wylacznie dla ozdoby. Kotara, przytwierdzona dodatkowo zatrzaskami do krawedzi lozek, tworzyla szczelna zaslone. Davy pozostawil jedynie trojkatna szczeline, przypominajaca wejscie do namiotu, przez ktora pasazerowie mogli wslizgnac sie do srodka. Wreszcie oparl o gorna koje metalowa drabinke i odwrocil sie do Marka i Diany z zadowolona mina, jakby wlasnie dokonal czarodziejskiej sztuczki.
– Prosze mi powiedziec, kiedy zechca panstwo udac sie na spoczynek, to przygotuje wasze lozka – powiedzial.
– Czy tam w srodku nie bedzie duszno? – zapytala Diana.
– Nad kazda koja jest wentylator – odparl. – Prosze spojrzec w gore. – Diana podniosla glowe i zobaczyla metalowa kratke z dzwignia umozliwiajaca jej otwieranie i zamykanie. – Jest tez osobne okno, lampka, wieszak na ubranie i polka, a w razie potrzeby wystarczy nacisnac guzik i zaczekac, az przyjde.
Kiedy byl zajety lozkami Lulu Bell i ksieznej Lavinii, dwaj pasazerowie zajmujacy miejsca po drugiej stronie przejscia, przystojny Frank Gordon i lysy Ollis Field, wzieli podreczny bagaz i poszli przebrac sie do meskiej toalety. Davy zabral sie do szykowania im poslan. Poniewaz biegnace wzdluz calej maszyny przejscie nie znajdowalo sie dokladnie w osi samolotu, lecz nieco blizej jego lewej burty, tamte dwie koje byly usytuowane rownolegle do sciany, nie zas poprzecznie, jak cztery pozostale.
Ksiezna Lavinia zjawila sie w siegajacym do podlogi granatowym peniuarze obszytym blekitna koronka i dopasowanym kolorystycznie turbanie. Na twarzy miala nieruchoma maske urazonej godnosci; z pewnoscia ogromnie cierpiala z powodu, ze musi pokazywac sie publicznie w nocnym stroju.
– Boze, umre na klaustrofobie! – jeknela z przerazeniem na widok koi. Kiedy jednak nikt nie zwrocil na nia uwagi, zdjela jedwabne kapcie, wsunela sie na dolna koje i nie powiedziawszy nawet dobranoc zasunela szczelnie kotare.
W chwile pozniej do kabiny weszla Lulu Bell; miala na sobie komplet z polprzezroczystego rozowego szyfonu, odslaniajacy wiekszosc jej wdziekow. Od startu z Foynes zachowywala sie wobec Marka i Diany ze sztywna uprzejmoscia, ale teraz chyba zapomniala o urazie, gdyz usiadla obok nich na otomanie i powiedziala z ozywieniem:
– Nawet nie macie pojecia, czego dowiedzialam sie o naszych towarzyszach podrozy! – Wskazala kciukiem puste miejsca Fielda i Gordona.
Mark zerknal niepewnie na Diane, po czym zapytal:
– Co takiego, Lulu?
– Pan Field jest agentem FBI!
Nie widze w tym nic nadzwyczajnego – pomyslala Diana. Agent FBI to po prostu policjant.
– A Frank Gordon jest wiezniem! – uzupelnila Lulu swoje rewelacje.
– Kto ci to powiedzial? – zapytal sceptycznie Mark.
– Wszyscy o tym mowia!
– Ale to jeszcze nie znaczy, ze to prawda.
– Wiedzialam, ze mi nie uwierzycie! Ten chlopak, ktory siedzi z przodu, podsluchal rozmowe miedzy Fieldem i kapitanem. Kapitan byl wsciekly jak diabli, bo FBI nie uprzedzilo Pan American o tym, ze na pokladzie znajduje sie niebezpieczny przestepca. Wybuchla straszna awantura i zaloga odebrala Fieldowi rewolwer!
Diana przypomniala sobie, ze Field istotnie sprawial takie wrazenie, jakby mial Gordona pod swoja opieka.
– Nie powiedzieli, co przeskrobal ten Gordon?
– To gangster. Zastrzelil czlowieka, zgwalcil jego dziewczyne i podpalil nocny klub.
Dianie trudno bylo w to uwierzyc. Przeciez z nim rozmawiala! Istotnie, nie wygladal na zbyt subtelnego, ale byl przystojny, starannie ubrany i rozmawial z nia bardzo uprzejmie. Mogla go sobie wyobrazic jako oszusta podatkowego lub wlasciciela nielegalnego kasyna gry, ale nie wydawalo sie mozliwe, zeby zabijal ludzi. Lulu byla osoba latwo ulegajaca emocjom, gotowa uwierzyc we wszystko, co jej powiedziano.
– Moim zdaniem, to bardzo malo prawdopodobne – stwierdzil Mark.
Lulu machnela z rezygnacja reka.
– Poddaje sie – westchnela. – W ogole nie ma w was czegos takiego jak zadza przygod. – Podniosla sie z miejsca. – Ide spac. Obudzcie mnie, gdyby zaczal kogos gwalcic. – Wspiela sie po drabince na gorna koje, ale przed zaciagnieciem kotary wystawila glowe i powiedziala do Diany: – Zlotko, doskonale rozumiem, czemu splawilas mnie tam, w Irlandii. Zastanawialam sie nad tym i doszlam do wniosku, ze mi sie nalezalo. Wlazlam Markowi na glowe. W kazdej chwili jestem gotowa zapomniec o tej historii. Dobranoc.
Wlasciwie mozna bylo uznac to za przeprosiny. Diana nie potrafila ich odrzucic.
– Dobranoc, Lulu – odparla.
Lulu zasunela kotare.
– To przede wszystkim moja wina – odezwal sie Mark. – Wybacz mi, kochanie.
Pocalowala go.
Znowu byla spokojna i odprezona. Nie przerywajac pocalunku osunela sie z Markiem na fotel. Prawa piers Diany byla przycisnieta do jego ramienia. Fizyczny kontakt sprawial jej przyjemnosc. Poczula na ustach dotkniecie jego jezyka; rozchylila nieco wargi, by mogl wsunac go do srodka. Slyszala glosny oddech Marka. Chyba na razie wystarczy – pomyslala. Otworzyla oczy… i ujrzala Mervyna.
Szedl w kierunku dzioba samolotu i moze by jej nawet nie zauwazyl, gdyby nie to, ze w pewnej chwili zerknal przez ramie i stanal jak wryty. Na jego pobladlej twarzy malowal sie wyraz niedowierzania i zdumienia.
Diana znala go juz tak dobrze, ze czytala w jego myslach. Choc powiedziala mu wczesniej, ze kocha Marka, on w swoim zaslepionym uporze nie chcial tego zaakceptowac, w zwiazku z czym widzac swoja zone calujaca kogos innego doznal niemal takiego samego szoku, jaki stalby sie jego udzialem, gdyby nie otrzymal zadnego ostrzezenia.
Zmarszczyl groznie brwi. Przez chwile Diana obawiala sie, ze Mervyn rozpeta awanture, on jednak odwrocil sie na piecie i wyszedl.
– Co sie stalo. – Zapytal Mark. Byl tak zajety calowaniem Diany, ze nie zauwazyl Mervyna.
Postanowila nic mu nie mowic.
– Ktos moze nas zobaczyc… – szepnela.
Cofnal sie niechetnie.
Odetchnela z ulga, ale zaraz potem ogarnela ja zlosc. Mervyn nie mial prawa wlec sie za nia przez pol swiata i wsciekac za kazdym razem, kiedy przyszla jej ochota pocalowac Marka. Malzenstwo nie bylo rodzajem niewolnictwa; odeszla od niego, a on musial sie z tym pogodzic. Mark zapalil papierosa, Diana zas zapragnela stanac z Mervynem twarza w twarz i powiedziec mu, by zostawil ja w spokoju.
Wstala z fotela.
– Zobacze, co sie dzieje w saloniku. Ty zostan tutaj i pal.
Wyszla nie czekajac na odpowiedz.
Ustalila juz, ze Mervyn nie siedzial w zadnej z tylnych kabin, ruszyla wiec ku dziobowi samolotu. Podskoki i przechyly ustaly na tyle, ze mogla isc nie trzymajac sie niczego. Nie bylo go takze w kabinie numer trzy. W saloniku gracze szykowali sie do dlugiej rozgrywki: zapieli pasy, zapalili papierosy i ustawili na stolikach liczne butelki whisky. Przeszla do kabiny numer dwa, ktorej polowe zajmowala rodzina Oxenford. Wszyscy pasazerowie wiedzieli juz, ze podczas kolacji lord Oxenford zniewazyl slynnego naukowca Carla Hartmanna, w ktorego obronie wystapil Mervyn Lovesey. Mervyn mial rowniez dodatnie cechy charakteru; nigdy nie usilowala temu zaprzeczac.
Za kabina znajdowala sie kuchnia. Nicky, ten tlusty steward, zmywal w niesamowitym tempie naczynia, podczas gdy jego kolega slal pasazerom lozka. Naprzeciwko kuchni byly drzwi meskiej toalety, dalej zas schodki prowadzace na poklad nawigacyjny i kabina numer jeden. Sadzila, ze zastanie tam Mervyna, ale ujrzala tylko odpoczywajaca druga zaloge.
Weszla po schodkach do kabiny nawigacyjnej. Nie umknelo jej uwagi, ze byla wyposazona rownie luksusowo jak czesc samolotu przeznaczona dla podroznych. Zaloga uwijala sie jak w ukropie.
– Pozniej z przyjemnoscia wszystko pani pokazemy, ale teraz przelatujemy przez bardzo silny sztorm, wiec prosze, aby zechciala pani wrocic na miejsce i zapiac pas – zwrocil sie do niej jeden z oficerow.
Schodzac po kreconych schodach nabrala pewnosci, ze Mervyn jest w meskiej toalecie, ale w dalszym ciagu nie udalo jej sie stwierdzic, gdzie znajduje sie jego fotel.
Dajac krok z ostatniego stopnia, wpadla na Marka.
