Luther przez chwile dyszal ciezko, rozcierajac nabrzmiala szyje, a nastepnie podniosl sluchawke z podlogi.

– Vincini? O malo mnie nie zamordowal za to, ze nazwalem jego zone… nie tak jak trzeba. Kazal mi mowic do niej „pani Deakin”. Rozumiesz wreszcie, czy musze ci to narysowac? Jest gotow zrobic wszystko, wszystko! – Krotkie milczenie. – Mysle, ze dalbym sobie z nim rade, ale co by pomysleli ludzie, gdyby zobaczyli nas walczacych? Wszystko wzieloby w leb. – Znowu milczenie. – Dobra, powiem mu. To wlasciwa decyzja, jestem tego pewien. Zaczekaj. – Odwrocil sie do Eddiego. – Zgodzili sie. Twoja zona bedzie w lodzi.

Eddie z najwyzszym trudem zdolal ukryc ogromna ulge pod maska niewzruszonej obojetnosci.

– Ale mam ci przekazac, ze jesli sprobujesz jakichs numerow, ona zginie pierwsza – dodal nerwowo Luther.

Eddie wyrwal mu sluchawke.

– Posluchaj, Vincini. Po pierwsze: musze zobaczyc ja w lodzi, zanim otworze drzwi samolotu. Po drugie: musi wejsc z wami na poklad. Po trzecie: bez wzgledu na to, co sie stanie, jesli spadnie jej choc wlos z glowy, zabije cie golymi rekami. Radze ci, zebys o tym pamietal.

Nie czekajac na odpowiedz odlozyl sluchawke.

– Po co to zrobiles? – zapytal skonsternowany Luther. Podniosl sluchawke i nacisnal kilkakrotnie widelki. – Halo? Halo? – Potrzasnal glowa. – Nic z tego. – Spojrzal na Deakina z mieszanina gniewu i podziwu. – Ty chyba naprawde lubisz ryzyko, co nie?

– Idz zaplacic za rozmowe – odparl sucho Eddie.

Gangster siegnal do wewnetrznej kieszeni marynarki i wyciagnal stamtad gruby plik banknotow.

– Posluchaj, gniewem niczego nie osiagniesz. Dostales, czego chciales. Teraz musimy ze soba wspolpracowac, zeby wszystko dobrze sie skonczylo i dla ciebie, i dla mnie. Dlaczego nie chcesz tego zrozumiec? Jestesmy wspolnikami.

– Odpieprz sie, smieciu – warknal Eddie i wyszedl z budynku.

Idac droga prowadzaca do portu czul narastajaca wscieklosc. Uwaga Luthera, ze sa wspolnikami, ugodzila go bolesnie. Robil wszystko, by uratowac swoja zone, ale jednoczesnie pomagal w uwolnieniu Frankiego Gordina, gwalciciela i zabojcy. Fakt, ze zostal do tego podstepnie zmuszony, powinien stanowic dla niego usprawiedliwienie, i zapewne postronny obserwator tak wlasnie ustosunkowalby sie do tej sprawy, lecz dla Eddiego nie mialo to zadnego znaczenia. Wiedzial, ze po tym wszystkim juz nigdy nie bedzie mogl nikomu spojrzec prosto w oczy.

Schodzac ze wzgorza w kierunku zatoczki ujrzal Clippera unoszacego sie majestatycznie na spokojnej powierzchni wody. Zdawal sobie doskonale sprawe, ze jego kariera inzyniera pokladowego w Pan American dobiegla konca. To takze napelnialo go wsciekloscia. W porcie staly rowniez dwa duze frachtowce i kilka kutrow rybackich, a takze kuter patrolowy Marynarki Wojennej USA. Skad oni sie tu wzieli, u diabla? – pomyslal Eddie. Prawdopodobnie mialo to jakis zwiazek z wojna. Przypomnial sobie lata spedzone w Marynarce; z perspektywy czasu wydawaly mu sie zlotym okresem, kiedy zycie bylo jeszcze proste. Byc moze w trudnych sytuacjach przeszlosc zawsze przedstawiala sie w rozowych barwach.

Wszedl do budynku Pan American. W zielono – bialej poczekalni stal mezczyzna w mundurze porucznika, prawdopodobnie czlonek zalogi kutra. Slyszac odglos krokow Eddiego odwrocil sie; byl to poteznie zbudowany, brzydki czlowiek o malych, osadzonych blisko siebie oczach i z brodawka na nosie. Eddie zatrzymal sie jak wryty, wpatrujac sie w niego z radoscia i zdumieniem. Nie mogl uwierzyc wlasnym oczom.

– Steve? To naprawde ty?

– Jak sie masz, Eddie.

– Skad sie tu wziales, do diabla?

Byl to Steve Appleby, do ktorego Eddie usilowal bezskutecznie dodzwonic sie z Anglii – jego najlepszy przyjaciel, jedyny czlowiek, ktorego pragnalby miec przy boku w kazdej trudnej sytuacji.

Steve podszedl do niego i objeli sie mocno, poklepujac po plecach.

– Przeciez powinienes byc w New Hampshire! Co tu robisz, do licha?

– Nelly powiedziala, ze byles przerazony, kiedy do niej zadzwoniles – odparl Steve, przygladajac mu sie uwaznie. – Nie pamietam, zebym kiedykolwiek widzial cie w takim stanie. Zawsze byles jak skala. Domyslilem sie, ze masz powazne klopoty.

– To prawda. – Nagle Eddie poczul, jak klebiace sie w nim emocje, tlumione od dwudziestu godzin, przybieraja raptownie na sile, jakby chcialy za wszelka cene wydostac sie na wolnosc. Swiadomosc tego, ze jego najlepszy przyjaciel poruszyl niebo i ziemie, by przybyc mu z pomoca, wzruszyla go do glebi. – Nawet bardzo powazne… szepnal, a potem nie mogl juz wykrztusic ani slowa, gdyz do oczu nabiegly mu lzy, a gardlo scisnely niewidzialne stalowe kleszcze. Odwrocil sie i wyszedl na zewnatrz.

Steve ruszyl za nim. Eddie zaprowadzil go na druga strone budynku, do pustego hangaru, w ktorym zwykle trzymano lodz dowozaca pasazerow i zaloge na brzeg. Nikt nie mogl ich tam zobaczyc.

– Nawet nie wiem, ile zaciagnalem dlugow wdziecznosci, zeby tu sie dostac – powiedzial Steve, starajac sie ukryc zazenowanie. – Jestem w Marynarce juz osiem lat i sporo ludzi mialo wobec mnie pewne zobowiazania, ale dzisiaj wszyscy splacili mi je z nawiazka i teraz ja jestem ich dluznikiem. Watpie, czy wystarczy mi nastepne osiem lat, by wyrownac rachunki.

Eddie skinal glowa. Steve potrafil kazdemu zalatwic nawet najtrudniejsza sprawe, z czego slynal juz niemal w calej Marynarce. Eddie chcial mu podziekowac, ale nagle z jego oczu obfitym strumieniem poplynely lzy.

– Co sie stalo, chlopie? – zapytal powaznie Appleby.

– Maja Carol-Ann – wykrztusil wreszcie Eddie.

– Kto, na litosc boska?

– Gang Patriarki.

– Raya Patriarki? Tego kanciarza?

– Porwali ja.

– Ale czemu, do stu piorunow?

– Chca, zebym uprowadzil Clippera.

– Po co?

Eddie otarl twarz rekawem i sprobowal wziac sie w garsc.

– Na pokladzie jest agent FBI, ktory eskortuje wieznia, niejakiego Frankiego Gordina. Domyslam sie, ze Patriarca chce go odbic. W kazdym razie jeden z pasazerow, Tom Luther, kazal mi doprowadzic do wodowania u wybrzezy Maine. Bedzie tam czekala szybka lodz z Carol-Ann na pokladzie. Wymienia ja na Gordina, ktory zaraz potem zniknie.

Steve skinal glowa.

– Ten Luther to jakis lebski facet. Domyslil sie, ze jedynym sposobem na to, by zmusic Eddiego Deakina do wspolpracy, bylo porwanie jego zony.

– Otoz to.

– Sukinsyny!

– Musze dostac tych drani, Steve. Chce zalatwic ich wlasnymi rekami.

– Ale co mozesz zrobic?

– Nie wiem. Wlasnie dlatego dzwonilem do ciebie.

Steve zmarszczyl brwi.

– Na najwieksze niebezpieczenstwo beda narazeni od chwili, kiedy wejda na poklad, do momentu, kiedy wroca do samochodu. Moze policja odkryje ich woz i urzadzi przy nim zasadzke?

– A w jaki sposob go rozpoznaja? – zapytal z powatpiewaniem Eddie. – To przeciez bedzie zwykly samochod zaparkowany przy plazy.

– Mimo to chyba warto sprobowac.

– Nie ma zadnej pewnosci, ze sie uda, Steve. Zbyt wiele elementow moze zawiesc. Poza tym nie chce mieszac w to policji. Kto wie, czy nie zdecydowaliby sie zaryzykowac zycia Carol-Ann.

Appleby skinal glowa.

– A samochod moglby stac po drugiej stronie granicy, wiec musielibysmy zawiadomic takze kanadyjska policje. Wszystko wydaloby sie w ciagu pieciu minut. Nie, policja odpada. W takim razie pozostaje nam tylko Marynarka Wojenna albo Straz Przybrzezna.

Eddie od razu poczul sie lepiej, mogac porozmawiac z kims o swoim problemie.

Вы читаете Noc Nad Oceanem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату