– Mam jego list!
Bey zmarszczyl brwi i polozyl dlon na jej pistolecie.
– Zaczekaj chwile. Jaki list?
– Twierdzi, ze ma list od krola – Diana pospieszyla z wyjasnieniami. – Ze monarsze zalezy na tym, zebysmy nie polaczyli naszych rodow. Ale, Bey… to sprawka Francuzow.
Widzialam de Couriaca. Boje sie, ze to moze byc pulapka.
– Cii! – Rothgar uniosl dlon w ostrzegawczym gescie. -Wiem wszystko. Moi ludzie pilnuja domu.
Diana odetchnela z ulga. Przynajmniej nie musiala obawiac sie o jego zycie.
– Krol nigdy ci tego nie wybaczy, panie – markiz zwrocil sie do Randolpha.
– Klamiesz! W surducie mam list z jego pieczecia.
Bey podniosl koncem szpady surdut Somertona z podlogi, a nastepnie zaczal przeszukiwac jego kieszenie. Po chwili znalazl opieczetowane pismo.
– Widzisz, panie, ze mowie prawde – rzekl Randolph do Rothgara, swiadomie ignorujac wsciekla Diane. – Czy moge wlozyc spodnie?
– Nie. Nikt nie kazal ci ich zdejmowac – padla odpowiedz. Bey podszedl do swiecznika i uwaznie obejrzal pieczec.
Potem otworzyl list i dokladnie badal pismo.
– No i co? – Lord Randolph naprawde wierzyl, ze list pochodzi od Jerzego III i ze dzieki niemu uda mu sie wyjsc calo z opresji.
– Doskonale sfalszowany – zawyrokowal Rothgar. -Krol bedzie wsciekly.
Somerton nie mogl sie powstrzymac. Podszedl do markiza i wyrwal mu pismo z reki.
– Sfalszowany?! Ale pieczec…
– Pieczec jeszcze latwiej podrobic niz pismo – przerwal mu Rothgar. – Brakuje paru szczegolow, ale musze przyznac, ze to dobra podrobka.
– Dostalam list pisany twoim charakterem pisma – zauwazyla Diana. – To tez bylo sprytne falszerstwo.
Bey smutno pokiwal glowa.
– Przykro mi. Powinienem wprowadzic jakis kod, bys mogla sprawdzic, czy cos rzeczywiscie pochodzi ode mnie.
Lord Randolph spogladal to na pismo krola, to na nich.
– Co?! Chyba nie sadzisz, ze podrobilem te listy! -krzyknal do Diany. – Ty zdziro!
W tym momencie dostal tak silny cios, ze przetoczyl sie az na koniec pokoju. Gdyby nie sciana, na pewno by upadl. Masujac szczeke, patrzyl na nich wzrokiem pelnym nienawisci.
– Nie, nie sfalszowales listow – powiedzial gniewnie Roth-gar. – Jestes tylko glupcem, a swiat spokojnie moze sie obejsc bez glupcow. Pozostawiam cie w rekach lady Arradale, ale jesli obrazisz ja chociaz jednym slowem, zginiesz z mojej reki. A ja juz zadbam o to, zebys umieral dlugo z uplywu krwi.
– A moze to ja wygram. – Somerton spojrzal mu prosto w oczy, ale szybko spuscil glowe pod naciskiem wzroku Rothgara.
– Musialbys byc bardzo dobry – mruknal markiz. – Tak bylby pojedynek na smierc i zycie. Powiedz lepiej, skad dostales ten list? – wskazal lezace na podlodze pismo.
– Wlasnie nie wiem – odparl po dluzszym zastanowienia Randolph. – Po prostu znalazl sie nagle w moich papierach
Widzieli, ze nareszcie zaczal sie naprawde bac. Rece mu drzaly i kulil sie pod sciana. Diana niemal czula litosc na ten widok.
– Sam napisales list do lady Arradale? – wypytywa Rothgar.
– Tak jak mi kazal krol. Niczego nie falszowalem. Odeslalem go do pracowni krawieckiej Mannerly'ego – Somer ton wyrzucal z siebie kolejne zdania.
Rothgar tylko pokiwal z politowaniem glowa.
– Jestes wiekszym glupcem niz myslalem – stwierdzil. Gdzie poznales de Couriaca?
– Kogo? Nie znam zadnego de Couriaca.
– Francuza, ktory ci pomagal! – zniecierpliwil sie markiz.
– A, Dionne'a. Spotkalem go „U Lucyfera'. Pojawil sie u mnie zaraz po tym, jak dostalem krolewskie polecenia. Musialem mu o tym wspomniec, bo zaproponowal pomoc… To nie bylo jego prawdziwe nazwisko?
– Dionne? Nie – mruknal Rothgar.
– Brzmi jak D'Eon – zauwazyla Diana. Cala sytuacja stala sie dla nich jasna. Bey podniosl list i zlozywszy schowal do kieszeni. Nastepnie zwrocil sie do Randolpha.
– No, kladz sie na lozku. Somerton pobladl jeszcze bardziej.
– Co… co chcecie zrobic?
– Rob to, co ci kaze!
Randolph zawahal sie, a potem pokrecil glowa.
– Nic z tego – powiedzial do Rothgara. – Mozesz sie wypchac.
Diana spojrzala na Beya, ciekawa, jak zareaguje. On jednak stal spokojnie i tylko patrzyl na mlodego Somertona.
– Rob, co ci kaze – powtorzyl.
Lord Randolph skulil sie pod jego wzrokiem i jakby prowadzony niewidzialna reka przesunal sie w strone lozka. Po chwili juz na nim lezal. Rothgar zblizyl sie do niego i zaczal mu wiazac rece do wezglowia.
– Mozesz przywiazac mu nogi – zwrocil sie do Diany.
Odlozyla pistolet i siegnela po kawalek rozdartego przescieradla. Nawet po rozcieciu wciaz byl na tyle dlugi, ze mogla z niego skorzystac. Kiedy dotknela ciala Somerto-na, poczula, ze drzy. Zwiazala go z wyraznym obrzydzeniem, jakby musiala dotykac szczura.
Lord Bryght obserwowal cala scene od drzwi. W opuszczonej rece wciaz trzymal pistolet.
– Na milosc Boska, Malloren! – jeczal lord Randolph, ktoremu zupelnie puscily juz nerwy.
Rothgar wyprostowal sie i spojrzal na niego z niechecia.
– Sam nic ci nie zrobie – powiedzial. – Zostawimy cie teraz w rekach lady Arradale. Jesli przezyjesz, jutro cie uwolnie i poplyniesz prosto do Ameryki. Twoj ojciec ma tam chyba jakas posiadlosc. I nie radze ci wracac do Anglii.
– Malloren, przeciez nie chcialem nic zlego… Mialem sie z nia ozenic… Wiesz, jakie sa kobiety.
– Drzwi trzasnely i Diana zostala sama ze swym oprawca. Somerton zaczal sie wic, probujac uwolnic sie z wiezow. Podeszla do niego i uderzyla w twarz.
Lord Randolph uspokoil sie i spojrzal na nia, probuj sie usmiechac.
– Ulzylo ci, pani? Mozesz uderzyc mnie jeszcze. Tylko nie dotykaj pistoletu.
Znowu traktowal ja jak idiotke.
Diana spojrzala na swoja reke. Miala takie wrazenie, jakby byla brudna. Cala izba wydawala jej sie wypelniona brudem. Chciala jak najszybciej stad wyjsc, siegnela wiec po swoj pistolet.
– Nie, nie! – wycharczal Somerton. Popatrzyla na niego z politowaniem.
– Uwazaj na przyszlosc, panie. Gdybys mnie zgwalcil, musialbys pozegnac sie z zyciem. A kazda kobieta moze byc taka, jak ja. Nie mamy wyjscia i musimy ukrywac nasza sile i umiejetnosci, wiec radze miec sie na bacznosci
Wlozyla pistolet do kieszeni.
– Zegnaj, panie – powiedziala do oniemialego Randolpha Bey czekal na nia przed chata. Od razu rzucila mu sie'
w ramiona.
– Co z Somertonem? – spytal, jakby chodzilo o drobiazg.
– Nic mu nie jest. – Zajrzala mu w oczy. – Rozczarowany?
– Nie, jesli to byla chwila slabosci – odparl. Diana potrzasnela glowa.
– Nie, po prostu brzydzilam sie go zabic – odrzekla. Musimy uwazac, de Couriac moze sie czaic w poblizu.
Zgodnie z tym, co powiedzial Bey caly teren byl obstawiony jego ludzmi. Zaraz tez podprowadzono im konie.
– Mysle, ze jeszcze nie. Mielismy tu byc znacznie poz-
niej.