– Coz, ma przeciez diabelnie ciezkie zadanie… – zawiesila glos, a nastepnie pograzyla sie w rozmyslaniach.
Elf dala znak bratu, zeby wyszli.
– Jak sadzisz, moze to juz? – spytala, kiedy znalezli sie na zewnatrz.
– Dalby Bog, dalby Bog – powtorzyl Bryght. – Zaluje, ze nie ma z nami Branda. On najlepiej by wiedzial, jak pomoc Beyowi.
Zostawil siostre przed drzwiami i skierowal sie do niewielkiego pokoiku na tylach Malloren House. Kiedy stanal przed pracownia, uslyszal bebnienie i spiew ptaka. Wszedl bez pukania, zastanawiajac sie, w jakim stanie jest brat.
Rothgar, wciaz w stroju galowym, siedzial przy stole.-Nie grzebal, jak zwykle, w mechanizmie, tylko patrzyl na automat. Dobosz zamarl w momencie, w ktorym Bryght przekroczyl prog.
Mimo zamyslenia, Bey natychmiast zauwazyl jego
obecnosc.
– Cos sie stalo?
– Chowasz sie przed nami.
– Czy to cos zlego?
– Nie przywyklismy do tego, ale jakos sobie poradzimy -odparl po namysle Bryght.
– Wiec czemu zawdzieczam te wizyte? – Rothgar zadal kolejne pytanie.
– Przeciez masz diabelnie ciezkie zadanie. Gdzie mialbym byc jako twoj brat?
– Diabelnie? – powtorzyl markiz, rozpoznajac slowo czesto uzywane przez Diane.
Bryght usiadl na stolku kolo automatu, czujac sie tak, jakby to on mial „diabelnie ciezkie zadanie'.
– Tak. Moim zdaniem powinienes ozenic sie z lady Arradale.
Bey wskazal dobosza.
– To jest wlasnie lady Arradale jako chlopiec – rzekl. -Prezent, ktory mial cieszyc, a posluzyl zapewne jako bron przeciw ukochanym osobom.
Bryght spojrzal ze zdziwieniem na figure i stwierdzil, ze rzeczywiscie jest troche podobna do hrabiny. Nie mial jednak pojecia, co by to moglo znaczyc. O wiele lepiej orientowal sie w zawilosciach liczb, niz w tym, co dzialo sie miedzy ludzmi. Dlatego postanowil uproscic cala sprawe:
– Powinienes to zrobic po tym, co stalo sie dzis w nocy. Zreszta przeciez sie kochacie i nie widze powodow, zeby to ukrywac. – Uniosl reke do gory. – I nie mow mi tylko o rodzinnym szalenstwie. Czy myslales o tym, jak czuje sie lady Arradale?
Rothgar polozyl dlon na sercu.
– Caly czas o tym mysle.
– Czy kochales sie z nia? – Oczywiscie Bryght nie doczekal sie odpowiedzi, co stanowilo wyrazna wskazowke. – Wiec tym bardziej powinienes sie ozenic.
Jednak poirytowany brat machnal reka.
– W tej kwestii mamy porozumienie…
– Ktore nic nie pomoze, jesli ktos cierpi – dokonczyl za niego.
Rothgar patrzyl na niego nieufnie i z dystansem. Bryght czul, ze cala sprawa wymyka mu sie z rak. Raz jeszcze pozalowal, ze nie ma przy nim Branda. On wiedzialby, jak sobie poradzic. Na pewno znalazlby slowa o milosci i wzajemnym zrozumieniu, ktore trafilyby do Rothgara.
Bryght wstal i zaczal sie przechadzac po pokoju.
– Rozumiem, Bey, ze boisz sie podjac ryzyko. Ale samo zycie wiaze sie z ryzykiem. Zapewniam cie, ze kiedy Por-tia rodzila, obiecywalem sobie, ze nie bedzie wiecej dzieci. I co? Wlasnie przekazala mi radosna wiadomosc. – Zasmial sie glucho. – Widzisz, po prostu trzeba ryzykowac. Inaczej bedziesz takim wlasnie automatem, niezdolnym do zadnych uczuc. – Wskazal dobosza.
No i prosze! Przemowa o milosci i zrozumieniu wyszla mu nadzwyczaj dobrze. Ciekawe, czy teraz Bey go zbije i wyrzuci z pracowni, czy tylko wyrzuci z pracowni? Bryght spojrzal na niego i stwierdzil, ze sam ma taka mine, jakby chcial stad uciec. Czy to mozliwe, zeby udalo mu sie trafic w czuly punkt?
– Zreszta, prawde mowiac, porod wcale nie byl tak ciezki – dodal po chwili. – To ja wyobrazalem sobie Bog wie co. Strach pochodzil ze mnie, a nie z tego, co sie dzialo na zewnatrz.
Rothgar zakryl nagle dlonmi twarz. Bryghtowi wydawalo sie nawet, ze uslyszal jek, ale postanowil, ze tym razem mu nie popusci.
– To prawda, ze twoja matka byla psychicznie chora – ciagnal. – Ale pomysl, czy tez mialbys opory, gdyby nic sie nie stalo i po prostu spedzala dnie mowiac do scian? Przeciez to tez moglo sie zdarzyc. Mam wrazenie, ze przede wszystkim uciekasz przed smiercia. Masz poczucie winy, ze nic wtedy nie zrobiles, chociaz tak naprawde nie mogles nic zrobic.
– Moglem!
Brat pokrecil glowa.
– Tak sadzisz z obecnego punktu widzenia – rzekl pewnym glosem, jakby mial te sprawe gruntownie przemyslana. – Chcialbys, zeby maly chlopiec dzialal tak, jak dorosly mezczyzna. Lepiej zachowaj sie jak mezczyzna teraz, zanim bedzie za pozno.
Markiz odslonil twarz. Byla niemal biala, chociaz jednoczesnie rysy pozostaly nie zmienione. Potrafil doskonale nad soba panowac. Podobnie zreszta, jak lady Arradale.
– To znaczy?
Ich oczy spotkaly sie na moment.
– Podejmij ryzyko – powtorzyl Bryght i usiadl, jakby zmeczony swoja przemowa. – Podejmij ryzyko, Bey. Zobaczysz, ze warto. Cala rodzina tak uwaza. Wiemy, co dla nas zrobiles. Zawsze nam pomagales. Teraz nadszedl czas, zebys sam zaznal odrobiny szczescia.
Przez chwile w pracowni panowala cisza. Rothgar potarl dlonia gladko ogolony policzek.
– Musze sie zastanowic – stwierdzil w koncu.
Bryght rozwazal, czy znowu nie zaczac go przekonywac. Uznal jednak, ze nie powinien przesadzac. Wyszedl wiec bez slowa, zostawiajac brata sam na sam z automatem. Zatrzymal sie za drzwiami, oddychajac ciezko. Czul sie tak, jakby przez ostatnich pare godzin wykonywal ciezka fizyczna prace.
Chcial juz odejsc, kiedy dobiegla do niego ptasia melodia, a potem wybijany paleczkami rytm. Rothgar znowu bawil sie tym diabelskim automatem.
Diana nie widziala Beya az do wieczora. Nie nalezala jednak do wyjatkow. Elf parokrotnie skarzyla sie, ze brat gdzies zniknal,i nie jest w stanie go znalezc. Sama musiala tez podejmowac decyzje dotyczace balu. W koncu, kiedy nadszedl zmierzch, zajrzala do pokoju hrabiny w slicznym kostiumie osy.
– No, nareszcie wszystko gotowe – rzekla, rozgladajac sie dokola. – Pojawili sie juz nawet spiewacy i muzycy krolewscy z panem Bachem, ale poniewaz wyglada na to, ze wiedza, co maja robic, zostawilam ich samych. – Podeszla do lozka. – Kostium Diany? Bardzo pomyslowe!
– Gdzie on jest? – spytala Diana, kladac nacisk na ostatnie slowo. Gdyby Bey nie wzial udzialu w balu, ona rowniez miala zamiar z niego zrezygnowac. – Czesto mu sie to zdarza?
– Nigdy! Ale to moze lepiej. Bryght twierdzi, ze obiecal wszystko przemyslec – dodala z obietnica w glosie.
Diana skinela glowa, chociaz bez przekonania. Po jej glowie krazyly najczarniejsze mysli.
– Mam nadzieje, ze… ze nie powazylby sie na samobojstwo?
Elf natychmiast sie przezegnala.
– Nie, skad! – wykrzyknela. – To byloby wbrew wszystkiemu, w co wierzy!
– Tak jak malzenstwo ze mna – mruknela niechetnie. -Na szczescie nie musi juz tego robic. Dostalam od krola pozwolenie na powrot do domu.
Elf juz chciala pospieszyc z gratulacjami, kiedy dostrzegla jej mine.
– Moze porto? – zaproponowala szybko.
– Chetnie – zgodzila sie Diana, powstrzymujac lzy. Przyjaciolka chwycila krysztalowa karafke i nalala jej
szczodrze do kieliszka.
– To doskonaly gatunek, chociaz dosyc mocny. Bey sprowadza czerwone porto z Quinta do Bom Retiro.
Diana rozpoznala nazwe, ale bylo jej w tej chwili wszystko jedno. Potrzebowala po prostu czegos, zeby