– Wiec wszystko jasne, co tu jeszcze dodac?
Pokiwalem glowa i ponownie sprobowalem kawy. Byla chlodniejsza, lecz wcale nie lepsza.
– Ciagle slysze o ojcu chlopca – zauwazylem. – Czyzby matka byla tylko jego cieniem?
– Wcale nie. Powiedzialbym, ze z nich dwojga wlasnie ona byla bardziej odporna. To po prostu cicha, spokojna kobieta. Pozwalala sie mezowi wygadac, a sama w tym czasie przebywala z Woodym i dbala o jego potrzeby.
– Czy mogla zdecydowac o ucieczce?
– Nie wiem – odparl. – Powiedzialem tylko, ze jest silna kobieta, a nie glupiutkim uleglym stworzeniem.
– A siostra? Beverly mowila, ze dziewczyna niezbyt kochala rodzicow.
– Trudno powiedziec. Nie widywalem tej panny zbyt czesto na oddziale. No i zawsze trzymala sie na uboczu.
Wytarl nos i wstal.
– Nie lubie plotkowac – wyjasnil. – Zbyt wiele ci juz powiedzialem.
Chwycil bialy kitel, przerzucil go sobie przez ramie, odwrocil sie plecami i odszedl bez slowa. Zostalem przy stoliku i obserwowalem go. Poruszal bezglosnie ustami, jakby sie modlil.
Bylo juz po dwudziestej, gdy wreszcie dotarlem do Beverly Glen. Moj dom stoi na szczycie starej, zapomnianej przez wszystkich trasy do jazdy konnej. Droga jest nie oswietlona, wije sie niczym serpentyna, lecz doskonale znam kazdy jej zakret. W skrzynce pocztowej czekal na mnie list od Robin. Poczatkowo bardzo sie ucieszylem, jednakze gdy czytalem go po raz czwarty, zawladnelo mna otepiajace przygnebienie.
Bylo zbyt pozno, by nakarmic
Jako pierwszy trafil mi do reki album fotografii Diane Arbus, ale okropne portrety karlow, ludzkich wrakow, kalek i rannych jedynie poglebily moja depresje. Nastepnych pare ksiazek okazalo sie niewiele lepszych, totez poszedlem na pietro z gitara, usiadlem i ze wzrokiem wbitym, w gwiazdy zmusilem sie do grania w tonacji durowej.
10
Nastepnego ranka wyszedlem na taras po gazete i znalazlem „prezent”. Oslizgly, spuchniety. Martwy szczur.
Z jego szyi zwisala petla konopnego sznura. Mial otwarte, zamglone oczy i matowe futro. Przednie lapy zastygly jakby niemal w prosbie. W polotwartym pysku widac bylo zoltawe przednie zeby.
Pod zwlokami lezal kawalek papieru. Pomagajac sobie „Timesem”, odepchnalem szczura, ktory stawial pewien opor. Wreszcie przesunal sie niczym krazek hokejowy na krawedz tarasu.
Wiadomosc przypominala mi te, ktore widywalem w starych filmach gangsterskich – wyciete z czasopism litery ukladaly sie w napis:
I tak domyslalem sie nadawcy, ale po przeczytaniu tych slow nie mialem juz cienia watpliwosci.
Poswieciwszy znaczna czesc gazety, owinalem nia szczura i zanioslem do smietnika. Nastepnie wszedlem do domu i zadzwonilem do Mala Worthy’ego.
– Wiem, wiem – powiedzial pierwszy – rowniez dostalem smierdzaca przesylke. Jakiego koloru byl twoj szczur?
– Brazowawoszary, z petla wokol szyi.
– Mozesz sie uwazac za szczesliwca. Moj przyszedl bez glowy, w pudelku. Omal nie stracilem przez niego cholernie dobrej listonoszki. Biedna kobieta ciagle myje rece. Ciekawe, co dostal Daschoff? Szczuroburgera?
Mimo woli az zadrzalem, slyszac jego slowa.
– Od poczatku wiedzialem, ze Moody jest szalencem – zauwazyl.
– Skad wiedzial, gdzie mieszkam?
– Moze sad nieopatrznie zamiescil twoj adres na ekspertyzie psychologicznej.
– Cholera, to rzeczywiscie mozliwe. Co dostala zona?
– Nic. Rozumiesz cos z tego?
– Szalency rzadko postepuja sensownie. Jak powinnismy zareagowac?
– Juz zaczalem szkicowac nakaz, dzieki ktoremu facet nie bedzie mogl sie zblizyc na kilometr ani do ciebie, ani do mnie. Jednak, szczerze mowiac, nie zdolamy sie uchronic przed jego dalszymi wyskokami. Chyba ze ktos go przylapie na goracym uczynku… Tak, wtedy to bedzie zupelnie inna historia.
– Nie jest to pocieszajace, Malcolmie.
– Na tym polega demokracja, moj przyjacielu – przerwal.
– Nagrywasz nasza rozmowe?
– Oczywiscie, ze nie.
– Tylko sprawdzam. Jest tez inna mozliwosc, ale wydaje mi sie zbyt ryzykowna. Najpierw trzeba zakonczyc sprawe rozwodu.
– O czym mowisz?
– Znam kogos, kto za piecset dolarow tak go poharata, ze facet juz nigdy nie zdola sie wysikac bez potwornego bolu.
– Demokracja, co?
Rozesmial sie.
– Wolny rynek. Praca dla kazdego. Przedstawilem ci tylko jedna z mozliwosci.
– Daj spokoj, Mal.
– Nie boj sie, Alex. Jedynie teoretyzuje.
– Co z policja?
– Zapomnij o policji. Nie mamy zadnych dowodow, ze prezencik przyslal nam Moody. A nie bedziemy chyba zdejmowac odciskow palcow ze szczura, zreszta wysylanie gryzoni przyjaciolom nie podpada pod zaden paragraf. Moze – ponownie sie rozesmial – trzeba by zawiadomic Towarzystwo Opieki nad Zwierzetami. Wyobrazasz sobie kare dla niego? Sroga reprymenda i noc w schronisku?
– Pojedziemy przynajmniej z nim porozmawiac?
– Lepiej nie. Gdyby bardziej otwarcie nam grozil, wowczas byloby to mozliwe. A na policje nie pojde, bo nie mam ochoty rozbawiac policjantow, ktorzy nie cierpia prawnikow tak samo jak Moody. Niezle sie usmieja, gdy im powiem, ze dostalem prezent z podpisem: „To dla ciebie, pieprzony kanciarzu”. Powiadomie ich o incydencie, niech informacja o nim trafi do akt, lecz nie licze na zadna pomoc.
– Mam przyjaciela w policji.
– Wszyscy mundurowi sa tacy sami.
– A detektywi?
– Och, detektywi to co innego. Zadzwon do niego. Jesli wolisz, zebym ja z nim porozmawial, chetnie to zrobie.
– Poradze sobie.
– Swietnie. Zawiadom mnie o wynikach. Przepraszam cie za klopot. – Odnioslem wrazenie, ze bardzo chce juz zakonczyc rozmowe. Byl doskonale oplacany – za minute pracy dostawal jakies trzy i pol dolara – i zapewne nie mial ochoty tracic cennego czasu na telefoniczne pogawedki.
– Jeszcze jedna sprawa, Mal.
– O co chodzi?
– Zadzwon do sedzi. Jesli do tej pory nie otrzymala takiej paskudnej przesylki, ostrzez ja. W kazdej chwili moze dostac szczura.
– Juz dzwonilem do straznika sadowego. Zapewnil mnie, ze wszystkiego dopilnuje.
– Opisz mi tego dupka najdokladniej, jak potrafisz – polecil Milo.
– Prawie mojego wzrostu i budowy. Czyli okolo metra osiemdziesieciu, jakies osiemdziesiat kilo wagi. Koscisty, muskularny. Pociagla twarz, czerwonawa opalenizna, jaka miewaja robotnicy na budowach, wydatny nos, kwadratowa szczeka. Nosi indianska bizuterie, na kazdej rece po jednym pierscionku. Skorpion i waz. Dwa tatuaze na lewym ramieniu. Ubiera sie byle jak.
– Oczy?
– Brazowe. Przekrwione. Niedzielny pijak. Brazowe wlosy zaczesane do tylu, tlusta, pryszczata cera.
– Gdzie mieszka? W motelu Bedabye?
– W kazdym razie mieszkal tam jeszcze kilka dni temu. Teraz byc moze sypia w swoim pikapie.
– Znam paru facetow w wydziale na podgorzu. Jesli uda mi sie namowic jednego z nich do pogawedki z Moodym, twoje klopoty sie skoncza. To facet o nazwisku Fordebrand. Ma najbardziej cuchnacy oddech na swiecie. Piec minut twarza w twarz z nim i ten dupek Moody pozaluje, ze zyje.
Rozesmialem sie nieszczerze.
– Popsul ci humor tym szczurem, co?
– Miewalem lepsze poranki.
– Jesli cie przestraszyl i chcesz pomieszkac przez jakis czas u mnie, nie mam nic przeciwko temu.
– Dzieki, nie ma takiej potrzeby.
– Gdybys jednak zmienil zamiar, zawiadom mnie. Tymczasem badz ostrozny. Moze ten facet jest tylko przemadrzalym dupkiem, ale nie trzeba bylo rozmawiac z nim o szalenstwie. Miej oczy otwarte, kolego.
Wieksza czesc dnia spedzilem na zwyklych zajeciach, probach zapomnienia i odprezenia sie. Niestety, pozostawalem w nastroju, ktory nazywam „stanem karate”, charakteryzujacym sie podwyzszonym poziomem czujnosci percepcyjnej. Mam wowczas bardzo wyostrzone zmysly – wrecz o krok od paranoi – swiat nie wydaje mi sie juz normalny.
W tym okresie unikam alkoholu i tlustego jedzenia, wykonuje cwiczenia rozciagajace i cwicze