rysach, oliwkowej barwy twarze. Kupcy gestykulowali rekami, wykonywali dziwne ruchy dlonmi, w usmiechu pokazywali zlote zeby. Wokol panowal zgielk, w powietrzu roznosily sie podekscytowane okrzyki przekupniow, czasami slychac bylo czyjs smiech.
Z twarzy Helen nie schodzil ow charakterystyczny dla niej, dziwaczny wyraz. Rozgladajac sie po tlumie obcych ludzi, sprawiala wrazenie, jakby znala ich az za dobrze. Mnie rowniez zachwycala atmosfera bazaru, lecz jednoczesnie zachowywalem jakas osobliwa czujnosc, towarzyszaca mi od tygodnia, ilekroc trafialem w jakiekolwiek zatloczone, publiczne miejsce. Badalem wzrokiem tlum, podejrzliwie zerkalem za siebie przez ramie, w twarzach mijajacych mnie ludzi staralem sie wyczytac, czy maja dobre czy zle zamiary… a jednoczesnie sam czulem sie obserwowany. Bylo to paskudne uczucie, falszywa nuta w idealnej harmonii ozywionych glosow, jakie nas otaczaly. Nie po raz pierwszy przyszlo mi do glowy, ze to wlasnie czesciowo moglo powodowac cyniczne nastawienie Helen do calego ludzkiego rodzaju. Zastanawialem sie tez, czy jest to jej cecha wrodzona, czy tylko skutek zycia w policyjnym panstwie.
Skadkolwiek sie to bralo, paranoja ta stanowila policzek wobec mojej poprzedniej postawy. Jeszcze przed tygodniem bylem zwyklym, amerykanskim doktorantem, zadowolonym z pracy, choc czesto na nia utyskiwalem. Tak naprawde radowalem sie w glebi duszy z dobrobytu i poziomu moralnego kultury, w jakiej wzrastalem, aczkolwiek niejednokrotnie udawalem, ze ja neguje, tak samo zreszta jak wszystko inne. Teraz, obserwujac Helen i jej trzezwy stosunek do swiata, zrozumialem, czym naprawde jest wspolczesna zimna wojna, a takze ta starsza zimna wojna, na sama mysl o ktorej krzepla mi w zylach krew. Pomyslalem o Rossim, przechadzajacym sie tymi ulicami latem tysiac dziewiecset trzydziestego roku, jeszcze przed przygoda w archiwum, co spowodowalo jego paniczna ucieczke ze Stambulu. Stal mi sie bardzo bliski – nie tylko jako profesor Rossi, ktorego znalem, ale rowniez jako mlody Rossi ze swoich listow.
Helen poklepala mnie po ramieniu i wskazala glowa dwoch starszych mezczyzn siedzacych przy niewielkim, drewnianym stoliku obok jednego ze straganow.
«Popatrz, to ucielesnienie twojej teorii o czasie wolnym – powiedziala. – Jest dopiero dziewiata, a oni juz graja w szachy. Dziwne, ze nie rozgrywaja partyjki
Dwoch mezczyzn rozstawialo wlasnie figury na mocno sfatygowanej, drewnianej szachownicy. Czarne przeciw bialym, konie i wieze strzegly swego krola, pionki tworzyly formacje obronne. Jak podczas wojny swiatowej – pomyslalem.
«Czy umiesz grac w szachy?» – wdarl sie w moje rozmyslania glos Helen.
«Oczywiscie – odparlem z lekkim oburzeniem. – Gralem w nie z ojcem».
«Aha – burknela zgryzliwie, a ja poniewczasie pojalem, ze ona w dziecinstwie nie miala okazji brac takich lekcji. Ona ze swoim ojcem rozgrywala calkiem inna partie szachow… nie tyle z ojcem, ile raczej z jego wyobrazeniem. Najwyrazniej jednak naszly ja czysto historyczne refleksje. – Szachy nie pochodza ze swiata zachodniego – to starozytna gra wywodzaca sie z Indii,
Patrzylem na mezczyzn rozpoczynajacych gre, ich sekate palce eliminowaly z szachownicy pierwszych wojownikow. Wymieniali ze soba zarciki – najwyrazniej stanowili pare starych przyjaciol. Moglbym tak stac i przygladac sie im przez caly dzien, ale zniecierpliwiona Helen pociagnela mnie za lokiec. Grajacy zwrocili na nas uwage dopiero wtedy, gdy ich mijalismy. Zerkneli figlarnie w nasza strone. Wygladamy na cudzoziemcow – pomyslalem – choc tak naprawde powszechna uwage zwracala sliczna twarz Helen. Zastanawialem sie przez chwile, jak dlugo beda grac… zapewne przez caly ranek… i ktory z nich tym razem wygra.
Otwierano wlasnie stragan, przy ktorym siedzieli. W gruncie rzeczy byla to zwykla szopa oparta o sedziwy figowiec rosnacy na skraju bazaru. Mlodzieniec w czarnych spodniach i bialej koszuli energicznie otworzyl drzwi, wyniosl na zewnatrz kilka stolikow i zaczal ukladac na nich towar – ksiazki. Ukladal je rzedami. Kazda wspierala sie na drewnianej podporce. W srodku straganu ciagnely sie polki rowniez zastawione ksiazkami.
Skwapliwie ruszylem w tamta strone. Mlodzieniec ochoczo skinal glowa i przeslal mi serdeczny usmiech, zupelnie jakby wyczul we mnie bibliofila, bez wzgledu na to, z jakiego zakatka swiata pochodzilem. Helen rowniez zaczela szperac wsrod ksiazek wydrukowanych w tuzinach jezykow. Wiele z nich bylo po arabsku lub we wspolczesnym jezyku tureckim, niektore w alfabecie greckim lub w cyrylicy, inne po angielsku, francusku, niemiecku i wlosku. Natrafilem na tom pisany po hebrajsku, a nastepnie na cala polke klasyki lacinskiej. W wiekszosci byly to tanie wydania w miekkich, wymietych od wielokrotnego uzytku okladkach. Niektore ksiazki byly zupelnie nowe z dosc makabrycznymi ilustracjami na okladkach, inne sprawialy wrazenie bardzo starych, zwlaszcza te w jezyku arabskim.
«Bizantyjczycy tez kochali ksiazki – mruknela Helen, kartkujac dwutomowa ksiazke z niemiecka poezja. – Byc moze kupowali je w tym samym miejscu».
Mlody wlasciciel straganu skonczyl rozkladanie towaru i podszedl do nas z szerokim usmiechem.
«Mowicie po niemiecku? Po angielsku?»
«Po angielsku» – powiedzialem szybko, gdyz Helen uporczywie milczala.
«Mam rowniez ksiazki angielskie – powiedzial z milym usmiechem. Nie ma sprawy. – Mial szczupla, wyrazista twarz z ogromnymi, zielonymi oczyma i dlugim nosem. – Sa tez czasopisma z Londynu, Nowego Jorku… – Podziekowalem mu i spytalem o stare ksiazki. – O, tak, mam bardzo stare – odrzekl i wreczyl mi dziewietnastowieczne wydanie
Helen popatrzyla znaczaco na zegarek. Mielismy przeciez udac sie do Hagia Sophii, ale ostatecznie nie dotarlismy do niej.
«Musimy juz isc» – oswiadczylem ksiegarzowi.
Mlodzieniec, trzymajac w reku ksiazke, uprzejmie sie nam uklonil.
Spogladalem na niego przez chwile, odnoszac mgliste, choc nieprzeparte wrazenie, jakbym skads go znal, ale on odwrocil sie juz do kolejnego klienta, do zludzenia przypominajacego jednego z graczy w szachy. Helen pociagnela mnie za lokiec i zgodnie ruszylismy w kierunku naszego
W malej restauracji nikogo nie bylo, lecz po kilku minutach w progu pojawil sie najwyrazniej podekscytowany Turgut. Kiwnal na powitanie reka, usmiechnal sie i zapytal, jak minela nam noc w nowym miejscu. Mimo panujacego upalu mial na sobie welniany garnitur oliwkowej barwy i najwyrazniej rozpierala go energia. Krecona, srebrzysta fryzure zaczesal do tylu, jego wypastowane trzewiki lsnily blaskiem. Pospiesznie wyprowadzil nas z lokalu. Ponownie skonstatowalem, ze jest bardzo energicznym czlowiekiem, i ucieszylem sie, iz mamy takiego przewodnika.
Udzielilo mi sie jego podniecenie. Papiery Rossiego bezpiecznie spoczywaly w mojej teczce, a w ciagu najblizszych godzin mialem sie znalezc o krok od rozwiazania ich zagadki. Niebawem zapewne porownam je z oryginalami, ktore Rossi osobiscie badal wiele lat wczesniej.
W drodze Turgut wyjasnil nam, ze archiwum sultana Mehmeda, choc caly czas znajdowalo sie pod opieka panstwa, umieszczono nie w glownym budynku Biblioteki Narodowej, lecz w dawnej medresie, tradycyjnej, muzulmanskiej szkole wyzszej. Ataturk, sekularyzujac panstwo, pozamykal te szkoly, a ta konkretna stanowila obecnie czesc Biblioteki Narodowej, gdzie przechowywano unikatowe, starodawne ksiazki dotyczace historii Imperium Osmanskiego. Turgut oswiadczyl, iz znajdziemy tam, posrod dziel pochodzacych z czasow ekspansji tureckiej, rowniez kolekcje sultana Mehmeda.
Medresa miescila sie w przepieknym, choc niewielkim budyneczku. Do srodka prowadzily prosto z ulicy nabijane miedzianymi cwiekami drewniane drzwi. Przez okna, ozdobione marmurowymi maswerkami, saczylo sie sloneczne swiatlo, rzucajac geometryczne wzory na posadzke ozdobiona wizerunkami spadajacych gwiazd i oktagonow. Turgut wskazal nam lezacy na kontuarze przy wejsciu rejestr, informujac, ze powinnismy sie wpisac (Helen postawila jakis nieczytelny gryzmol), po czym sam zlozyl piekny, zamaszysty podpis.
Wkroczylismy do glownej czytelni, wielkiego, pograzonego w ciszy pomieszczenia z kopula ozdobiona bialo- zielona mozaika. Posrodku stal rzad lsniacych stolow, przy ktorych pracowalo juz trzech lub czterech badaczy. Wzdluz scian ciagnely sie regaly wypelnione nie tylko ksiazkami, ale rowniez drewnianymi szufladkami i pudelkami, a spod sufitu zwieszaly sie miedziane lampy. Bibliotekarz, szczuply mezczyzna okolo piecdziesiatki, z rozancem owinietym wokol nadgarstka, odlozyl prace, by usciskac obie dlonie Turguta. Dluzsza chwile rozmawiali