– Czlowieku, niechze pan powie, czego dokladnie pan szuka!
– Nie wiem, Wasza Eminencjo. Jeszcze tego nie wiem.
– Jest mi pan winny wyjasnienie, co maja wspolnego pozary w katedrze ze swietym calunem i naukowcami, ktorzy go badaja. Od lat glosi pan teorie, ze wszystkie pozary wiaza sie z nasza najcenniejsza relikwia, a ja, moj drogi panie Valoni, nie jestem co do tego przekonany. Komu moze zalezec na zniszczeniu calunu? Po co? Jesli chodzi o kradzieze, sam pan wie, ze prawie kazdy przedmiot znajdujacy sie w katedrze wart jest fortune, a nie brak lajdakow, ktorzy nie maja szacunku nawet dla Domu Bozego. Chociaz przyznaje, niektorzy z tych nedznikow niepokoja mnie, modle sie za nich zarliwie.
– Zgodzi sie jednak Wasza Eminencja ze mna, ze to nie jest normalne, iz w niektore z tych… nazwijmy je „wypadkow”, wplatani sa ludzie bez jezykow i linii papilarnych. Udostepni mi Eminencja te liste? To czysta formalnosc, nie chcemy niczego przeoczyc.
– Zgadzam sie, ze trudno uznac to za normalne i Kosciol bardzo to martwi. Wielokrotnie i przy roznych okazjach odwiedzalem w wiezieniu tego nieszczesnika, ktory usilowal nas okrasc przed dwoma laty. Rzecz jasna, zachowalem najwyzsza dyskrecje… Kiedy wzywaja go do sali widzen, siada naprzeciwko mnie i pozostaje w takiej pozycji, bierny, niewzruszony, jakby nic nie rozumial, lub tez bylo mu zupelnie obojetne, co mowie. Tak czy inaczej, zaraz poprosze mojego sekretarza, tego mlodego ksiedza, ktory pana przyprowadzil, by poszukal informacji i wkrotce je panu dostarczyl. Ojciec Yves jest bardzo skuteczny, pracuje ze mna od siedmiu miesiecy, od smierci swojego poprzednika, i musze przyznac, ze odkad jest przy mnie, odpoczywam. Jest bystry, pobozny i zna kilka jezykow.
– To Francuz?
– Tak, Francuz, ale jego wloski, jak sam sie pan przekonal, jest doskonaly. To samo mozna powiedziec o jego angielskim, niemieckim, hebrajskim, arabskim, aramejskim…
– Czy ktos go polecil Waszej Eminencji?
– Owszem, moj serdeczny przyjaciel, asystent zastepcy sekretarza stanu, monsignor Aubry, wyjatkowy czlowiek.
Valoni pomyslal, ze wiekszosc ludzi Kosciola, jakich mial okazje poznac, to osoby wyjatkowe, zwlaszcza ci, ktorzy poruszaja sie po Watykanie. Nic jednak nie powiedzial, bacznie przygladajac sie kardynalowi, ktory wygladal na czlowieka poczciwego, bardziej jednak inteligentnego i sprytnego, niz dawal po sobie poznac, i obdarzonego niewatpliwie zmyslem dyplomatycznym.
Kardynal podniosl sluchawke i poprosil ksiedza Yvesa. Ten pojawil sie w mgnieniu oka.
– Niech ojciec wejdzie. Zna juz ksiadz komisarza Valoniego. Chcialby dostac spis wszystkich delegacji, jakie odwiedzily nas w zwiazku z calunem przez ostatnie dwadziescia lat. Bierzmy sie wiec do pracy, bo moj przyjaciel Valoni bardzo tych informacji potrzebuje.
Ksiadz Yves popatrzyl uwaznie na komisarza, zanim zapytal:
– Z calym szacunkiem, panie Valoni, ale czy moglby mi pan zdradzic, czego konkretnie pan szuka?
– Ojcze, nawet pan Valoni nie wie jeszcze, czego szuka. Na poczatek chce sie dowiedziec, kto przez ostatnie dwadziescia lat mial stycznosc z calunem, my zas zamierzamy mu w tym pomoc.
– Naturalnie, Eminencjo. Postaram sie natychmiast sporzadzic taka liste, chociaz w tym zamieszaniu trudno bedzie znalezc wolna chwile, by przeszukac archiwa, a daleko nam do pelnej komputeryzacji.
– Spokojnie, prosze ksiedza – odparl Valoni – kilka dni mnie nie zbawi, moge zaczekac, ale oczywiscie, im szybciej dostane te dane, tym lepiej.
– Wasza Eminencjo, czy moge zapytac, co laczy pozar z calunem?
– Alez ojcze, od lat pytam pana Valoniego, dlaczego za kazdym razem, kiedy dotyka nas jakas kleska, upiera sie, ze celem byl calun turynski.
– Cos podobnego, calun! – zdziwil sie ksiadz Yves.
Valoni popatrzyl na niego uwaznie. Nie wygladal na kaplana, a przynajmniej w niczym nie przypominal wiekszosci ksiezy, z jakimi Valoni mial do czynienia, a mieszkajac w Rzymie, poznal ich wielu.
Ojciec Yves byl wysoki, przystojny i dobrze zbudowany. Z cala pewnoscia uprawial jakis sport. Nie mozna bylo doszukac sie w nim nawet odrobiny zniewiescienia, tej miekkosci, do ktorej prowadzi cnotliwosc, wygoda i dobre jedzenie, a ktora cechuje tak wielu ksiezy. Gdyby ojciec Yves nie nosil koloratki, wygladalby jak pracownik nowoczesnej firmy, jeden z tych, ktorzy zdaja sobie sprawe, jak wazny jest wyglad zewnetrzny, i znajduja czas na ruch i wysilek fizyczny.
– Owszem, ojcze – odparl kardynal – calun. Szczesliwie Pan Bog go strzeze, bo z kazdej katastrofy wyszedl nienaruszony.
– Zalezy mi tylko na tym, by nie przeoczyc zadnego szczegolu – dodal Valoni. – W katedrze doszlo do tylu incydentow… Zostawie ksiedzu moja wizytowke, dopisze tylko numer telefonu komorkowego, by mogl ojciec do mnie zadzwonic, jak tylko lista bedzie gotowa. I jeszcze jedno, gdyby przypomnialo sie ksiedzu cos, co mogloby pomoc w sledztwie, bede niezmiernie wdzieczny, jesli ksiadz mnie o tym powiadomi.
– Tak tez bedzie, panie Valoni, tak bedzie.
Zadzwonil telefon komorkowy. Valoni natychmiast odebral.
Telefonowal lekarz sadowy, ktory poinformowal sucho, ze cialo spalone w katedrze nalezalo do mezczyzny mniej wiecej trzydziestoletniego, niezbyt roslego, sto siedemdziesiat piec centymetrow, szczuplej budowy ciala. Nie mial jezyka.
– Jest pan pewny, doktorze?
– Na tyle, na ile mozna miec jakakolwiek pewnosc w przypadku zweglonych zwlok. Denat nie mial jezyka, ale nie stracil go w ogniu, usunieto go wczesniej, nie umiem powiedziec kiedy. Trudno to okreslic, jesli wezmie sie pod uwage, w jakim stanie byly zwloki.
– Cos jeszcze, doktorze?
– Wysle panu raport. Zadzwonilem do pana, jak tylko uporalem sie z sekcja, tak jak pan prosil.
– Zajrze do pana, doktorze, mozna?
– Oczywiscie. Nigdzie sie nie ruszam, moze pan wpasc w kazdej chwili.
– Marco, czy cos sie stalo?
– Nic.
– Szefie, za dobrze cie znam. Z daleka widac, ze humor nie dopisuje.
– Masz racje, Giuseppe, cos mnie gnebi i nie potrafie powiedziec co.
– A ja owszem. Jestes tak samo poruszony jak my wszyscy faktem, ze pojawil sie kolejny niemowa. Poprosilem Minerve, by sprawdzila w komputerze, czy istnieje jakas sekta religijna, ktora obcina jezyki i zajmuje sie kradziezami. Wiem, ze to dziwny pomysl, ale musimy prowadzic nasze poszukiwania we wszystkich kierunkach, a Minerva to geniusz internetowy.
– Rozumiem. I co, znalezliscie jakies slady?
– Przede wszystkim nic nie zginelo. Antonino i Sofia twierdza zgodnie, ze nie wyniesiono ani obrazow, ani kandelabrow, ani rzezb… Wszystkie cuda zgromadzone w katedrze nadal w niej pozostaja, chociaz niektore troche ucierpialy od ognia. Plomienie zniszczyly prawa kazalnice, lawki dla wiernych, a z osiemnastowiecznej plaskorzezby wyobrazajacej niepokalane poczecie, zostaly popioly.
– Wszystko to znajde w raporcie?
– Oczywiscie, szefie, ale raport nie jest jeszcze gotowy.
Pietro nie wrocil jeszcze z katedry. Przesluchiwal robotnikow, ktorzy zakladali nowe instalacje elektryczne. Wyglada na to, ze to spiecie wywolalo pozar.
– Jeszcze jedno spiecie – westchnal Valoni.
– Wlasnie, szefie, zupelnie jak w dziewiecdziesiatym siodmym. Pietro rozmawial z ludzmi z przedsiebiorstwa, ktore prowadzi renowacje, i juz poprosil Minerve, by poszukala w Internecie jakichs informacji o wlascicielach firmy, a przy okazji, gdyby cos sie znalazlo, to i o pracownikach. Sa wsrod nich imigranci, wiec tym trudniej bedzie dotrzec do informacji. Poza tym, razem z Pietrem przepytalismy wszystkich pracownikow episkopatu. Kiedy wybuchl pozar,