posilek, jeszcze raz przeczytalem list profesora Rossiego. Jak juz wspomnialem, otrzymalem go zaledwie kilka dni wczesniej i jego tresc wciaz wprawiala mnie w zaklopotanie. Kelner przyniosl mi zamowiona kolacje. Kiedy stawial przede mna talerze, spojrzalem na jego twarz. Wzrok mial spuszczony – wyraznie spogladal na rozlozony przede mna list z nazwiskiem Rossiego w naglowku. Raz czy dwa zmarszczyl gniewnie brwi, lecz po chwili twarz mu sie wygladzila. Kiedy jednak przechodzil za mna z kolejnym talerzem, by postawic go po mojej drugiej stronie, wiedzialem z cala pewnoscia, ze nie spuszcza wzroku z listu.
Nie potrafilem wytlumaczyc sobie takiego zachowania. Poczulem sie bardzo nieswojo. Zlozylem zatem list i zabralem sie za kolacje. Kelner oddalil sie bez slowa, lecz ja nie moglem powstrzymac sie i co chwila zerkalem na niego, kiedy krazyl po sali, obslugujac innych gosci. Byl wysokim, o szerokich ramionach mezczyzna, z czarnymi, dlugimi wlosami, ktore wciaz odgarnial z twarzy, i duzymi, ciemnymi oczyma. Moglby nawet uchodzic za przystojnego, gdyby nie wygladal tak… jak to powiedziec?… groznie i ponuro. Przez dobra godzine calkowicie mnie ignorowal, choc dawno juz skonczylem kolacje. W koncu dla zabicia czasu wyjalem jakas ksiazke i on w tej chwili nieoczekiwanie pojawil sie przy moim stoliku, stawiajac przede mna filizanke parujacej herbaty. Zdziwilem sie, gdyz jej nie zamawialem. Pomyslalem, ze jest to prezent od wlascicieli lokalu lub zwykla pomylka».
– Panska herbata – oswiadczyl kelner. – Osobiscie dopilnowalem, by byla bardzo goraca.
«Popatrzyl mi prosto w oczy. Nie potrafie tego wyjasnic, lecz wyglad jego twarzy przerazil mnie. Mialem przed soba blade oblicze o prawie zoltej cerze, zupelnie jakby… jak to powiedziec?… jakby gnil od srodka. Oczy mial ciemne i blyszczace, przypominajace zwierzece slepia, i geste brwi. Usta niczym ulepione z czerwonego wosku, a zeby bardzo biale i wyjatkowo dlugie – ich zdrowy wyglad osobliwie kontrastowal z jego schorzalym obliczem. Stawiajac przede mna naczynie, pochylil sie w moja strone. Poczulem bijacy od niego dziwny zapach, co sprawilo, ze zakrecilo mi sie w glowie, ogarnely mnie mdlosci. Mozesz sie ze mnie smiac, przyjacielu, lecz byla to won, ktora w innych okolicznosciach zawsze uwielbialem – zapach starych ksiazek. Sam go najlepiej znasz. Won pergaminu, skory i… i jeszcze czegos?»
Doskonale wiedzialem, o czym mowi, i wcale nie bylo mi do smiechu.
«Odszedl niespiesznie od mego stolika i zniknal w kuchni. Odnosilem nieprzeparte wrazenie, ze chcial mi cos pokazac – byc moze swoje oblicze. Chcial, bym sie mu dokladnie przyjrzal, choc tak naprawde nie bylo w nim nic, co usprawiedliwialoby zgroze, jaka we mnie wzbudzil. Siedzacy na sredniowiecznym krzesle Turgut sam w tej chwili byl bialy jak kreda. – By zapanowac nad emocjami, wsypalem do filizanki lyzeczke cukru ze stojacej na stoliku cukiernicy i zamieszalem wonny, parujacy napar. Chcialem lykiem aromatycznego napoju ukoic skolatane nerwy. 1 wtedy wydarzylo sie cos bardzo… cos bardzo dziwacznego».
Zamilkl, jakby nagle pozalowal decyzji opowiedzenia mi tej historii. Doskonale go rozumialem. Pokiwalem wiec tylko glowa i powiedzialem lagodnie:
«Mow dalej, prosze».
«Moze teraz zabrzmi to dziwnie, ale mowie szczera prawde. Z filizanki uniosl sie oblok pary… sam wiesz najlepiej, jak to jest, kiedy miesza sie goracy plyn. Oblok pary nad filizanka uformowal sie w ksztalt malenkiego smoka, ktory unosil sie przez chwile nad naczyniem, po czym zniknal. Ale widzialem go bardzo wyraznie. Chyba wyobrazasz sobie, jak sie poczulem. Przez chwile nie wierzylem wlasnym oczom. Nastepnie szybko zgarnalem papiery, zaplacilem i wyszedlem z restauracji».
Z emocji mialem kompletnie wyschniete usta.
«Czy kiedykolwiek pozniej spotkales tego kelnera?»
«Nigdy. Unikalem tej restauracji przez kilka tygodni, w koncu ciekawosc zwyciezyla. Ktoregos wieczoru zajrzalem do niej, ale kelnera nie zobaczylem. Nawet zapytalem o niego, ale jakis inny pracownik oswiadczyl mi, ze czlowiek ten pracowal tam tak krotko, iz nie zapamietal nawet jego nazwiska. Wiedzial tylko, ze na imie mial Akmar».
«Czy twoim zdaniem wyglad jego twarzy wskazywal na to, ze jest…» zawiesilem glos.
«Przerazil mnie. Tyle tylko ci moge powiedziec. Kiedy ujrzalem twarz bibliotekarza, ktorego, jak sam powiedziales, sciagnales tu z zagranicy, od razu go poznalem. Nie jest proste patrzec na twarz smierci. Bylo cos w wyrazie… – Urwal i niespokojnie zerknal w strone kotary zaslaniajacej portret. – W twojej opowiesci ogluszyla mnie wprost jedna rzecz: to, ze ow amerykanski bibliotekarz nabral o wiele wiecej spirytualnej mocy od czasu, kiedy spotkales go po raz pierwszy».
«0 co ci dokladnie chodzi?»
«Kiedy zaatakowal w waszej amerykanskiej bibliotece panne Rossi, zdolales powalic go na ziemie. A moj przyjaciel Erozan, ktorego zaatakowal dzisiejszego ranka, twierdzi, ze ow stwor jest niebywale silny, choc memu przyjacielowi rowniez nie brakuje krzepy. A jednak demon ow zdolal utoczyc mu troche krwi. Poza tym wampirowi temu nie szkodzi sloneczne swiatlo, tak zatem nie jest jeszcze do konca skazony. Domniemywam zatem, iz stworzeniu temu utoczono krew po raz drugi albo na waszym amerykanskim uniwersytecie, albo tu, w Stambule. Jesli ma tu jakies koneksje, dostapi trzeciego blogoslawienstwa zla i na zawsze juz stanie sie nieumarlym».
«To prawda – powiedzialem. – Nie pozostaje nam nic innego, jak dopasc amerykanskiego bibliotekarza. Do tego czasu musisz starannie strzec swego przyjaciela».
«I tak zrobie» – odrzekl twardo Turgut. Zamilkl i odwrocil sie do polki z ksiazkami. Bez slowa wyciagnal wielki album z tytulem wypisanym na okladce lacinskimi literami. – To rumunska ksiega – wyjasnil. Zawiera kolekcje wizerunkow ze swiatyn w Transylwani i na Woloszczyznie. Skopiowane zostaly przez niedawno zmarlego historyka sztuki. Przykro mi to mowic, ale odtworzyl obrazy znajdujace sie w kosciolach, ktore pozniej zostaly zniszczone podczas wojny. Tak zatem ksiega ta ma nieoszacowana wartosc. – Wreczyl mi wolumin. – Otworz, prosze, na stronie dwudziestej piatej».
Uczynilem, jak prosil. Na obu stronicach rozmieszczono wizerunek malowidla sciennego. Z boku, w niewielkiej ramce, widniala czarno-biala fotografia kosciola, z ktorego pochodzilo malowidlo. Byla to wytworna budowla z wysmuklymi dzwonnicami. Ale moja uwage przykula glowna ilustracja. Po lewej stronie widnial wizerunek morderczego smoka w locie, ogon zwiniety mial w dwie petle, w slepiach malowalo mu sie szalenstwo, z pyska tryskaly strugi ognia. Najwyrazniej potwor szykowal sie do ataku na postac stojaca po prawej stronie malowidla, mezczyzne przybranego w kolczuge i prazkowany turban. Przerazony czlowiek stal w pozycji obronnej, w jednej rece trzymal zakrzywiony bulat, w drugiej okragla tarcze. W pierwszej chwili myslalem, ze stoi na polu porosnietym jakimis dziwacznymi roslinami. Kiedy jednak przyjrzalem sie dokladniej, zrozumialem, ze wokol jego stop roja sie niewielkie, ludzkie postacie, caly las istot ludzkich, wijacych sie i powbijanych na pale. Niektore z postaci mialy na glowach turbany, tak jak stojacy posrod nich gigant w zbroi, inne przybrane byly w nedzne, wiesniacze lachmany. Na jeszcze innych zobaczylem wytworne, jedwabne szaty, a na ich glowach futrzane szuby. Blondyni i bruneci, szlachcice z dlugimi, brazowymi wasami, kaplani i mnisi w czarnych sutannach i klobukach. Kobiety z dlugimi warkoczami, gole dzieci i niemowlaki. Dostrzeglem nawet kilka zwierzat. Wszyscy konali w mece.
Turgut nie spuszczal ze mnie wzroku.
«Kosciol ten wspieral podczas swego drugiego panowania Dracula» powiedzial cicho.
Dluga chwile wpatrywalem sie w wizerunek. W koncu nie wytrzymalem koszmarnego widoku i zamknalem ksiege. Turgut wyjal mi ja z rak i odlozyl na bok. Kiedy przeniosl na mnie wzrok, w jego oczach malowal sie dziki wyraz.
«A ty, przyjacielu, jak zamierzasz odnalezc profesora Rossiego?»
To proste pytanie przypomnialo mi nagle, iz jest to moje podstawowe zadanie. Ciezko westchnalem.
«Caly czas probuje zlozyc wszelkie informacje w jedna calosc, lecz nawet mimo waszej wspanialomyslnej calonocnej pracy, twojej i pana Aksoya, wiem niewiele. Byc moze Vlad Dracula pojawil sie w jakis sposob po smierci w Stambule. Ale jak mam sie dowiedziec, czy zostal tu pochowany? A moze wciaz tu przebywa? Moge ci tylko powiedziec, ze zamierzamy udac sie do Budapesztu».
«Budapeszt?» – na twarzy Turguta pojawil sie domyslny wyraz.
«Tak. Pamietasz, jak Helen opowiedziala ci o swojej matce i profesorze -jej ojcu. Jest gleboko przekonana, ze jej matka ma bardzo uzyteczne dla nas informacje, o ktore nigdy jej nie wypytywala. Tak zatem chcemy teraz osobiscie z nia porozmawiac. Ciotka Helen jest kims waznym w wegierskim rzadzie i mamy nadzieje, ze nam pomoze».
«Ach! – wykrzyknal z lekkim usmiechem. – Dziekujmy bogom za to, ze umiescili naszych przyjaciol na wysokich stanowiskach. Kiedy wyjezdzacie?»
«Jutro albo pojutrze. Pozostaniemy tam jakies piec, szesc dni. Pozniej wrocimy tutaj».
«Doskonale. Ale musicie koniecznie zabrac ze soba to».