– To moze mu nie wystarczyc.

– W takim razie niech pakuje manatki i idzie do diabla.

Nancy miala ochote krzyczec z rozpaczy. Oto znalazla samolot i pilota, ale mimo to nie mogla poleciec tam, gdzie chciala.

– Ja musze dostac sie do Foynes! – powiedziala bliska lez.

Wlasciciel samolotu odwrocil sie i spojrzal na nia.

– Powiedziala pani Foynes?

– Tak.

– Dlaczego wlasnie tam?

Przynajmniej udalo sie jej wciagnac go w rozmowe.

– Chce dogonic Clippera.

– To zabawne, bo ja tez – odparl.

Znowu poczula przyplyw nadziei.

– Moj Boze, wiec pan leci do Foynes?

Skinal ponuro glowa.

– Tak. Scigam zone.

Mimo napiecia, w jakim sie znajdowala, zdziwilo ja to wyznanie. Czlowiek, ktory nie wstydzil sie powiedziec takiej rzeczy, musial byc albo bardzo slaby, albo ogromnie pewny siebie. Przeniosla wzrok na jego maszyne.

– Zdaje sie, ze w panskim samolocie sa dwa miejsca? – zapytala z drzeniem w glosie.

Zmierzyl ja przeciaglym spojrzeniem.

– Owszem – potwierdzil. – Dwa miejsca.

– Blagam, niech pan mnie ze soba zabierze!

Zawahal sie, po czym wzruszyl ramionami.

– Czemu nie?

O malo nie zemdlala z radosci.

– Dzieki Bogu! Jestem panu ogromnie wdzieczna.

– Nie ma o czym mowic. – Wyciagnal do niej duza reke. – Nazywam sie Mervyn Lovesey.

Wymienili uscisk dloni.

– Nancy Lenehan – przedstawila sie. – Milo mi pana poznac.

* * *

Eddie wreszcie zrozumial, ze koniecznie musi z kims porozmawiac.

Musial to byc ktos, kogo darzyl calkowitym zaufaniem; ktos, kto zachowa cala rzecz w tajemnicy. Jedyna taka osoba, jaka znal, byla Carol-Ann. Tylko jej powierzal wszystkie swoje sekrety, nawet takie, o ktorych nie odwazylby sie rozmawiac z ojcem. Nigdy nie lubil okazywac przed nim slabosci. Czy byl jeszcze ktos, komu mogl zaufac?

Moze kapitan Baker? Marvin Baker nalezal do pilotow, ktorych bardzo lubili wszyscy pasazerowie: przystojny, o kwadratowej szczece, godny zaufania i stanowczy. Eddie rowniez lubil go i szanowal, ale w mysl przepisow kapitan powinien przede wszystkim miec na wzgledzie dobro pasazerow i samolotu, dla Bakera zas nie istnialo nic wazniejszego niz przepisy. Natychmiast poinformowalby policje. Nie, z niego Eddie nie bedzie mial zadnego pozytku.

Ktos jeszcze?

Tak. Steve Appleby.

Steve, syn drwala z Oregonu, byl wysokim chlopakiem o miesniach ze stali, katolikiem, pochodzacym z bardzo ubogiej rodziny. W Annapolis obaj byli kadetami. Zaprzyjaznili sie od razu pierwszego dnia, w ogromnej, pomalowanej na bialo sali jadalnej. Podczas gdy wszedzie dokola rozlegaly sie narzekania na jedzenie, Eddie blyskawicznie wchlonal swoja porcje, po czym rozejrzal sie i zobaczyl jeszcze jednego kadeta, ktorego zdaniem obiad byl krolewska uczta: Steve'a. Spojrzeli sobie w oczy i zrozumieli sie bez slow.

Trzymali sie razem przez caly okres studiow w akademii, a takze potem, gdy stacjonowali w Pearl Harbor. Eddie byl swiadkiem Steve'a na slubie z Nelly, a rok temu Steve odwzajemnil mu przysluge. Steve zostal w Marynarce; ostatnio przeniesiono go do bazy w Portsmouth w stanie New Hampshire. Widywali sie teraz bardzo rzadko, ale nie mialo to wiekszego znaczenia, gdyz ich przyjazn mogla wytrzymac nawet dlugie rozstania. Nie pisywali listow, chyba ze mieli do przekazania cos konkretnego. Kiedy obaj zjawiali sie w tym samym czasie w Nowym Jorku, szli wspolnie na obiad albo na mecz i wszystko bylo tak, jakby ostatnio widzieli sie poprzedniego dnia. Eddie nie zawahalby sie powierzyc Steve'owi wlasnej duszy.

Steve mial rowniez talent do zalatwiania roznych spraw. Przepustka na weekend, butelka bimbru, bilety na wazny mecz – potrafil to wszystko zdobyc nawet wtedy, kiedy inni byli bezradni.

Eddie doszedl do wniosku, ze powinien sie z nim skontaktowac.

Podjawszy wreszcie jakas decyzje, od razu poczul sie lepiej. Szybkim krokiem wrocil do hotelu.

Poszedl do skromnie urzadzonego biura, podal wlascicielce numer telefonu bazy morskiej w Stanach, po czym udal sie do swego pokoju. Wlascicielka miala zawiadomic go, kiedy uda sie uzyskac polaczenie.

Zdjal kombinezon. Bal sie, ze telefon moze zastac go w wannie, wiec tylko umyl twarz i rece, a nastepnie zalozyl czysta biala koszule i spodnie od munduru. Wykonujac te zwyczajne czynnosci uspokoil sie nieco, choc nadal zzerala go goraczkowa niecierpliwosc. Nie wiedzial, co poradzi mu Steve, ale i tak odczuje ogromna ulge, mogac podzielic sie z kims swoim zmartwieniem.

Zawiazywal wlasnie krawat, kiedy wlascicielka zapukala do drzwi. Zbiegl na dol i przycisnal sluchawke do ucha. Polaczono go z centrala telefoniczna bazy.

– Czy moglbym rozmawiac ze Steve'em Applebym?

– Porucznik Appleby jest w tej chwili nieosiagalny telefonicznie – uslyszal w odpowiedzi. – Czy mam mu cos przekazac? – zapytala telefonistka.

Eddie doznal gorzkiego rozczarowania. Zdawal sobie sprawe z tego, iz Steve nie ma czarodziejskiej rozdzki, ktora wystarczylo machnac, aby uwolnic Carol-Ann, ale przynajmniej mogliby porozmawiac, a kto wie, czy przy okazji nie wpadliby na jakis pomysl.

– Prosze pani, to bardzo wazna sprawa! Gdzie on jest, do diabla?

– Czy moge wiedziec, kto mowi?

– Eddie Deakin.

Telefonistka natychmiast porzucila oficjalny ton.

– Jak sie masz, Eddie! Byles swiadkiem na jego slubie, prawda? Nazywam sie Laura Gross, spotkalismy sie wtedy. – Sciszyla konspiracyjnie glos. – W najwiekszym zaufaniu moge ci powiedziec, ze Steve spedzil te noc poza baza.

Eddie jeknal w duchu. Steve zrobil cos, czego nie powinien robic, a w dodatku wybral na to najgorszy z mozliwych momentow.

– Kiedy sie go spodziewasz?

– Powinien wrocic przed switem, ale jeszcze sie nie zjawil.

Coraz gorzej. Wygladalo na to, ze Steve takze ma jakies klopoty.

– Moge cie polaczyc z Nelly – zaproponowala dziewczyna z centrali. – Pracuje u nas jako maszynistka.

– W porzadku. Dziekuje.

Rzecz jasna nie powie jej ani slowa o porwaniu Carol-Ann, ale sprobuje dowiedziec sie czegos wiecej na temat aktualnego miejsca pobytu Steve'a. Czekajac na polaczenie stukal niecierpliwie stopa w podloge. Bez trudu potrafil przywolac z pamieci obraz Nelly: byla serdeczna dziewczyna o okraglej twarzy i dlugich kreconych wlosach.

Wreszcie uslyszal jej glos.

– Halo?

– Czesc, Nelly. Tu Eddie Deakin.

– Jak sie masz, Eddie. Skad dzwonisz?

– Z Anglii. Nelly, gdzie jest Steve?

– Z Anglii? Moj Boze! Steve jest… eee… to znaczy, chwilowo go nie ma. Czy cos sie stalo? – dodala z niepokojem.

Вы читаете Noc Nad Oceanem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату