rachunek, ale list. Diana wziela go do reki i stwierdzila, ze nie ma na nim pieczeci, a tylko kawalek wosku.
Otworzyla go szybko
„Lady Arradale!
Musimy porozmawiac. Wiesz, o co chodzi, dlatego bede na ciebie czekal przy altance w krolewskim ogrodzie dzis w nocy pol do jedenastej. Male drzwiczki prowadzace ze wschodniego skrzydla beda otwarte.
R.'
Tylko jedna litera, a tyle tresci! Patrzyla z niedowierzaniem na list, nie mogac uwierzyc, ze tak zazwyczaj ostrozni ny Rothgar, chcial ryzykowac w ten sposob. Gdyby ich zlapano, musialby sie z nia natychmiast ozenic.
Byc moze zdarzylo sie cos waznego, o czym chce jej powiedziec. Jeszcze raz przeczytala tych pare zdan. Cos jej nagle przyszlo do glowy i wyjela z kasetki poprzedni list od markiza. Wszystko sie jednak zgadzalo, to bylo pismo Rothgara.
Troche uspokojona rozwazala przez chwile cala sytuacje. W zasadzie nic jej nie grozilo. Cala wina spadala na Beya. Zreszta, byc moze o to mu chodzilo. Prawdopodobne rowniez, ze chcial z nia ustalic taktyke na jutrzejszy wieczor. Albo mial jakis doskonaly pomysl…
Musi isc! Zegar wskazywal juz pietnascie po dziesiatej.
– Claro, zadnych pytan – od razu ja ostrzegla. – Przygotuj moja brazowa suknie podrozna.
– Alez, milady, w jakim…?
– Mowilam, zadnych pytan.
– Zostan, pani – poprosila ja sluzaca.
– Nie moge. I pospiesz sie.
Poruszona dziewczyna przykucnela, zeby wydobyc suknie z najnizszej czesci komody. Diana natomiast otworzyla swoja torbe podrozna i zabrala sie do nabijania pistoletu.
Tylko jednego.
Na wszelki wypadek.
27
Na parterze wschodniego skrzydla miescily sie magazyny oraz pare opuszczonych pokoi. Diana mogla wiec czuc sie tu bezpiecznie. Szybko tez znalazla drzwi, ktore otworzyla bez najmniejszego trudu. Byly dobrze naoliwione. Zapewne korzystala z nich sluzba, zeby wymknac sie na jakis czas z palacu.
Sciezka prowadzila na tyly ogrodu. Diana skradala sie nia ostroznie niczym zlodziej. Gdyby ktos ja tutaj zobaczyl, powiedzialaby, ze wyszla na spacer. Jednak wokol bylo pusto. Strach powoli ustepowal i Diana juz razniej ruszyla przed siebie. Doskonale pamietala polozenie altanki, gdyz czesto bywala tam z krolowa. A teraz spotka sie tam z Beyem sam na sam. Byla juz nieco spozniona, ale przed wyjsciem zrosila sie jeszcze perfumami z drzewa rozanego.
Nareszcie sami, pomyslala.
Wieczor byl piekny i cieply. Szla cichutko przy wtorze swierszczy. Krolowa miala racje, ze sie tutaj osiedlila. Mogla sie tu czuc jak na wsi, bedac jednoczesnie prawie w centrum stolicy.
W koncu dotarla do altanki, ale nikogo tu nie dostrzegla. Moze Rothgar czekal na nia w srodku?
– Hej, jest tu kto? – szepnela, zagladajac do wnetrza. Miala wrazenie, ze cos sie poruszylo, wiec przesunela sie
dalej. Jednoczesnie chciala wyjac pistolet z kieszeni spodnicy, ale… juz nie zdazyla. Ktos chwycil ja za reke, a druga osoba zakryla jej usta, zanim jeszcze zdazyla krzyknac. Probowala sie wyrwac, ale mezczyzna zalozyl cos z tylu na jej rece. Zdecydowala sie wiec kopnac go swoim bucikiem ze szpicem.
– Mon Dieul – jeknal i natychmiast uderzyl ja po glowie tak, ze zobaczyla gwiazdy.
– Nic takiego – mruknal rowniez po francusku, ale z wyraznym angielskim akcentem drugi mezczyzna. – Trzeba zwiazac jej nogi, a bedzie bezbronna.
Pierwszy z napastnikow, klnac na czym swiat stoi, zabral sie do wiazania jej kostek. Diana znala skads ten glos. De Couriac!
Mezczyzna, ktory stal teraz przed nia nosil wprawdzie brode i wasy, ale mial wzrost de Couriaca i jego tusze. Wpadla w pulapke! Bey nigdy by jej nie darowal, gdyby dowiedzial sie, jak latwo dala sie podejsc.
Tylko czego mogli od niej chciec Francuzi?
I kim byl drugi mezczyzna, prawdopodobnie Anglik?
De Couriac wyjal noz i przylozyl go jej do gardla.
– Nie waz sie nawet pisnac, bo zarzne! – zagrozil. Drugi mezczyzna, najwyrazniej poruszony takim zachowaniem, zdjal dlon z jej ust.
– Prosze zachowywac sie cicho, milady, a nic sie pani nie stanie – powiedzial.
Lord Randolph!
Diana zastanawiala sie przez chwile, czy jednak nie narobic halasu. Ale zle oczy de Couriaca lsnily tuz przy jej twarzy. Nie miala watpliwosci, ze spelnilby swoja grozbe, gdyby zdecydowala sie krzyknac.
Lord Randolph przerzucil ja sobie przez ramie i zaczeli przemykac do wyjscia na tylach ogrodu. Brama byla otwarta. Diana zobaczyla jeszcze powoz Somertona zanim wrzucono ja do srodka niczym worek.
– Co robisz, panie?! – spytala glosem ochryplym z wsciek-lnsci. – Krol kaze cie za to powiesic!
– Nic takiego, kochaneczko – powiedzial, sadowiac sie obok Diana zalowala, ze nie moze w tej chwili dosiegnac pistoletu. Do powozu zajrzal jeszcze de Couriac z broda i wasami.
– Jestes pewny, panie, ze sobie poradzisz? – spytal, wska-
zujac Diane. – To prawdziwa tygrysica.
Lord Randolph machnal tylko reka.
– Bez najmniejszych problemow.
Francuz skinal glowa i zamknal drzwiczki powozu. Ruszyli galopem. Mogla teraz krzyczec, ale nie mialo to zadnego sensu. Zwlaszcza, ze Somerton i tak mogl ja w kazdej chwili uciszyc.
Zabojad – mruknal. – Mysli, ze nie poradze sobie ze slaba kobieta.
– O co tutaj chodzi? – spytala z calym spokojem, na ja-
ki ja bylo w tej chwili stac.
– Myslalem, ze to oczywiste, pani. To nasza wspolna wycieczka.
– Chyba oszalales, panie!
– Wciaz myslisz, pani, ze dam za to szyje? – Somerton
Wydobyl z kieszeni surduta tabakiere z kosci sloniowej i zaczal sie nia bawic. – Zapewniam cie, ze nic takiego nie nastapi. Wrecz przeciwnie, jeszcze dostane nagrode. Diana patrzyla na niego nic nie rozumiejac.
– Tak, pani, otrzymam dobra lordowskie wraz z przy-
slugujacymi mi przywilejami – dodal, zazywszy uprzednio
tabaki i kichnawszy siarczyscie.
– Krol nigdy nie pochwalal porwan. -Tym razem zmienil zdanie.
Jego pewnosc siebie do konca wytracila ja z rownowagi sama nie wiedziala, co o tym wszystkim myslec. Czyzby krolowi az do tego stopnia zalezalo, zeby wydac ja za maz? I to w taki sposob? Przeciez monarcha chcial, zeby poslubila Rothgara!
A moze krolowa przekonala go, ze lord Randolph bedzie lepszym kandydatem na meza.
– Czy wiesz to od… krola? – spytala po chwili namyslu.
– Oczywiscie.
– To znaczy, panie, ze krol sam ci to powiedzial? – polozyla nacisk na ostatnie slowo.
– Poinformowal mnie o tym – odparl lord Randolph. Powoli zaczynala rozumiec. Przeciez ona tez dostala
list. Podejrzewala, ze Somerton nie wspolpracowal z Francuzami, a byl tylko narzedziem w ich rekach.
– Dostales list, panie? – upewnila sie. – Pamietaj, ze moze byc sfalszowany.
– Sfalszowany?! – oburzyl sie. – Przeciez mial krolewska pieczec!
Diana otworzyla usta, ale po chwili je zamknela. Sfalszowanie krolewskiej pieczeci bylo zdrada stanu!!! Nic go