znalazlo sie w rekach dynastii sabaudzkiej, ocalalo z wielu pozarow. Chociazby ten, noca z trzeciego na czwartego grudnia tysiac piecset trzydziestego drugiego roku, kiedy zakrystia kaplicy, w ktorej Sabaudowie przechowywali calun, zaczela sie palic i plomien siegal juz relikwii, trzymanej wowczas w srebrnej skrzyni, podarowanej przez Malgorzate, ksiezniczke austriacka.
Wiek pozniej kolejny pozar nieomal strawil calun. Dwaj sprawcy, zlapani na goracym uczynku, spanikowani, rzucili sie w plomienie. Zastanawiajace bylo to, ze nawet nie jekneli, ze z ich ust nie wydostala sie nawet najcichsza skarga, a przeciez plonac zywcem, musieli straszliwie cierpiec. Czyzby i oni nie mieli jezykow? Nigdy sie tego nie dowie.
Odkad w 1578 roku dom sabaudzki zlozyl swiety calun w katedrze turynskiej, niefortunne wydarzenia powtarzaly sie regularnie. Nie bylo stulecia, by ktos nie usilowal wzniecic pozaru lub nie probowal kradziezy, jednak od sprawcow nie mozna bylo dowiedziec sie niczego – nie mieli jezykow. Czy maja go zwloki przewiezione do kostnicy?
Do rzeczywistosci przywolal Valoniego czyjs glos:
– Szefie, przybyl kardynal, wie, ze byl pan w Rzymie… Chce z panem porozmawiac. Jest bardzo zdenerwowany tym, co sie stalo.
– Wcale mu sie nie dziwie. Ma pecha. Nie minelo szesc lat, odkad plonela katedra, dwa lata temu bylo wlamanie, a teraz znow ogien.
– Tak, nie moze sobie darowac, ze zgodzil sie na renowacje kosciola. Twierdzi, ze katedra, ktora wytrzymala w nienaruszonym stanie stulecia, teraz, po tylu remontach i spartaczonej konserwacji posypie sie w gruzy.
Valoni wszedl bocznymi drzwiami, wnioskujac z napisu na tabliczce, ze prowadza do biur. Po korytarzu spacerowalo trzech czy czterech ksiezy, wszyscy wyraznie poruszeni. Dwie starsze kobiety, dzielace biurko w ciasnym gabinecie, wydawaly sie niezwykle zajete, poganiajac i instruujac policjantow, ktorzy zbierali dowody, mierzyli sciany kosciola, pobierali odciski palcow, wchodzili i wychodzili. Podszedl do niego mlody, na oko trzydziestoletni ksiadz. Wyciagnal dlon. Uscisk byl silny.
– Ojciec Yves.
– Milo mi, komisarz Marco Valoni.
– Tak, domyslilem sie. Prosze za mna, Jego Eminencja czeka.
Ksiadz uchylil ciezkie drzwi prowadzace do pokojow kardynala. Znalezli sie w gabinecie, ktorego sciany wylozono szlachetnym drewnem i ozdobiono renesansowymi dzielami wyobrazajacymi Madonne, Chrystusa, Ostatnia Wieczerze… Na stole stal srebrny krucyfiks, misterne dzielo zrecznego jubilera. Marco, rzuciwszy na niego okiem, uznal, ze liczy przynajmniej trzysta lat.
Kardynal byl jowialnym mezczyzna o cieplej, serdecznej twarzy, na ktorej teraz malowalo sie poruszenie.
– Zechce pan spoczac, panie Valoni.
– Dziekuje, Wasza Eminencjo.
– Niech mi pan powie, co tu sie wlasciwie dzieje? Wiadomo juz, kim jest nieboszczyk?
– Jeszcze nie wiemy. Mozna sadzic, ze podczas prac remontowych doszlo do spiecia, stad pozar.
– Znowu!
– Tak, Wasza Eminencjo, znowu… Ale prowadzimy wnikliwe sledztwo. Zostaniemy tu jakis czas, chce obejrzec katedre centymetr po centymetrze. Moi ludzie porozmawiaja ze wszystkimi, ktorzy w ostatnich godzinach, a nawet dniach przebywali w swiatyni. Jesli moglbym prosic Wasza Eminencje o wspolprace…
– Moze pan na mnie liczyc, komisarzu. Jak zwykle zreszta. Nikt nie bedzie panu przeszkadzal. To tragedia: jeden trup, splonely bezcenne dziela sztuki, malo brakowalo, a sam swiety calun stanalby w plomieniach. Nie wiem, co by bylo, gdybysmy go stracili.
– Wasza Eminencjo, calun…
– Wiem, panie Valoni, wiem, co chce pan powiedziec: ze badanie na zawartosc wegla promieniotworczego wykazalo, iz nie moze to byc szata, ktora spowijala cialo naszego Pana, lecz dla wielu milionow wiernych calun turynski jest autentyczny. Niech sobie ta metoda twierdzi, co chce. Kosciol pozwala na jego kult. Zreszta sa wsrod naukowcow i tacy, ktorzy nie potrafia znalezc wyjasnienia, jak powstalo odbicie sylwetki, ktora uwazamy za odbicie ciala Chrystusa i…
– Prosze wybaczyc, nie zamierzalem podwazac wartosci religijnej calunu. Ja sam, gdy ujrzalem go po raz pierwszy, bylem niezwykle wzruszony i nadal jestem pod wrazeniem postaci odbitej na plotnie… Chcialem zapytac, czy w ostatnich dniach, a moze w ciagu ostatnich miesiecy wydarzylo sie cos dziwnego, co zwrocilo uwage Waszej Eminencji?
– Nie, nic nie przychodzi mi do glowy. Od ostatniego razu, kiedy usilowano obrabowac oltarz glowny, a bylo to dwa lata temu, cieszylismy sie spokojem.
– Prosze sie dobrze zastanowic…
– Ale nad czym tu sie zastanawiac? Kiedy jestem w Turynie, co dzien odprawiam w katedrze poranna msze, zawsze o osmej rano. A w niedziele o dwunastej. Czasem wyjezdzam do Rzymu, dzis na przyklad bylem w Watykanie. Z calego swiata przybywaja pielgrzymi, zeby zobaczyc calun. Dwa tygodnie temu, zanim zaczal sie remont, zjechala tu grupa naukowcow z Francji, Anglii i Stanow Zjednoczonych, by przeprowadzic kolejne badania i…
– Kim byli?
– Grupa profesorow, sami katolicy, przeswiadczeni o tym, ze mimo badan i mimo niepodwazalnego wyroku wegla 14C, plotno to jest autentycznym calunem posmiertnym Chrystusa.
– Czy ktorys z nich zwrocil szczegolna uwage Waszej Eminencji?
– Nie, prawde mowiac, nie. Przyjalem ich w swojej kancelarii w palacu arcybiskupim, rozmawialismy moze z godzine, zaprosilem ich na podwieczorek. Wylozyli mi kilka swoich teorii, mowili, ze uwazaja, iz badanie metoda izotopu 14C nie jest w pelni wiarygodne, i… wlasciwie to tyle.
– Czy ktorys z nich wydal sie Waszej Eminencji nieco dziwny, moze zainteresowal Wasza Eminencje?
– Widzi pan, panie Valoni, od lat podejmujemy tu naukowcow badajacych calun, sam pan wie, ze Kosciol jest otwarty na nauke i ulatwia jak moze przeprowadzanie takich badan. Byli to bardzo porzadni ludzie, sympatyczni i towarzyscy… Moze z wyjatkiem jednego, niejakiego Bolarda, ktory zawsze trzyma sie nieco z boku, malo rozmawia, przynajmniej w porownaniu ze swoimi kolegami. Poza tym bardzo niepokoi go fakt, iz w katedrze prowadzone sa roboty budowlane.
– A to dlaczego?
– Co za pytanie! Przeciez profesor Bolard od lat pracuje przy konserwacji swietej tkaniny. Uwaza, ze kazda renowacja kosciola naraza ja na niepotrzebne ryzyko. Znam go od wielu lat, to powazny czlowiek, niezwykle wymagajacy naukowiec, a takze dobry katolik.
– Pamieta pan, kiedy byl tu ostatnio?
– Byl niezliczona ilosc razy. Jak juz mowilem, wspolpracuje z naszym kosciolem przy konserwacji calunu. Kiedy przyjezdzaja tu inni naukowcy, by badac plotno, zwykle dzwonimy do niego, zeby nam podpowiedzial, jakie srodki nalezy przedsiewziac, by nie narobili szkod. Zreszta prowadzimy rejestr wszystkich badaczy, ktorzy nas odwiedzaja, zwlaszcza jesli chca zajmowac sie swietym plotnem. Mielismy tu ludzi z NASA, tego Rosjanina… jak mu bylo? No, nie pamietam… W kazdym razie wszystkich uznanych profesorow: Barneta, Hyneka, Tamburellego, Tite, Gonellego… Kogo tam jeszcze…Naturalnie, omal nie pominalem Waltera McCrone’a, pierwszego badacza, ktory uparl sie, ze tkanina nie jest posmiertna szata Naszego Pana. Jednak ten McCrone zmarl przed kilkoma miesiacami, niech Bog ma go w swojej opiece.
Valoni zamyslil sie nad profesorem Bolardem. Nie wiedzial dlaczego, ale czul ogromna potrzebe dowiedzenia sie czegos wiecej na jego temat.
– Czy moglby mi ksiadz jednak powiedziec, kiedy ten Bolard byl tu ostatnio?
– Oczywiscie. Ale to bardzo szanowany czlowiek, wielki autorytet, nie wyobrazam sobie, co moglby miec wspolnego z panskim sledztwem…
Intuicja podpowiadala Valoniemu, ze z kim jak z kim, ale z kardynalem nie powinien dzielic sie stwierdzeniem, ze tak podszeptuje mu instynkt. Nie nalezy opowiadac duchownym o przeczuciach. W dodatku jemu samemu wydawalo sie nieco niedorzeczne, by domagac sie informacji o jakims czlowieku, tylko dlatego ze jest milczkiem. Tymczasem poprosil kardynala o liste wszystkich zespolow naukowych, ktore badaly calun przez ostatnie lata, wraz z datami ich pobytu w Turynie.
– Jak daleko w przeszlosc mam siegnac? – zapytal rzeczowo kardynal.
– Jesli to mozliwe, prosilbym o dane z ostatnich dwudziestu lat.