oddal drugi strzal. Ilu jeszcze napastnikow krylo sie w powozie?

Rothgar wskoczyl nieco dalej do rowu i przywarl do ziemi. Teraz mogl juz liczyc tylko na swoja szpade. Jednak Diana miala jeszcze jeden strzal. W swietle ksiezyca zobaczyla, ze co prawda jeden z woznicow probuje zapanowac nad oszalalymi konmi, ale drugi zaczal mierzyc z muszkietu do Rothgara.

Do Beya!

Ulozyla sie tak, jak ja uczyl Carr i znalazla pewne podparcie dla reki. Niestety woznica z lejcami wciaz blokowal jej widok mezczyzny z muszkietem. Wewnatrz powozu panowala cisza. Zamachowcy albo polegli, albo wystrzelali juz wszystkie naboje. Diana wciaz nie mogla sie zdecydowac na strzal. W pewnym momencie stwierdzila, ze glowa strzelca weszla jej na muszke i spokojnym ruchem pociagnela za jezyk spustowy.

Rozlegl sie strzal. Znacznie glosniejszy niz te, ktore pamietala ze strzelnicy. Uslyszala krzyk, ale jakis dziwny, jakby podwojny.

Obaj mezczyzni spadli z kozla.

Przed oczami miala czarna krew.

A potem konie poniosly, unoszac ze soba pozbawiony woznicow powoz, a Rothgar wstal z ziemi i zaczal otrzepywac swoje ubranie.

– W zyciu nie widzialem tak zadnej krwi kobiety. Dwoch jednym strzalem!

W jej uszach wciaz jeszcze wibrowal krzyk mezczyzn. Rothgar podszedl do hrabiny i pomogl jej wstac. Potem wzial ja w ramiona i zaczal tulic do siebie.

– Placz, Diano, placz – szepnal gladzac ja po glowie. -Tak ciezko jest zabijac.

Przypomniala sobie, ze kiedy po raz pierwszy zabila czlowieka, zemdlala. Teraz bylo troszke lepiej, ale nie chciala patrzec na trafionych woznicow.

– Nie zyja? – spytala slabym glosem. Rothgar podszedl do nich i tracil najpierw jednego,

a potem drugiego czubkiem buta.

– Nie cierpieli dlugo – stwierdzil. – Mistrzowski strzal.

– To przypadek. – Podeszla do powozu. – Musimy ratowac Clare i twojego sluzacego!

– Na razie nie mamy koni – zauwazyl.

– Popatrz, powoz podziurawiony. – Wskazala reka slady kul. – A chciales, zebym tam usiadla.

Markiz cmoknal, jakby poirytowany niewiara w jego mozliwosci.

– Wewnatrz sa zelazne blachy. Na pewno zatrzymaly kule. Musieliby raczej strzelac z armaty.

Wskoczyl do srodka i po chwili wyszedl z powozu z butelka brandy w reku.

– No prosze, najlepszy dowod – dodal. – Niestety, nie mam kieliszkow. Pij.

Diana pomyslala, ze nigdy wczesniej nie pila alkoholu z butelki. Smakowal inaczej, jakby pelniej. A moze byl to smak zycia, ktorego omal nie stracila?

Nagle dobiegl do nich przeciagly jek. Rothgar odsunal butelke od ust.

– Miller?

Ponowny jek.

Rzucili sie razem na tyly powozu. Trwali w przekonaniu, ze woznica nie zyje. Byl to jednak kawal chlopa i mimo postrzalu odzyskal przytomnosc.

– Boli! – jeknal, kiedy znalezli sie przy nim. Rothgar przystawil mu do ust butelke brandy.

– Czy masz jakies bandaze? – spytala Diana.

– Nie, chyba nie.

Postrzal wygladal okropnie, ale kula na szczescie ominela serce. Poszla troche wyzej, wiec oszczedzila najdelikatniejsze narzady wewnetrzne. Bol musial byc straszny, a poza tym, biedny woznica mogl sie lada chwila wykrwawic.

W koncu pozrywala zaslonki z powozu i zrobila z nich szarpie z nadzieja, ze choc troche zatamuje krwawienie. Dziwila sie przy tym, ze jeszcze nie zemdlala.

Rothgar ulozyl woznice wygodnie, a potem ruszyl na poszukiwanie pistoletow. Znalazl ich piec oraz muszkiet zamachowca i zabral sie do nabijania broni.

– Myslisz, ze wroca? – zadala dreczace ja pytanie.

– Nie sadze – mruknal Rothgar, podsypujac prochu na panewke. – Lepiej sie jednak zabezpieczyc.

Dopiero teraz zrozumiala, ze caly atak zajal najwyzej dwie, trzy minuty. Zapewne mial trwac krocej. Zamachowcom chodzilo o zabicie Rothgara, a takze woznicy, gdyby sie im opieral. Byc moze specjalnie nie nakarmili jednego konia cisami, liczac na to, ze markiz wysle gdzies drugiego sluzacego.

Diana wstala od jeczacego Millera i poczula, ze drza jej rece. Rothgar odlozyl ostatni pistolet i otoczyl ja ramieniem. Mimo upadku muszkiet wciaz byl nabity.

– Nie zemdleje – zapewnila Beya.

– Z cala pewnoscia – zgodzil sie, przytrzymujac ja mocniej.

– Nie zartuje.

– Z cala pewnoscia.

– Zemdlalam tylko po tym, jak zastrzelilam Edwarda Overtona. Ale postanowilam, ze to sie juz nigdy nie stanie. Ze nie zemdleje – dodala, nie bardzo wiedzac, czy wyraza sie dostatecznie jasno.

– Zapewne, zapewne…

– On tez krzyczal.

– To naturalne – zapewnil ja. – Ludzie zwykle krzycza przy takich okazjach.

Spojrzala na niego nieufnie.

– Nie zartuj sobie z tego! – fuknela.

– Nie zartuje.

Zrozumiala, ze naprawde nie zartuje. Rozmawial z nia tak, jakby byla jego towarzyszem broni. Bez wielkich slow, ze zrozumieniem czyjejs slabosci. Juz wczesniej poczula te wiez, ale teraz stala sie ona silniejsza.

– Nabic twoje pistolety? – spytal jeszcze.

– Jasne, ze nie – odparla i uwolniwszy sie z jego objec, podeszla do rowu.

Bez trudu odnalazla swoja bron. Spojrzala na nia najpierw z odraza, a potem z podziwem. W koncu uratowala im zycie. Dokladnie tak, jak chcial Carr. Wziela do reki pierwszy pistolet, kiedy jednak usilowala podsypac prochu do lufy, dlon znowu zaczela jej drzec.

– Do diabla z tym wszystkim! – warknela, przekazujac Beyowi pistolet i proch strzelniczy.

– Hm, moze znowu sprobuj zachowywac sie jak dama -zaproponowal. – Wejdz do powozu i odpocznij troszke. Dam sobie rade.

Poprosil, zeby poczekala i sam wszedl do powozu. Po chwili zaprosil ja do srodka. Kiedy weszla, zauwazyla, ze przygotowal dla niej prawdziwe loze, a nawet wyjal skads ciepla narzute. Miejsca bylo tu dosyc dla paru osob.

Kiedy ulozyla sie, markiz pocalowal ja w czolo. Czekala na nastepny pocalunek. I to niekoniecznie w czolo. Posunela sie, zeby zrobic mu miejsce, ale Bey pokrecil glowa.

– Rozejrze sie dokola.

Diana wcale nie chciala zasypiac. Postanowila czuwac i tylko troche odpoczac. Slyszala jeszcze kroki Rothgara. Po jakims czasie wszystko pograzylo sie w ciszy. Nie wiedziala, czy to swiat zasnal, czy ona.

Do gospody „Pod Biala Gesia' dotarli dopiero kolo godziny jedenastej. Po krotkim oczekiwaniu pojawil sie woznica z konmi i uzbrojonymi stajennymi. To, co zobaczyl, wcale go nie przerazilo. Byc moze dlatego, ze po drodze natrafili na wywrocony powoz z dwoma trupami w srodku.

– Musielismy zastrzelic walachy, panie. -Jego spokojny ton wskazywal, ze nie byla to pierwsza tego rodzaju przygoda, ktora przezyl przy boku markiza.

– Trudno. Zajmij sie teraz Millerem – zadysponowal Rothgar. – Lepiej go nie ruszac, zanim nie przyjedzie lekarz.

Ranny woznica znowu stracil przytomnosc. Nie wytrzymal najprawdopodobniej przejmujacego bolu.

Na miejsce wypadku dotarlo juz sporo osob z wioski, zwabionych wystrzalami. Poslano po medyka. Markiz zalowal, ze nie moze to byc doktor Ribble.

– Czy to naprawde jest lord Rothgar? – zapytal ktos z tlumu.

– Podobno tak – padla odpowiedz. – Na drzwiach powozu jest jego herb.

– No i do czego to teraz dochodzi! – odezwal sie ktos trzeci.

– O, o, widac jeszcze slady po kulach.

Вы читаете Diabelska intryga
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату