– Bardzo.

– To dobrze. Nie mozemy sobie pozwolic na zadna szopke. Rozmawiales kiedykolwiek z prasa? To idioci i sepy! Najgorsze sa blondynki ze stacji telewizyjnych. Pustoglowe, z przyklejonymi do ust sztucznymi usmieszkami, zawsze probuja cie wrobic w jakies skandaliczne oswiadczenie. Ledwie tydzien mija od mojej rozmowy z taka, hm… reporterka, ktora omal nie sklonila mnie do potwierdzenia, ze uleczalnosc nowotworow to tylko kwestia dni. Zadaja natychmiastowych informacji, a ty masz je zadowolic. Latwo sobie wyobrazic, jak moga spieprzyc taka sprawe.

Nagle ogarnela go wscieklosc i zerwal sie z krzesla. Przemierzyl biuro krotkimi nerwowymi krokami, uderzajac piescia w druga dlon. Dotarl do stosow ksiazek i rekopisow, ominal je, po czym wrocil do biurka, przeklinajac po hiszpansku.

– Sadzisz, ze powinienem podac sprawe do sadu, Alex?

– Trudno powiedziec. Musisz ocenic, czy upublicznienie sprawy pomoze chlopcu. Procesowales sie juz kiedys?

– Raz. W ubieglym roku leczylismy dziewczynke, ktora potrzebowala transfuzji. Rodzina nalezala do swiadkow Jehowy i do przetoczenia krwi potrzebowalismy nakazu sadowego. Jednak tamta sprawa byla inna. Rodzice wlasciwie z nami nie walczyli. Mowili tylko, ze wiara nie pozwala im wyrazic zgody na taka ingerencje w organizm ich dziecka, ale szczerze chcieli je uratowac, totez wrecz pragneli, by ktos podjal za nich decyzje. Gdy wzielismy na siebie odpowiedzialnosc za moralne skutki transfuzji, byli niemal uszczesliwieni. Mala zyje do dzis i jest zdrowa. Chlopiec Swope’ow rowniez moglby wyzdrowiec, zamiast umierac w melinie wyznawcow voodoo.

Wsunal reke do kieszeni bialego fartucha, wyjal paczke slonych krakersow, otworzyl i chrupal je tak dlugo, az zjadl wszystkie. Strzepnawszy okruszki z wasow, kontynuowal przemowe:

– Nawet w przypadku swiadkow Jehowy media sprobowaly zrobic z procesu afere, sugerujac, ze namawiamy ludzi do zlego. Jedna ze stacji telewizyjnych przyslala do mnie jakiegos kretyna, ktory udawal reportera czasopisma medycznego. Prawdopodobnie chcial kiedys zostac lekarzem, ale oblal egzamin z biologii. Tak czy owak, probowal ze mna zrobic wywiad, obnosil sie z magnetofonem i zwracal do mnie po imieniu. Wyobrazasz sobie! Traktowal mnie jak kumpla!

Wyrzucilem go na zbity pysk. Na szczescie rodzice dziecka posluchali naszej rady i odmowili rozmowy z mediami. W tym momencie „afera” umarla smiercia naturalna. Wobec braku padliny sepy przeniosly sie na inne zerowisko.

Drzwi prowadzace do laboratorium otworzyly sie i do biura weszla mloda kobieta z wielkim notesem w rece. Miala jasnobrazowe wlosy przyciete na pazia, okragle oczy, ktore wyjatkowo pasowaly do jej fryzury, ostre rysy twarzy i nadasane usta. Reka z notesem byla blada, paznokcie zas obgryzione do zywego ciala. Nosila laboratoryjny kitel, ktory siegal jej za kolana, i buty na plaskich kauczukowych podeszwach.

Zignorowala mnie i zwrocila sie wprost do Raoula:

– Mam cos, co powinienes zobaczyc. Niewatpliwie uznasz to za podniecajace. – Pozbawiony emocji ton kontrastowal z przekazana informacja.

Melendez-Lynch wstal.

– Czy mowisz o nowej blonie, Helen?

– Tak.

– Cudownie. – Wygladal, jakby zamierzal ja usciskac, lecz nagle przypomnial sobie o mnie. Odchrzaknawszy, przedstawil nas sobie: – Alex, poznaj moja wspolpracownice, doktor Helen Holroyd.

Wymienilismy zdawkowe uprzejmosci. Kobieta podeszla do Raoula z wladczym blyskiem w brazowych oczach.

Bardzo sie starali ukryc laczaca ich zazylosc, totez – po raz pierwszy tego dnia – poczulem, ze sie usmiecham. Odkrylem, ze sypiaja ze soba i za wszelka cene pragna zachowac swoj zwiazek w sekrecie. Nie mialem watpliwosci, ze kazdy na oddziale wie o nim.

– Musze juz isc – oswiadczylem.

– Tak, tak, oczywiscie. Dziekuje ci za wszystko. Byc moze zadzwonie i umowimy sie jeszcze na rozmowe o tej sprawie. Tymczasem przeslij rachunek mojej sekretarce.

Kiedy wychodzilem, omawiali cuda rownowagi osmotycznej, patrzac sobie w oczy.

W drodze na parking wstapilem do szpitalnego barku po kubek kawy. Minela juz dziewietnasta i bylo tam zaledwie kilka osob. Wysoki Meksykanin z siatka na wlosach i siwymi wasikami suchym mopem wycieral podloge. Trzy pielegniarki smialy sie i jadly paczki. Wzialem kawe i kiedy wychodzilem, cos zwrocilo moja uwage.

Przy jednym ze stolikow siedzial Valcroix i machal do mnie. Podszedlem do niego.

– Moze sie do mnie przylaczysz?

– Czemu nie? – Postawilem kubek i zajalem krzeslo naprzeciwko niego. Na jego tacce obok dwoch szklanek wody pozostaly resztki salatki. Dlubal widelcem w misce z kielkami lucerny.

Psychodeliczna koszule sportowa zamienil na czarny podkoszulek z napisem „Grateful Dead”, a bialy fartuch przerzucil przez krzeslo obok siebie. Patrzac na niego z bliska, zauwazylem, ze jego dlugie wlosy sa przerzedzone na czubku glowy. Powinien sie ogolic, chociaz zarost mial rzadki, nie liczac wasika i okolic podbrodka. Twarz o obwislych policzkach szpecila paskudna opryszczka. Pociagal czerwonym nosem i mial przekrwione oczy.

– Jest cos nowego na temat Swope’ow? – spytal.

Bylem juz znuzony opowiadaniem calej historii, ale Valcroix byl ich lekarzem i mial prawo ja uslyszec. Przekazalem mu krotkie streszczenie aktualnej sytuacji.

Wysluchal mnie ze spokojem. W polprzymknietych oczach nie dostrzeglem zadnych emocji. Kiedy skonczylem, zakaszlal i wytarl nos chusteczka.

– Czuje, ze musze cie zapewnic o wlasnej niewinnosci – stwierdzil ni stad, ni zowad.

– Alez nie ma takiej potrzeby – odparlem.

Wypilem troche kawy i odstawilem ja szybko, przypominajac sobie jej okropny smak sprzed lat.

Valcroix patrzyl na mnie nieobecnym wzrokiem, jakby wycofujac sie w swoj swiat wewnetrzny. Pamietalem, ze podobnie zachowywal sie podczas przemowy Raoula. Nagle odezwal sie, wyrywajac mnie z zamyslenia.

– Wiem, ze Melendez-Lynch obwinia mnie o porwanie. Obwinia mnie, odkad zaczalem tu pracowac. O wszystko i zawsze, gdy na oddziale dzieje sie cos zlego. Czy bywal rownie nieznosny, kiedy z nim pracowales?

– Hm, ujme to tak: troche czasu minelo, zanim nawiazalismy dobre stosunki w pracy.

Z powaga pokiwal glowa, wzial kilka kielkow i przez chwile zul je bez slowa.

– Sadzisz, ze po prostu uciekli? – spytalem go.

Wzruszyl ramionami.

– Nie mam pojecia.

– Zadnych podejrzen?

– Zadnych. Skad pomysl, ze wiem wiecej niz inni?

– Slyszalem, ze nawiazaliscie kontakt.

– Kto ci to powiedzial?

– Raoul.

– Ktory nie ma najmniejszego pojecia, jak wygladaja normalne stosunki miedzyludzkie.

– Wydawalo mu sie, ze szczegolnie dobry kontakt nawiazales z matka.

– Zanim zostalem lekarzem, bylem pielegniarzem – wyjasnil.

– Interesujace.

– Doprawdy?

– Tak, bo pielegniarze zawsze narzekaja. Uwazaja sie za niedocenianych i kiepsko oplacanych. Stale sie odgrazaja, ze odejda i zaczna studiowac medycyne. Przed toba nie spotkalem chyba zadnego, ktory spelnilby swoja obietnice.

– Pielegniarze biadola, poniewaz maja cholerne zycie. Z drugiej strony pewnych rzeczy mozna sie nauczyc jedynie na dole tej drabiny. Na przyklad rozmawiac z pacjentami i ich rodzinami. Jako pielegniarzowi wolno mi bylo gawedzic z ludzmi do woli, teraz zas, gdy jestem lekarzem, z tego samego powodu nazywaja mnie dewiantem. Dobre kontakty? Hm… ledwie znalem tych ludzi. Jasne, rozmawialem z matka. Klulem jej syna codziennie iglami, dziurawiac mu kosc i wysysajac szpik. Czy moglem nie rozmawiac z matka tego biednego dziecka? – Przez chwile patrzyl w miske z salatka. – Melendez-Lynch nie potrafi zrozumiec, ze wole traktowac pacjentow jak istoty ludzkie, zamiast odgrywac technokrate w bialym kitlu. Sam nie zrobil nic, by poznac Swope’ow, ale nie przyszlo mu do glowy, ze jego nieprzystepnosc ma cos wspolnego z ich ucieczka. Ja sie do nich zblizylem, wiec jestem kozlem ofiarnym. – Pociagnal nosem, wytarl go i wysaczyl wode z jednej szklanki. – Po co roztrzasac ten problem? Przeciez ci ludzie znikneli!

Pamietalem rozwazania Mila na temat opuszczonego samochodu.

– Moze wroca – zauwazylem.

– Badz powazny. Zwiali, bo wiedzieli, ze tylko w ten sposob zdolaja znow decydowac o swoim losie. Nie ma mowy, nie wroca.

– Wolnosc dosc szybko im sie znudzi, gdy stan dziecka wymknie sie spod kontroli.

– Faktem jest – stwierdzil – ze nienawidzili naszego oddzialu. Wszystkiego co z nim zwiazane. Halasu, braku prywatnosci, nawet sterylnosci. Pracowales kiedys na pododdziale modulow sterylnych, prawda?

– Przez trzy lata.

– Wiec wiesz, czym karmimy chore dzieci… Jedzenie jest przetworzone i rozgotowane. Nie ma ani odzywczych wartosci, ani smaku.

To byla prawda. Dla pacjenta, ktory nie posiada naturalnego systemu odpornosciowego, swieze owoce i warzywa sa potencjalnymi zrodlami smiercionosnych mikrobow, a szklanka mleka – wrecz oceanem bakterii typu laktobacillus. Z tego wlasnie powodu wszystko, co jedza dzieci w plastikowych pomieszczeniach, jest przetworzone, podgrzewane i sterylizowane. Rzeczywiscie czasami posilek nie ma zadnych wartosci odzywczych.

– My pojmujemy koniecznosc takich posuniec – zauwazyl. – Niestety, wielu rodzicow ma trudnosci ze zrozumieniem, dlaczego ich ciezko chore dziecko moze pic cole, jesc do woli chipsy ziemniaczane i wszelkiego rodzaju smieci, podczas gdy marchewki nie wolno mu dac. Taka dieta jest dla nich niezrozumiala.

– Wiem – przytaknalem. – Na szczescie wiekszosc akceptuje ja dosc szybko, poniewaz wiedza, ze chodzi o zycie ich dziecka. Dlaczego Swope’owie nie przyjeli jej do wiadomosci?

– Sa ze wsi, tam powietrze jest czyste, a ludzie jedza to, co sami wyhoduja. Uwazaja miasto za swiat toksyczny. Ojciec chlopca skarzyl sie na smog. „Oddychacie sciekami”, mowil mi przy kazdej okazji. Stale podkreslal, ze w domu ma swieze powietrze i naturalne pozywienie. Ciagle wspominal swoja zdrowa wies.

– Najwyrazniej nie byla wystarczajaco zdrowa – mruknalem.

– Niestety. Jak nazywa sie taki frontalny szturm na system podstawowych przekonan? – Popatrzyl na mnie ze smutkiem. – Jest chyba w psychologii termin okreslajacy stan czlowieka, ktoremu zawalil sie system wartosci?

– Dysonans kognitywny.

– Jak zwal. Powiedz mi – pochylil sie do przodu – jak funkcjonuja ludzie w tym stanie?

– Czasami zmieniaja swoje przekonania, czasami zas znieksztalcaja rzeczywistosc, dopasowujac ja do tych przekonan.

Odchylil sie w tyl, przygladzil rekoma wlosy i sie usmiechnal.

Вы читаете Test krwi
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату