nazwiskami, inne zostaly przywalone ciezkimi bagazami, ktore trudno bylo ruszyc z miejsca. Luk nie byl ogrzewany, w zwiazku z czym Harry zaczal trzasc sie z zimna w swoim szlafroku. Drzacymi, obolalymi palcami rozwiazywal liny majace zapobiec przemieszczaniu sie bagazy podczas lotu. Pracowal systematycznie, by nie pominac zadnej walizki i nie tracic czasu na powtorne sprawdzanie. Zaciagal ponownie wezly najlepiej jak potrafil. Nazwiska pochodzily z calego swiata: Ridgeway, D'Annunzio, Lo, Hartmann, Bazarov… Ale nigdzie nie mogl dostrzec tego, o ktore mu chodzilo: Oxenford. Po dwudziestu minutach, podczas ktorych sprawdzil wszystkie bagaze znajdujace sie w pomieszczeniu, trzasl sie z zimna jak galareta. Nie ulegalo najmniejszej watpliwosci, ze obiekt jego poszukiwan znajduje sie w drugim luku. Harry zaklal pod nosem.
Zaciagnal ostatni wezel i rozejrzal sie uwaznie; nie zostawil najmniejszego sladu swiadczacego o tym, ze zlozyl tu wizyte.
Teraz czekalo go powtorzenie tych samych czynnosci w drugim luku. Otworzyl drzwi, wyszedl na korytarzyk…
– O, cholera! Kim pan jest?
Byl to ten sam oficer, ktorego Harry widzial niedawno w dziobowej czesci samolotu – mlody mezczyzna o piegowatej, pogodnej twarzy, w mundurowej koszuli z krotkim rekawem.
Harry doznal co najmniej takiego samego wstrzasu, ale szybko ukryl zaskoczenie. Usmiechnal sie, zamknal za soba starannie drzwi, po czym odparl:
– Harry Vandenpost. A pan?
– Mickey Finn, drugi inzynier. Tutaj nie wolno wchodzic, prosze pana. Przestraszylem sie jak diabli. Co pan tu wlasciwie robi?
– Szukam mojej walizki – wyjasnil Harry. – Zapomnialem wyjac z niej brzytwe.
– W czasie podrozy pod zadnym pozorem nie wolno wchodzic do lukow bagazowych.
– Myslalem, ze to nic zlego.
– Przykro mi, ale przepisy sa jednoznaczne. Moge panu pozyczyc moja brzytwe.
– Bardzo pan mily, lecz przyzwyczailem sie do swojej. Gdyby udalo mi sie znalezc walizke…
– Chetnie bym panu pomogl, ale naprawde nie moge. Moze pan zapytac kapitana, kiedy wroci na poklad, choc jestem pewien, ze powie panu to samo.
Harry uswiadomil sobie z bolem serca, ze musi pogodzic sie z porazka. Przynajmniej na razie. Usmiechnal sie najszczerzej, jak potrafil, i odparl:
– W takim razie mysle, ze skorzystam z panskiej uprzejmosci.
Jestem panu niezmiernie zobowiazany.
Mickey Finn przepuscil go w drzwiach kabiny nawigacyjnej, po czym razem zeszli po kreconych schodkach na poklad pasazerski. Co za cholerny pech – pomyslal gniewnie Harry. – Jeszcze kilka sekund i bylbym w srodku. Bog wie, kiedy nadarzy sie nastepna okazja.
Mickey wszedl do kabiny numer jeden, a w chwile pozniej pojawil sie z nowiutka, zapakowana jeszcze w firmowy papier brzytwa i mydlem do golenia. Harry przyjal z podziekowaniem i jedno, i drugie. Teraz nie pozostalo mu nic innego, jak sie ogolic.
Wzial z kabiny podreczny bagaz i poszedl do lazienki, wciaz myslac o birmanskich rubinach. W lazience zastal Carla Hartmanna, myjacego sie energicznie przy jednej z umywalek. Harry zabral sie do golenia mydlem i brzytwa Mickeya Finna, mimo ze w torbie mial wlasny, znakomity zestaw do golenia.
– Niespokojna noc – rzucil od niechcenia, by nawiazac towarzyska rozmowe.
Hartmann wzruszyl ramionami.
– Pamietam bardziej niespokojne.
Harry spojrzal na jego wychudzone konczyny. Uczony przypominal chodzacy szkielet.
– Wierze panu.
Na tym konwersacja sie urwala. Hartmann nie byl zbyt rozmowny, Harry zas znowu pograzyl sie w rozmyslaniach.
Ogoliwszy sie wyjal z walizki swieza niebieska koszule. Rozpakowywanie nowej koszuli stanowilo jedna z drobnych, ale jakze istotnych przyjemnosci. Uwielbial szelest papieru i dotkniecie dziewiczo czystego materialu. Zapial guziki, po czym zawiazal nienaganny wezel na jedwabnym krawacie w kolorze czerwonego wina.
Po powrocie do kabiny przekonal sie, ze zaslona nad lozkiem Margaret jest w dalszym ciagu zasunieta. Usmiechnal sie lekko, wyobraziwszy ja sobie pograzona w glebokim snie, z uroczymi wlosami rozrzuconymi na bialej poduszce. Zajrzal do salonu, gdzie stewardzi przygotowywali sniadanie; na widok swiezych truskawek z bita smietana, soku pomaranczowego i szampana w srebrnych kublach z lodem poczul, jak slina naplywa mu do ust. O tej porze roku truskawki mogly pochodzic wylacznie ze szklarni.
Odstawil na miejsce walizeczke, a nastepnie z brzytwa drugiego inzyniera w dloni udal sie na poklad nawigacyjny, by ponownie sprobowac szczescia.
Co prawda nie zastal tam Mickeya, lecz ku swemu rozczarowaniu ujrzal innego oficera, siedzacego przy stole z mapami i dokonujacego jakichs obliczen w notatniku. Mezczyzna podniosl glowe, usmiechnal sie i powiedzial:
– Witam. Czym moge panu sluzyc?
– Szukam Mickeya, zeby oddac mu brzytwe.
– Znajdzie go pan w kabinie numer jeden, na samym przodzie.
– Dziekuje.
Harry zawahal sie. Musial jakos ominac tego czlowieka, ale jak?
– Cos jeszcze? – zapytal uprzejmie oficer.
– Trudno uwierzyc, ze to kabina nawigacyjna – powiedzial Harry. – Bardziej przypomina jakies biuro.
– Istotnie.
– Lubi pan latac tymi samolotami?
– Uwielbiam. Eee… Chetnie ucialbym sobie z panem pogawedke, ale musze jeszcze dokonczyc te obliczenia, a to zajmie mi czas prawie do startu.
Wynikalo z tego, ze droga do lukow bedzie zamknieta niemal do konca postoju. Harry z najwyzszym trudem ukryl rozczarowanie.
– Przepraszam. Juz mnie tu nie ma.
– Zwykle z przyjemnoscia rozmawiamy z pasazerami. Czesto spotykamy bardzo interesujacych ludzi. Ale w tej chwili…
– Oczywiscie. – Harry usilowal jeszcze przez chwile cos wymyslic, ale w koncu zrezygnowal. Odwrocil sie i klnac w duchu zszedl na poklad pasazerski.
Wygladalo na to, ze szczescie zaczyna go opuszczac.
Oddal brzytwe i mydlo Mickeyowi, po czym wrocil do swojej kabiny. Margaret wciaz jeszcze spala. Harry przeszedl przez salon i stanal na hydrostabilizatorze. Nabral gleboko w pluca wilgotnego, zimnego powietrza. Trace najwspanialsza okazje, jaka mialem w zyciu – pomyslal gniewnie. Swiadomosc, ze zaledwie metr lub dwa nad jego glowa znajduja sie klejnoty nieoszacowanej wartosci, sprawiala, ze czul swedzenie na calym ciele. Mimo wszystko nie mial zamiaru rezygnowac. Bedzie jeszcze jeden postoj, w Shediac. Wtedy stanie przed ostatnia szansa zdobycia fortuny.
CZESC PIATA. Z BOTWOOD DO SHEDIAC
ROZDZIAL 21
Plynac lodzia w kierunku brzegu, Eddie Deakin wyraznie wyczuwal niechec pozostalych czlonkow zalogi. Wszyscy unikali jego wzroku. Wiedzieli, jak niewiele brakowalo, by wyczerpal sie zapas paliwa, a wtedy maszyna runelaby we wzburzone fale oceanu. Zycie ludzi znajdujacych sie na pokladzie znalazlo sie w powaznym niebezpieczenstwie. Na razie jeszcze nikt nie wiedzial, dlaczego tak sie stalo, ale kontrolowanie zuzycia paliwa

 
                