko w dole Ragusy, miasteczka w kolorze kosci sloniowej, ktorego mury oswietlal blask lsniacego w promieniach zachodzacego slonca morza. Dachy domow sredniowiecznego miasta byly bardziej czerwone niz luny na przedwieczornym niebie. Miasteczko lezalo na kuljstym polwyspie, a jego mury najwyrazniej skutecznie odpieraly napor morskich sztormow. Jednoczesnie, z wysokosci, sprawialo wrazenie czegos miniaturowego, polozonego u stop gigantycznych gor.
Glowna ulica Ragusy wylozona byla marmurowymi plytami, wytartymi przez stulecia podeszwami sandalow mieszancow miasta i odbijajacymi blask swiatla bijacego z okalajacych ja sklepow i palacow, tak ze lsnila niczym powierzchnia wielkiego, pobliskiego kanalu. Na koncu alei, bezpieczni w samym sercu starozytnego miasta, zajelismy miejsca w ulicznej kawiarence. Wystawilam twarz na podmuch wiatru niosacego, osobliwy o tej porze roku, zapach dojrzalych pomaranczy. Niebo i morze byly juz prawie ciemne. W sporej odleglosci od przystani kolysaly sie na wzburzonych falach lodzie rybackie. Szum morza i jego lagodna won wrecz mnie usypialy.
– Tak, poludnie – przerwal z wyraznym zadowoleniem milczenie moj ojciec, podnoszac do ust szklaneczke whisky i patrzac na lezace na talerzu kanapki z sardynkami. – Zobacz sama, mozesz pozeglowac stad prosto do Wenecji albo do wybrzezy Albanii lub tez nad Morze Egejskie.
– Ile czasu zajelaby podroz do Wenecji? – zapytalam, mieszajac lyzeczka herbate.
Morski wiatr natychmiast rozwial unoszaca sie nad naczyniem pare.
– Ha, tydzien, moze troche dluzej. Mam na mysli statek pochodzacy z czasow sredniowiecza. – Usmiechnal sie wyraznie rozluzniony. – Na tym wybrzezu urodzil sie Marco Polo, a Wenecjanie nieustannie najezdzali te regiony. Mozna powiedziec, ze znajdujemy sie u wrot prowadzacych do szerokiego swiata.
– Czy byles juz tu kiedys?
Zaczynalam zaledwie wierzyc w poprzednie zycie mego ojca.
– Bylem tu kilka razy. Cztery albo piec. Po raz pierwszy odwiedzilem to miejsce wiele lat temu, jeszcze jako student. Moj promotor doradzil mi, zebym udal sie tez do Ragusy na Sycylii i na wlasne oczy zobaczyl to cudo… juz chyba wspominalem ci, ze studiowalem wloski we Florencji.
– Mowisz o profesorze Rossim?
– Tak.
Ojciec spojrzal na mnie ostro, a nastepnie przeniosl wzrok na szklaneczke z whisky.
Zapadla miedzy nami cisza, ktora zaklocal jedynie gwar dobiegajacy z kawiarenki i baru. Slyszalam tylko zmieszane glosy turystow, stukot porcelany oraz muzyke saksofonu i pianina. Z oddali dobiegal dzwiek obijajacych sie w mroku o molo kutrow.
– Musze ci jeszcze troche wiecej o nim opowiedziec – odezwal sie nieoczekiwanie ojciec.
Nie patrzyl na mnie, lecz glos mial ochryply.
– Bardzo bym chciala – odrzeklam ostroznie. Siorbnal ze szklaneczki lyk whisky.
– Chcesz, bym opowiedzial ci te historie do konca, prawda?
– Jestes niebywale uparty – stwierdzilam. – Tesknilam za tym, bys opowiedzial mi ja do konca, ale powstrzymywalam jezyk, gdyz nie chcialam powodowac sprzeczki.
Ojciec ciezko westchnal.
– No dobrze. Opowiem ci o nim jutro, w swietle dnia, kiedy odpoczne i nie bedziemy musieli chodzic po miescie. – Wyciagnal reke ze szklaneczka, wskazujac oswietlone blanki murow obronnych, gorujacych nad hotelem. – Wtedy nadejdzie pora na opowiesci. Zwlaszcza takie.
Poznym porankiem usiedlismy kilkadziesiat metrow nad skalami obmywanymi przez morze. Spieniona woda z hukiem uderzala w gigantyczne korzenie miasta. Listopadowe niebo bylo jasne i przypominalo bardziej letnia pore niz pozna jesien. Ojciec nalozyl przeciwsloneczne okulary, popatrzyl na zegarek, zlozyl turystyczny przewodnik po miescie i czekal chwile, az minie nas grupa niemieckich turystow. Popatrzylam na morze, na porosnieta drzewami wyspe, na blekitny horyzont. Stamtad nadplywaly okrety Wenecjan, przynoszac albo wojne, albo propozycje handlu. Ich zloto-czerwone bandery lsnily nad blyszczacym w promieniach slonca morzem. Czekajac na slowa mego ojca, poczulam strach. Zapewne statki, ktore wyobrazilam sobie na horyzoncie, nie byly tylko barwnym widowiskiem. Dlaczego wiec tak trudno jest mojemu ojcu rozpoczac opowiesc?
4
– Jak juz ci powiedzialem – odezwal sie ojciec i kilka razy chrzaknal – profesor Rossi byl blyskotliwym naukowcem i moim prawdziwym przyjacielem. Nie chce, abys inaczej o nim myslala. Chyba popelnilem ogromny blad, mowiac ci o nim tak, jakby byl troche… szalony. Pamietasz, ze przekazal mi cos, w co trudno jest uwierzyc. To mnie do glebi poruszylo, mialem pelno watpliwosci, choc w wyrazie jego twarzy bylo cos, co budzilo ufnosc. Kiedy skonczyl mowic, popatrzyl na mnie przenikliwie.
«O co ci, do diabla, chodzi?' – wyjakalem.
«Powtarzam – rzekl Rossi z naciskiem. – W Stambule odkrylem, ze Dracula zyje'.
Wytrzeszczylem na niego oczy.
«Uwazasz mnie za nienormalnego – powiedzial lagodnie. – Ale zapewniam cie, ze ktos, kto zbyt dlugo grzebie sie w historii, moze zwariowac. – Westchnal. – W Stambule znajduje sie malo znana biblioteka Mehmeda II, sultana, ktory zdobyl Konstantynopol w roku tysiac czterysta piecdziesiatym trzecim. Jej resztki Turcy przenosili ze soba, w miare jak kurczylo sie ich imperium. Znajdowaly sie w niej dokumenty z poznych lat pietnastego wieku. Znalazlem posrod nich mapy wskazujace droge do Bezboznego Grobowca zabitego przez Turkow wojownika, ktory w moim przekonaniu mogl byc Vladem Dracula. Znajdowaly sie tam trzy mapy. Pokazywaly one stopniowo ten sam region w coraz wiekszej skali. Ale nie bylo na nich zadnych wskazowek, dzieki ktorym moglbym rozpoznac okolice. Opisane zostaly po arabsku i datowane na czternasty wiek, tak samo jak moja ksiega. – Uderzyl palcami w maly, osobliwy wolumin, do zludzenia przypominajacy moj. – Napisy na trzeciej mapie byly po staroslowiansku. Jedynie naukowiec wladajacy biegle tym jezykiem moglby je wlasciwie odczytac. Zrobilem wszystko, co w mej mocy, ale nie do konca mialem pewnosc co do swojego tlumaczenia'.
Rossi potrzasnal smutno glowa, jakby przyznajac sie do swej niewiedzy.
«Odkrycie to w niewytlumaczalny sposob oderwalo mnie od badan nad starozytnym greckim handlem na Krecie. Ale chyba kompletnie odebralo mi rozum, skoro zaczalem studiowac w tej parnej, stambulskiej bibliotece. Pamietam, ze przez brudne okna widzialem minarety Hagia Sophii. Pracowalem nad tureckimi sladami krolestwa Vlada, mozolilem sie nad slownikami, robilem notatki i recznie kopiowalem mapy.
Pewnego popoludnia na trzeciej i najbardziej zagadkowej mapie natrafilem na Bezbozny Grobowiec. Pamietasz, ze Vlad Tepes jakoby zostal pochowany w klasztorze na wyspie na jeziorze Snagov w Rumunii. Na mapie tej, podobnie jak na innych, nie bylo zadnego jeziora. Przeplywala tamtedy jedynie rzeka rozszerzajaca sie posrodku swego biegu. Przetlumaczylem wszystko przy pomocy profesora jezyka arabskiego i tureckiego z uniwersytetu w Stambule – wiele napisow dotyczylo zla, inne pochodzily z Koranu. Tu i tam, posrod nakreslonych masywow gorskich, widnialy napisy w dialekcie slowianskim bardzo zagadkowym, zapewne stanowiacym miejscowy zargon typu: Dolina Osmiu Debow, Wioska Kradnacych Swinie i tym podobne… dziwne, miejscowe nazwy, ktore dla mnie nic nie znaczyly.
Coz, posrodku mapy, nad domniemanym miejscem Bezboznego Grobowca, bez wzgledu na to, gdzie sie znajdowal, widnial zarys smoka, ktorego leb wienczyla korona w ksztalcie zamku. Ten potwor w niczym nie przypominal tamtego z mojej… z naszych… starych ksiag, ale przypuszczalem, ze wizerunek.ten dotarl do Turkow wraz z legenda o Draculi. Pod smokiem ktos umiescil drobniutkimi literami slowa, ktore poczatkowo wzialem za arabskie, jak inne napisy na marginesach map. Kiedy jednak zbadalem je przez lupe, zrozumialem, iz zostaly napisane po grecku. Przetlumaczylem je na glos, zapominajac o obowiazujacej w bibliotece ciszy. Z drugiej jednak strony poza mna w czytelni przebywal tylko wyraznie znudzony bibliotekarz, ktory nieustannie gdzies wychodzil, po czym wracal, by sprawdzic, czy czegos nie kradne. Ale wtedy akurat bylem sam. Kiedy czytalem na glos, drobniutkie literki tanczyly mi przed oczyma:
W tej samej chwili uslyszalem, ze na parterze trzasnely otwierane, a nastepnie zamykane drzwi wejsciowe. Na schodach rozlegly sie czyjes ciezkie kroki. Wciaz zatopiony bylem w myslach. Za pomoca lupy ustalilem, iz mape te, w przeciwienstwie do dwoch poprzednich, tworzyly trzy rozne osoby piszace w trzech roznych jezykach.