Przytrzymal jej konia. Diana wsiadla, starajac sie nie odslaniac nagiego ciala.
Bryght dosiadl swojego wierzchowca.
– Mozecie jechac? – rzucil w ich kierunku.
– Naturalnie – odparla Diana.
– Szybko czy wolno? – spytal jeszcze Rothgar, patrzac na nia z troska.
– Szybko. Wtedy trudniej nas bedzie trafic ze strzelby -
odpowiedziala z usmiechem.
29
Diana dzgnela konia, ktory ruszyl niczym wiatr za wierzchowcem Beya. Pedzili galopem, a ona czula, ze nocne powietrze powoli ja oczyszcza. Mknela z rozwianymi wlosami, nie myslac ani o lordzie Randolphie, ani o de Couriacu. Potrzebowala ruchu, zeby moc zapomniec.
Po paru minutach wyjechali na glowny trakt, gdzie zrownala sie z Rothgarem. Jego ludzie i Bryght jechali gdzies z tylu. Przed nimi majaczyly swiatla Londynu. Widzieli nawet sylwetke katedry sw. Pawla.
Jednak Diana byla opetana szybkoscia. Na widok barierki, przy ktorej pobierano myto zmusila konia do skoku. Rothgar poszedl w jej slady. Mineli rogatki i pogalopowali w strone coraz wyrazniejszych swiatel, zostawiajac w tyle swoja ochrone. Nie bylo to byc moze najmadrzejsze, ale Diana potrzebowala dotyku czystego powietrza. Plaszcz Beya lopotal za nia, ale zakrywal gore jej ciala. Zwolnila dopiero, kiedy budynki staly sie gestsze.
Nareszcie uspokojona czula sie czysta i znow pewna siebie.
Bey rowniez wstrzymal swojego ciemnego niczym noc wierzchowca. W oddali slyszeli tetent kopyt. To Bryght z ludzmi Mallorenow staral sie ich dogonic. Ciekawe, czy de Couriac zauwazyl ich ucieczke? Jesli czail sie gdzies przy chacie, z pewnoscia nie zdolalby ich dopasc.
– Jak myslisz, czy dobrze zrobilismy jadac tak szybko? -spytala, lapiac oddech.
Rothgar jak zwykle zachowywal niezmacony spokoj.
– Trudno powiedziec – odrzekl. – Wydaje sie, ze nic nam nie grozi. Ale gdybym byl ostrozniej szy, na pewno w ogole nie doszloby do takiej sytuacji. Diana usmiechnela sie do siebie.
– Czy mowilam juz kiedys, ze nie mozesz byc Panem Bogiem?
Rothgar nie byl w nastroju na zarty.
– Moglem sie domyslic, ze uderza wlasnie w ciebie – powiedzial po chwili. – Zwlaszcza po tym, co wydarzylo sie w ogrodzie. Caly dwor na pewno az kipial od plotek.
A jej sie wydawalo, ze wszyscy natychmiast zapomna o tym incydencie!
– Czy darujesz zycie Somertonowi? Nawet za granica moze byc grozny.
Bey wzruszyl ramionami.
– Sama mowilas, ze nie jestem Bogiem – mruknal. – Mialas wybor. Moglas z nim zrobic, co chcialas. Zreszta wystarczy pokazac krolowi list, zeby spedzil reszte zycia w Tower.
Dianie zrobilo sie nagle zal przerazonego Randolpha. Tak naprawde byl jedynie narzedziem w rekach Francuzow.
– Czy de Couriac go nie zabije? A moze dopadna go SZCZUR ry? – Az wzdrygnela sie na mysl o tak potwornej smierci.
Markiz uspokoil ja gestem.
– Zostawilem na miejscu moich ludzi, zeby sie nim zajeli. Maja poczekac na Francuzow, ale nie strzelac – wyjasnial cierpliwie. – Bryght natomiast pojechal do portu, zeby sprawdzic, czy jakis statek odplywa do Ameryki.
Rzeczywiscie, od jakiegos czasu nie slyszala za soba tetentu tylu koni, co przedtem. Dopedzilo ich zaledwie - trzech jezdzcow. Grzbiety ich koni parowaly w chlodnym nocnym powietrzu.
– Mowiles, ze miales przyjechac pozniej – zauwazyla. – Dlaczego wiec byles wczesniej?
Diana probowala wyczytac cos z jego rysow przy jasnym swietle ksiezyca. Niestety, twarz Beya przypominala kamienna maske.
– Mialas szczescie, ze de Couriac zwrocil sie o pomoc do jednego z moich ludzi w ambasadzie. Anglika. Dzieki temu dowiedzialem sie o wszystkim niedlugo po polnocy. Potrzebowalem jeszcze czasu, zeby zgromadzic ludzi. Wiedzialem, ze to pulapka, ale ze nikt nie spodziewa sie mnie tak wczesnie.
Zegar na wiezy koscielnej wybil pierwsza. Odpowiedzialy mu pobliskie zegary. Az zadrzala na mysl, ze moglaby do tej pory znajdowac sie w rekach lorda Randol-pha. Przeciez, gdyby nie zaczela krzyczec i Somerton jej nie zakneblowal, Rothgar i tak nie zdazylby z odsiecza. W duchu podziekowala Bogu, ze tak sie nie stalo.
– Dobrze, ze miales tego czlowieka w ambasadzie – zauwazyla. – I tak, koniec koncow, ocalila mnie twoja przezornosc.
Rothgar pokrecil glowa.
– To przypadek – westchnal. – Nie mozna liczyc na to, ze za kazdym razem bedziemy miec szczescie.
Diana nie wiedziala, co odpowiedziec. Rozumiala obiekcje Rothgara, ktory obmyslal swoje plany niczym ostrozny mechanik.
Jechali teraz przez eleganckie ulice, zblizajac sie do centrum. Nocny ruch juz prawie ustal. Minal ich tylko jeden powoz i jakas blada twarz wyjrzala zza firanek.
– Myslisz, ze de Couriac dotarl juz do chaty? – spytala.
– Tak. Musi przeciez zastawic na mnie pulapke. Moi ludzie maja wziac go zywcem – zawiesil glos – jesli to bedzie mozliwe.
Nagle poczula sie zagubiona w tym wielkim miescie z jego wielkimi sprawami. Chciala wrocic do siebie, na polnoc. Do dawnego zycia.
Rothgar skierowal swego konia w lewo.
– Myslalam, ze droga do palacu prowadzi prosto – zauwazyla.
– To prawda. Jedziemy do Malloren House.
Nic nie ucieszyloby jej bardziej. Dom Rothgara wydawal jej sie bardziej przyjazny niz palac. Bala sie jednak, ze jego wlasciciel moze miec z tego powodu klopoty.
– Ale, Clara…
– Za jakis czas podniesie alarm – dokonczyl za nia.
– I co wtedy powiemy krolowi? – dopytywala sie.
– Cala prawde – odrzekl z usmiechem markiz. – Tylko przesuniemy zdarzenia o godzine lub dwie. Mam nadzieje, ze Somerton bedzie juz plynal do Ameryki. To spowoduje, ze nie bedzie mial ochoty na szybki powrot. – Klepnal sie po kieszeni surduta, w ktorej znajdowal sie list. – Nie moge cie na razie spuscic z oczu, Diano.
Sama nie wiedziala, jak rozumiec jego slowa. Czy oznaczaly one kapitulacje, czy tez nie? Z oczywistych powodow nie chciala w tej chwili rozmawiac o szalenstwie w jego rodzinie, ani tym bardziej o malzenstwie.
Mineli pare nowych, pieknych domow, co znaczylo, ze zblizaja sie juz do Marlborough Sauare.
– Czy krol ukarze za to D'Eona? – spytala tylko, przypomniawszy sobie Francuza krecacego sie wciaz kolo krolowej.
Rothgar pokrecil glowa.
– Trudno powiedziec. Sam nie wiem, czy D'Eon maczal w tym palce.
– Mowiles, ze w ambasadzie… Przerwal jej ruchem reki.
– Odnosze wrazenie, ze ten de Couriac jest bardzo samodzielny – stwierdzil Bey i pograzyl sie w swoich myslach. Na jego czole pojawily sie trzy zmarszczki.
Po minucie dotarli na plac. Diana spojrzala na okazaly budynek, stojacy na jego koncu.
– Czy moj pobyt w Malloren House nie bedzie… jasna wskazowka? – zaczela z innej beczki. – Czy krol nie zmusi nas do malzenstwa?
– W palacu jest Portia, a Bryght pewnie pojawi sie tu lada chwila. Wrocili nagle, poniewaz Elf miala zle przeczucia.
– Dotyczace dzisiejszej nocy? To niemozliwe!
– Dotyczace mnie i ciebie. – Rothgar zatrzymal sie przed budynkiem. – Ostrzegala mnie juz w Arradale.
– Do diabla!