– Do uslyszenia.
Odlozyla sluchawke i wrocila do recepcji. Kierownik obdarzyl ja protekcjonalnym usmiechem. Oparla sie pokusie przywolania go do porzadku, gdyz daloby to tylko ten skutek, ze stalby sie jeszcze bardziej opieszaly i niezyczliwy.
– Wlasnie dowiedzialam sie, ze Clipper laduje po drodze w Irlandii – powiedziala starajac sie, by jej glos brzmial mozliwie przyjaznie.
– Zgadza sie, prosze pani. W Foynes, przy ujsciu rzeki Shannon.
Wiec dlaczego mi o tym nie powiedziales, ty nadety, maly kutasino?! – wrzasnela w mysli.
– O ktorej godzinie? – zapytala z usmiechem.
Zerknal do rozkladu lotow.
– O trzeciej trzydziesci. Startuje w godzine pozniej.
– Czy zdaze tam dotrzec o czasie?
Poblazliwy usmiech zniknal z twarzy mezczyzny.
– Nie przyszlo mi to do glowy – przyznal, spogladajac na nia z szacunkiem. – Malym samolotem to nie wiecej niz dwie godziny lotu stad. Chyba udaloby sie pani, oczywiscie pod warunkiem, ze znajdzie pani pilota.
Jej napiecie wzroslo jeszcze bardziej. Sprawa zaczela przybierac realne ksztalty.
– Prosze wezwac taksowke, ktora zawiozlaby mnie na lotnisko.
Recepcjonista pstryknal palcami na boya.
– Taksowka dla pani! – Nastepnie zwrocil sie do Nancy. – A co z pani bagazami? – Wlasnie znoszono je do holu. – Nie zmieszcza sie do malej maszyny.
– Prosze odeslac je na statek.
– Tak jest.
– I prosze jak najszybciej przygotowac mi rachunek.
– Oczywiscie.
Nancy wziela ze stosu bagazy mala walizeczke; znajdowaly sie w niej przybory toaletowe, kosmetyki i jedna zmiana bielizny. Przelozyla do niej z wielkiego kufra swieza bluzke z granatowego jedwabiu, koszule nocna i szlafrok. Przez ramie miala przewieszony szary plaszcz z kaszmirskiej welny, ktory zabrala z mysla o zimnym wietrze wiejacym na pokladzie statku. Postanowila wziac go ze soba, aby ogrzac sie w czasie lotu.
– Oto pani rachunek, pani Lenehan.
Wypisala szybko czek i dala go recepcjoniscie, nie zapominajac o napiwku.
– Bardzo pani dziekuje. Taksowka juz czeka.
Wybiegla z hotelu i wcisnela sie do malego angielskiego wozu. Boy postawil jej walizke na siedzeniu obok, po czym podal kierowcy cel podrozy.
– Prosze jechac najszybciej, jak tylko pan moze! – dodala Nancy. Taksowka przeciskala sie w slimaczym tempie przez centrum miasta. Nancy stukala niecierpliwie czubkiem pantofla w podloge samochodu. Korki byly spowodowane przez ludzi malujacych biale linie na srodku jezdni, wzdluz kraweznikow i wokol drzew. Zastanawiala sie z irytacja, czemu ma to sluzyc, kiedy nagle zrozumiala, ze linie beda pomagac w orientacji kierowcom poruszajacym sie w niemal calkowitej ciemnosci.
W miare jak oddalali sie od centrum, taksowka nabierala szybkosci. Za miastem trudno bylo dostrzec jakiekolwiek przygotowania do wojny. Niemcy na pewno nie beda bombardowac pol, chyba ze przez pomylke. Nancy spogladala co chwile na zegarek. Bylo juz wpol do pierwszej. Jezeli uda jej sie znalezc samolot i pilota, ktory zgodzi sie ja zabrac, a takze szybko uzgodnic cene, byc moze zdazy wystartowac okolo pierwszej. Recepcjonista powiedzial, ze Foynes lezy dwie godziny lotu stad, co oznaczalo, ze wyladowalaby tam o trzeciej. Potem, rzecz jasna, bedzie jeszcze musiala dotrzec do miejsca wodowania Clippera, ale to nie powinno byc zbyt daleko. Miala szanse zdazyc na czas. Czy znajdzie jakis samochod, zeby dojechac mozliwie szybko do ujscia Shannon? Starala sie uspokoic skolatane nerwy. Nie istnial zaden powod, dla ktorego powinna martwic sie na zapas.
Nagle przyszlo jej do glowy, ze na pokladzie Clippera moze nie byc wolnych miejsc, podobnie jak na wszystkich statkach odplywajacych z Wielkiej Brytanii.
Odepchnela od siebie te mysl.
Miala wlasnie zapytac kierowce, jak daleko jeszcze beda jechac, kiedy nagle, ku jej ogromnej uldze, taksowka skrecila z szosy w otwarta brame w ogrodzeniu otaczajacym rozlegle, porosniete trawa pole i skierowala sie w strone niewielkiego hangaru. Otaczala go gromada kolorowych samolocikow, przypominajacych z odleglosci kolekcje motyli przypietych do zielonego sukna. Nancy stwierdzila z satysfakcja, ze maszyn jest pod dostatkiem, ale byl jej potrzebny jeszcze pilot, a nikogo takiego nie mogla nigdzie dostrzec.
Kierowca podwiozl ja pod szerokie drzwi hangaru.
– Prosze na mnie zaczekac – powiedziala, wysiadajac z samochodu.
Weszla do hangaru. Staly w nim trzy samoloty, lecz nie bylo ani jednego czlowieka. Wyszla ponownie na dwor. Przeciez chyba musi tego ktos pilnowac – pomyslala z niepokojem. Gdyby mialo byc inaczej, drzwi z pewnoscia bylyby zamkniete. Obeszla hangar i po drugiej stronie budynku wreszcie dostrzegla trzech mezczyzn stojacych przy jednym z samolotow.
Maszyna sprawiala co najmniej niezwykle wrazenie. Byla pomalowana na kanarkowozolty kolor i miala rowniez zolte, male koleczka, ktore natychmiast skojarzyly sie Nancy z samochodzikami zabawkami. Byl to dwuplatowiec; gorne i dolne skrzydlo laczyly liczne druty i podporki, silnik zas znajdowal sie z przodu samolotu. Kiedy tak stal z zadartym w gore nosem i ogonem spoczywajacym na ziemi, przypominal malego szczeniaka czekajacego, az ktos wyprowadzi go na spacer.
Wlasnie uzupelniano paliwo. Mezczyzna w wyplamionym niebieskim kombinezonie stal na skladanej drabince i nalewal benzyne z kanistra do zbiornika umieszczonego w skrzydle nad przednim siedzeniem. Dwaj stojacy na ziemi mezczyzni – jeden postawny, mniej wiecej w wieku Nancy, w skorzanej kurtce i pilotce na glowie, drugi w tweedowej marynarce – byli pograzeni w rozmowie.
Nancy chrzaknela dyskretnie i powiedziala:
– Przepraszam panow…
Dwaj mezczyzni spojrzeli na nia, ale wyzszy nie przestal mowic, i niemal natychmiast stracili dla niej zainteresowanie.
Nie byl to zbyt dobry poczatek.
– Przepraszam, ze panom przeszkadzam, ale chcialabym wynajac samolot.
Ten w skorzanej kurtce przerwal rozmowe tylko po to, zeby powiedziec:
– Nie moge pani pomoc.
– To bardzo wazne – nie dawala za wygrana.
– Nie jestem jakims cholernym taksowkarzem – odparl wysoki mezczyzna i odwrocil sie od niej.
– Czy musi byc pan taki nieuprzejmy? – zapytala, czujac, jak ogarnia ja coraz wieksze zdenerwowanie.
Zwrocila tym na siebie jego uwage. Obrzucil ja taksujacym spojrzeniem; zauwazyla, ze ma lukowato wygiete, czarne brwi.
– Nie chcialem byc nieuprzejmy – odparl spokojnie. – Tyle tylko, ze ani moj samolot, ani ja nie jestesmy do wynajecia.
– Prosze nie wziac mi tego za zle, ale jesli chodzi o pieniadze, to jestem gotowa zaplacic kazda cene, zeby…
Jednak wzial jej to za zle, gdyz jego twarz znieruchomiala w nieprzyjaznym grymasie i ponownie odwrocil sie od niej.
Pod skorzana kurtka mial elegancki ciemnoszary garnitur, czarne buty zas na pewno nie byly tania imitacja, taka, jakie produkowala fabryka Nancy. Wszystko wskazywalo na to, ze wysoki mezczyzna byl zamoznym biznesmenem pilotujacym dla przyjemnosci wlasny samolot.
– Czy jest tu ktos, do kogo moglabym sie zwrocic w tej sprawie?
Nalewajacy paliwo mechanik obejrzal sie i pokrecil glowa.
– Dzisiaj nikogo nie ma – powiedzial.
– Nie po to zajmuje sie interesami, zeby tracic pieniadze – zwrocil sie wysoki mezczyzna do swojego rozmowcy w tweedowej marynarce. – Powiedz Sewardowi, ze dostaje tyle, ile jest warta jego praca.
– Problem polega na tym, ze on tez ma troche racji – zauwazyl nizszy mezczyzna.
– Wiem o tym. Powiedz mu, ze zwieksze stawke przy nastepnym zleceniu.