— Moge zrobic wezelek i uciekniemy pieszo.
— Nie, to odpada. Snarbi zna okolice i wie rowniez, ze o swicie zorientujemy sie, ze zniknal. Nie wiem, jakie swinstwo nam przygotowal, ale na pewno jest juz gdzies blisko i pieszo nie zdolamy przed nim uciec. Lepiej wiec bedzie oszczedzac nasze sily. Ale na pewno nie dostana mojego wychuchanego, podrasowanego paromobilu! — dodal gwaltownie, chwytajac kusze. — Cofnijcie sie oboje, cofnijcie sie. Znowu zrobia ze mnie niewolnika, ale nie dostana probki mojego talentu. Jezeli beda chcieli miec takie supercaro, beda musieli za nie zaplacic!.
Polozyl sie w odleglosci maksymalnego zasiegu kuszy i trzecim pociskiem trafil. Kociol eksplodowal z przepieknym hukiem i male odlamki metalu oraz drewna posypaly sie wokolo. Z oddali dobiegly okrzyki i szczekanie psow.
Wstal i dostrzegl, ze przez wysoka trawe nadchodzi grupka mezczyzn. Gdy podeszli blizej, zobaczyl rowniez wielkie psy, biegnace na smyczy. Choc przez tych kilka godzin musieli przebyc spory dystans, zblizali sie rownym truchtem — doswiadczeni biegacze w odziezy z cienko wyprawionej skory, uzbrojeni w krotkie luki i kolczany pelne strzal. Rozsypali sie w polkole zatrzymujac sie w chwili, gdy Jason i jego towarzysze znalezli sie w zasiegu strzalu. Zalozyli strzaly na cieciwy i stali tak nieruchomo, czujnie, w sporej odleglosci od dymiacych szczatkow caro, do chwili gdy wreszcie przywlokl sie Snarbi, podtrzymywany przez dwoch biegaczy.
— Nalezycie… teraz do… Hertuga Perssona… i jestescie jego… niewolnikami… — wykrztusil. Byl chyba zbyt zmeczony, by zwracac uwage na otoczenie. — Co sie stalo z caro? — wrzasnal wreszcie, gdy zobaczyl dymiacy wrak. Zapewne przewrocilby sie z wrazenia, gdyby nie podtrzymujace go ramiona. Najwidoczniej wraz z utrata machiny wartosc niewolnikow spadla.
Snarbi pokustykal do smetnych resztek wehikulu i poniewaz zaden z zolnierzy nie zechcial przyjsc mu z pomoca, sam pozbieral odnalezione narzedzia i wykonane przez Jasona przedmioty. Gdy wreszcie zapakowal je, piesi kawalerzysci widzac, ze nie odniosl zadnego szwanku, niechetnie zgodzili sie je niesc. Jeden z zolnierzy, ubrany tak jak pozostali, sprawial wrazenie dowodcy i gdy dal znak do powrotu, jego podwladni zblizyli sie do jencow i szturchajac ich lokciami, zmusili do powstania.
,— Dobra, dobra — powiedzial Jason, konczac o-gryzac kosc — zaraz pojde. Oczyma wyobrazni widze dlugi szereg posilkow skladajacych sie wylacznie z kre-noj, chce wiec nacieszyc sie swym ostatnim sniadaniem przed powrotem w grono niewolnikow.
Zolnierze patrzyli po sobie zdezorientowani i spytali swego dowodce o rozkazy.
— Kto to taki? — zwrocil sie do Snarbiego, wskazujac siedzacego wciaz na ziemi Jasona. — Czy jest jakis powod, dla ktorego nie moge go zabic?
— Nie mozesz! — wykrztusil zdlawionym glosem Snarbi, bielejac jak mocno przybrudzone plotno. — To on wlasnie zbudowal diabelski pojazd i zna wszystkie jego tajemnice. Hertug Persson zmusi go torturami, by zbudowal drugi.
Jason wytarl palce o trawe i wstal.
— W porzadku, panowie, idziemy. A po drodze moze ktos zechce mi powiedziec, kto to taki ten Hertug Persson i co mamy dalej w programie.
— Powiem ci — chelpil sie Snarbi, idac obok Jasona. — On jest Hertugiem Perssonoj. Walczylem dla Persso- noj, znaja mnie i dlatego moglem ujrzec Hertuga we wlasnej osobie, i on mi uwierzyl. Perssonoj sa bardzo potezni w Appsali i znaja wiele ogromnych tajemnic, ale nie sa tak potezni jak Trozelligoj, ktorzy posiedli sekrety car oj i jetilo. Wiem, ze bede mogl zazadac od Perssonoj kazdej ceny, jezeli dostarcze im sekret caroj. I zrobie to. — Przysunal twarz do twarzy Jasona i wykrzywil sie straszliwie. — Ujawnisz im ten sekret. Pomoge im torturowac cie, dopoki nie powiesz.
Jason wysunal lekko noge. Snarbi potknal sie i gdy upadl jak dlugi, DinAlt ze spokojem pomaszerowal po nim. Zaden z zolnierzy nie zwrocil uwagi na ten incydent. Kiedy wszyscy przeszli, zdrajca podniosl sie zataczajac i pokustykal ich sladem, miotajac przeklenstwa. Jason prawie go nie slyszal. Mial na glowie wystarczajaco duzo wlasnych klopotow.
Rozdzial 11
Z otaczajacych wzgorz Appsala wygladala jak plonace miasto zalewane przez morze. Dopiero gdy podeszli blizej, mogli sie przekonac, ze dym wydobywa sie z niezliczonych kominow, duzych i malych, sterczacych ze wszystkich budynkow, miasto zas zaczyna sie na brzegu i jest polozone na licznych wyspach rozsypanych na plytkiej lagunie. Do nabrzeza, znajdujacego sie na mierzei oddzielajacej lagune od morza, zacumowane byly duze statki morskie, natomiast blizej ladu stalego, po kanalach kursowaly mniejsze jednostki. Jason rozgladal sie z niepokojem, probujac odnalezc kosmoport lub slady kontaktow miedzyplanetarnych, ale bez skutku. Kiedy droga zaczela przebiegac po zboczu, pagorki przeslonily widok. Do brzegu zblizali sie w pewnej odleglosci od miasta.
Do cypla kamiennego nabrzeza byl przycumowany pokazny zaglowiec, oczekujacy najwyrazniej na nich. Jencom zwiazano rece i nogi, po czym wrzucono ich do ladowni. Jason wiercil sie i krecil tak dlugo, az wreszcie zdolal przytknac oko do szpary miedzy dwiema zle dopasowanymi deskami. Zaczal opisywac i komentowac to, co widzial podczas tej krotkiej podrozy.
Pozornie czynil to, by poinformowac swych towarzyszy, ale na dobra sprawe, bardziej chodzilo mu o wlasne samopoczucie, slyszac bowiem swoj glos czul sie zawsze razniej.
— Nasza podroz zbliza sie do konca i przed nami ukazuje sie romantyczne i starodawne miasto Appsala slynne ze swych obrzydliwych obyczajow, tubylcow o morderczych sklonnosciach i archaicznych instalacji sanitarnych. Dzieki nim wody kanalu, po ktorym zeglujemy, przypominaja raczej gigantyczna kloake. Po obu stronach widac wyspy. Mniejsze pokryte sa ruderami, przy ktorych nora najnedzniejszego nawet zwierzecia zyjacego na Ziemi wydaje sie byc palacem. Natomiast wieksze wyspy przypominaja raczej fortece — kazda z nich jest otoczona murem i zaopatrzona w baszty oraz barbakan. Trudno przypuszczac, by w miescie o takich rozmiarach bylo az tyle fortow, dlatego tez sadze, ze kazda z wysp jest umocniona i strzezona siedziba jednego plemienia, szczepu czy jednej grupy, o ktorych mowil nasz przyjaciel Judasz. Spojrzcie na te pomniki krancowej pychy i baczcie na me slowa — oto ostateczny produkt systemu, ktory opiera sie na posiadaczach niewolnikow takich jak byly Ch'aka oraz na plemionach krenozercow, prowadzi przez rodzinne hierarchie takie jak d'zertanoj i swoj zenit nieprawosci osiaga tu, za tymi poteznymi murami. Oto absolutna wladza, ktora rzadzi w sposob absolutny — kazdy czlowiek musi walczyc o swoje, jedyna droga do gory prowadzi pa cialach innych, wszystkie zas odkrycia i wynalazki uznane sa za prywatne i osobiste sekrety, ukryte i uzywane tylko dla wlasnej korzysci. Nigdy nie widzialem ludzkiej chciwosci i egoizmu posunietego az do takiego stopnia i podziwiam Homo Sapiens za to, ze nie zwazajac na trudnosci, podazyl do tego szczytnego celu.
Statek zwolnil raptownie i Jason spadl ze swej waziutkiej grzedy do smierdzacej zezy. — Upadek czlowieka — mruczal, wyczolgujac sie na wierzch.
Burty otarly sie o kamienne plyty i po wielu okrzykach, klatwach i rozkazach, statek sie zatrzymal. Odsunieto nad ich glowami pokrywe luku i trojka jencow zostala wywleczona na poklad. Statek byl zacumowany w niewielkim basenie otoczonym budynkami i wysokimi murami. Za nimi zamykala sie wlasnie potezna brama morska, przez ktora przed chwila wplyneli. Nie spostrzegli nic wiecej, gdyz popchnieto ich w strone wejscia i popedzono korytarzami. Wedrowka zakonczyla sie w wielkiej, centralnej komnacie. Byla zupelnie nieumeblowana, wyjatek stanowilo widoczne w koncu sali podwyzszenie, na ktorym stal wielki, zardzewialy, zelazny tron. Zasiadajacy na tronie jegomosc, niewatpliwie Hertug Persson we wlasnej osobie, mial bujna brode i wlosy do ramion, nos mial kartoflowaty i czerwony, oczy zas niebieskie l wodniste. Nadgryzl kreno nabite delikatnie na dwuze-bny, zelazny widelec.
— Powiedzcie mi — wrzasnal nagle — dlaczego nie powinienem was natychmiast zabic?
— Jestesmy twymi niewolnikami, Hertugu, jestesmy twymi niewolnikami — krzykneli chorem wszyscy obecni w komnacie, machajac jednoczesnie dlonmi w powietrzu. Jason opuscil pierwsze wejscie, ale zdazyl na drugie. Tylko Mikah nie przylaczyl sie do powszechnych okrzykow i machania rekami, kiedy zas owa przysiega wiernosci zostala zakonczona, w ciszy, ktora zapadla, rozlegl sie jego glos: — Nie jestem niczyim niewolnikiem!
Luk trzymany przez dowodce zolnierzy zatoczyl polkole, trafiajac w czubek glowy Mikaha. Samon, ogluszony, runal na podloge.
— Masz nowego niewolnika, o Hertugu! — oznajmil dowodca.