— Ijale, gdzie jestes? Chodz tu zaraz!
Przybiegla z sasiedniego pokoju. Do jego swiadomosci docieraly okrzyki rozlegajace sie na zewnatrz, glosy dobiegajace z kanalu, podworca. Czy rzeczywiscie to slyszal? A moze byla to halucynacja pod wplywem goraczki? Ijale probowala polozyc go z powrotem, ale odtracil ja i zawolal do Mikaha.
— Czy slyszales cos przed chwila? Czy slyszales?
— Spalem… Zdawalo mi sie, ze slysze…
— Co?
— Ryk. Obudzil mnie. To brzmialo jak…, ale to niemozliwe…
— Niemozliwe? Dlaczego niemozliwe? To byl silnik rakietowy, prawda? Tu, na tej prymitywnej planecie.
— Ale tu nie ma zadnych rakiet.
— Teraz sa, idioto. Jak myslisz, po co wybudowalem moj modlitewny mlynek radiowy? — Zmarszczyl brwi, tkniety nagla mysla. Probowal pobudzic swoj zamroczony, ogarniety goraczka mozg do dzialania.
— Ijale — zawolal, wyciagajac spod poduszki ukryta tam sakiewke. — Wez te pieniadze, wszystkie, zanies je do swiatyni i daj kaplanom. Nie pozwol, by cie ktokolwiek zatrzymal, poniewaz jest to najwazniejsza rzecz, jaka robisz w swoim zyciu. Najprawdopodobniej przestali obracac mlynek i wszyscy wyszli na zewnatrz zobaczyc, co sie dzieje. Rakieta nigdy nie odnajdzie wlasciwego miejsca bez pomocy sygnalu naprowadzajacego, a jezeli wyladuje gdziekolwiek indziej w Appsali, moga byc klopoty. Powiedz im, zeby obracali mlynek bez chwili przerwy, zmierza bowiem tu statek bogow i potrzeba jak najwiecej modlitw.
Wybiegla, a Jason opadl na poduszki, oddychajac szybko. Czy byl to statek kosmiczny, ktory odebral jego SOS? Czy beda mieli lekarza albo aparature medyczna na pokladzie, czy zdolaja wyleczyc go z tej zaawansowanej infekcji? Na pewno kazdy statek posiada jakies srodki lecznicze. Po raz pierwszy od chwili, w ktorej zostal zraniony, pozwolil sobie na uwierzenie, ze jest jeszcze dla niego jakas szansa przezycia i poczul jak spada zen przygnebienie. Zdolal nawet usmiechnac sie do Mikaha.
— Mam przeczucie, Mikah, ze zjedlismy nasze ostatnie kreno. Jak sadzisz, zdolasz pogodzic sie z ta mysla?
— Bede zmuszony cie wydac — odparl Mikah powaznym tonem. — Twe zbrodnie sa zbyt powazne, by mozna je bylo ukryc. Nie moge postapic inaczej. Bede musial poprosic kapitana, by powiadomil policje…
— Jakim cudem czlowiek o twoim sposobie myslenia zdolal przezyc tak dlugo? — zapytal Jason lodowato. — Coz moze mnie powstrzymac przed wydaniem polecenia, by natychmiast cie zabito i pochowano, zebys nie mogl wniesc oskarzenia?
— Nie sadze, ze moglbys to uczynic. Nie jestes pozbawiony pewnego poczucia honoru.
— Pewnego poczucia honoru! Slowo uznania z twoich ust! Czyz to mozliwe, ze istnieje jakas malenka szczelinka w granitowej opoce twojego umyslu?
Zanim Mikah zdolal odpowiedziec, ponownie rozlegl sie ryk silnikow rakietowych. Opadal nizej i nie oddalal sie, jak poprzednim razem, ale stawal sie coraz glosniejszy, ogluszajacy, a przez tarcze sloneczna przesunal sie cien.
— Rakiety chemiczne! — Jason staral sie przekrzyczec halas. Szalupa albo ladownik z kosmolotu… musi kierowac sie na sygnal mojej iskrowki… to nie moze byc zbieg okolicznosci. — W tej samej chwili do komnaty wbiegla Ijale i rzucila sie na podloge kolo lozka Jasona.
— Kaplani uciekli — wyjeczala — wszyscy sie ukryli. Wielki, dyszacy ogniem stwor zniza sie, by zniszczyc nas wszystkich! — Nagle, gdy ryk na zewnetrznym dziedzincu ucichl, okazalo sie, ze krzyczy.
— Wyladowal szczesliwie — odetchnal Jason, a nastepnie wskazal swe materialy pismienne lezace na stoliku. — Papier i olowek, Ijale. Podaj mi je. Napisze kilka slow i chcialbym, zebys je zaniosla na statek, ktory wlasnie wyladowal.
Cofnela sie gwaltownie, drzac cala.
— Nie boj sie, Ijale, to jedynie statek, podobny do tego, ktorym plynelas. Tylko, ze ten zegluje w powietrzu, a nie po wodzie. Sa w nim ludzie, ktorzy nie zrobia ci nic zlego. Idz i zanies im ten list, a potem przyprowadz ich tutaj.
— Boje sie…
— Bez obaw, nie stanie sie nic zlego. Ludzie ze statku pomoga mi i sadze, ze moga mnie wyleczyc.
— Wiec pojde — powiedziala po prostu. Wstala i wciaz dygocac, walczac z lekiem, wyszla.
Jason spojrzal w slad za nia. — Sa takie chwile, Mikah — rzekl — kiedy nie patrze na ciebie, w ktorych jestem dumny z ludzkiej rasy.
Minuty ciagnely sie nieznosnie i Jason spostrzegl, ze myslac wciaz o tym, co moze dziac sie na dziedzincu, szarpie koce, zwijajac je palcami. Drgnal gwaltownie, slyszac loskot metalu, po ktorym nastapila raptowna seria eksplozji. Czyzby ci idioci zaatakowali statek? Wil sie, probujac wstac z lozka i przeklinal swoja slabosc. Mogl jedynie lezec i czekac, podczas gdy jego los lezal w czyichs rekach.
Rozlegly sie nowe eksplozje — tym razem wewnatrz budynku. Towarzyszyly im jakies okrzyki i glosny wrzask. W korytarzu rozlegl sie odglos szybkich krokow i do komnaty wbiegla Ijale, a jej sladem, z dymiacym pistoletem w dloni weszla Meta.
— To kawal drogi z Pyrrusa — rzekl Jason, patrzac na jej zatroskana, piekna twarzyczke, tak dobrze znane kobiece ksztalty opiete twardym, metalowym materialem kombinezonu. — Ale nie jestem w stanie wyobrazic sobie, by czyjkolwiek widok mogl mi sprawic wieksza radosc, niz twoj…
— Jestes ranny! — podbiegla do niego i kleknela przy lozku tak, by nie stracic z pola widzenia otwartych drzwi. Jej oczy rozszerzyly sie gwaltownie, gdy ujela dlon Jasona i poczula jak goraca i sucha jest jego skora. Nic nie powiedziala, jedynie odczepila od paska medpakiet i przycisnela mu do przedramienia. Wysunal sie czujnik analizatora, zatrzeszczal zaaferowany, zrobil mu jeden zastrzyk, a potem jeszcze trzy, raz za razem. Pomruczal jeszcze przez chwile, po czym szybko zaszczepil go i wreszcie zapalilo sie na nim swiatelko oznaczajace “koniec leczenia”.
Twarz Mety znajdowala sie tuz przy jego twarzy. Pochylila sie jeszcze troche i pocalowala go w popekane wargi. Zloty kosmyk wlosow opadl z jej czola, a Meta znowu pocalowala Jasona. Oczy miala wciaz otwarte i nie odrywajac sie od warg Jasona rozwalila wystrzalem naroznik framugi drzwi i odpedzila zolnierzy w glab korytarza.
— Nie zastrzel ich — powiedzial Jason, gdy wreszcie odsunela sie niechetnie. — Podobno to przyjaciele.
— Ale nie moi. Kiedy tylko wyszlam z ladownika, ostrzelali mnie z jakiejs prymitywnej broni miotajacej, ale zajelam sie nimi. Strzelali nawet do dziewczyny, ktora przyniosla twoj list i w koncu musialam rozwalic jedna ze scian. Czy lepiej sie juz czujesz?
— Ani lepiej, ani gorzej. Po prostu kreci mi sie w glowie od tych zastrzykow. Ale bedzie lepiej, jezeli pojdziemy na statek. Zobacze, czy moge chodzic.
Przelozyl nogi ponad boczna krawedzia lozka i natychmiast runal twarza na podloge. Meta ponownie wciagnela go na lozko i troskliwie otulila kocami.
— Musisz lezec, dopoki nie wydobrzejesz. Jestes jeszcze zbyt chory, by cie stad zabierac.
— Bede o wiele bardziej chory, jezeli tu zostane. Gdy tylko Hertug — to facet, ktory rzadzi ta caloscia, zorientuje sie, ze moge go chciec opuscic, zrobi wszystko, zeby mnie zatrzymac — bez wzgledu na to, ilu ludzi przy tym utraci. Musimy sie stad wyniesc, dopoki w jego wrednym mozdzku nie powstanie takie podejrzenie.
Meta rozgladala sie po pokoju. Jej wzrok przeslizgnal sie po skulonej i wpatrzonej w nia Ijale, jakby byla ona czescia umeblowania i wreszcie zatrzymal sie na Mikahu.
— Czy ten typ przykuty do sciany jest niebezpieczny? — zapytala.
— Czasami. Musisz na niego dobrze uwazac. To on wlasnie porwal mnie z Pyrrusa. Dlon Mety wsliznela sie do pojemnika przywieszonego u pasa, wydobyla dodatkowy pistolet i wlozyla go do reki Jasona. Wez to. Pewnie zechcesz sam go zabic.
— Widzisz, Mikah — rzekl Jason czujac znajomy ciezar broni. — Wszyscy chca, zebym cie zabil. Powiedz, co takiego siedzi w tobie, ze wszyscy tak cie nienawidza?
— Nie obawiam sie smierci — odparl Mikah unoszac glowe i prostujac ramiona. Mimo to jednak, jego rzadka siwa broda i lancuchy, w ktore byl zakuty, sprawily, ze nie wygladal zbyt imponujaco.
— A powinienes — Jason opuscil lufe. — Zadziwiajace, jakim cudem, przy twej namietnosci do robienia wszystkiego na opak, zdolales przezyc tak dlugo.
— Na razie mam dosc zabijania — powiedzial odwracajac sie do Mety. — Tutaj wszyscy maja swira na tym punkcie. A poza tym, bedzie nam potrzebny, zeby pomoc zniesc mnie na dol. Nie sadze, bym mogl dokonac tego o