O moj Boze… Jones.
Byla tak zszokowana, ze musiala zjechac na pobocze.
Harvey Jones mogl byc synem Berringtona.
Przypomniala sobie nagle drobny gest, ktory podpatrzyla w kawiarni w Filadelfii, kiedy wziela go za Steve'a. Harvey pogladzil sie po brwiach czubkiem wskazujacego palca. Zwrocilo to jej uwage, bo uswiadomila sobie, ze gdzies to juz wczesniej widziala. Nie mogla sobie przypomniec u kogo, i doszla wtedy do wniosku, ze to musial byc Steve albo Dennis, poniewaz klony zachowuja sie w podobny sposob. Ale teraz przypomniala sobie. To Berrington. Berrington gladzil sie po brwiach czubkiem wskazujacego palca. Bylo w tym cos, co irytowalo Jeannie, jakis przejaw koltunstwa, a moze proznosci. W przeciwienstwie do zamykania drzwi pieta, nie zauwazyla tego gestu u zadnego z innych klonow. Harvey przejal go od ojca i wyrazal w ten sposob zadowolenie z siebie.
W tej chwili byl prawdopodobnie w domu Berringtona.
55
Preston Barek i Jim Proust przyjechali do domu Berringtona kolo poludnia i zasiedli przy piwie w gabinecie. Zaden z nich nie spal dlugo tej nocy i wygladali, a takze czuli sie fatalnie. Gosposia Marianne przygotowywala niedzielny lunch i w domu unosily sie smakowite zapachy, lecz nic nie bylo w stanie podniesc na duchu trzech wspolnikow.
– Jeannie rozmawiala juz z Hankiem Kingiem i matka Pera Ericsona – poinformowal ich zgnebionym tonem Berrington. – Nie udalo mi sie dodzwonic do innych, ale jestem pewien, ze wkrotce ich zlokalizuje.
– Badzmy realistami – powiedzial Jim. – Co konkretnie moze nam zrobic do jutra rana?
Preston Barek byl w samobojczym nastroju.
– Powiem wam, co zrobilbym na jej miejscu – oznajmil. – Staralbym sie nadac jak najwiekszy rozglos swojemu odkryciu. Sciagnalbym dwoch albo trzech chlopakow do Nowego Jorku i pokazal ich w Good Morning America. W telewizji kochaja blizniaki.
– Niech Bog broni – mruknal Berrington.
Przed domem zatrzymal sie samochod.
– Zardzewialy stary datsun – powiedzial Jim, wygladajac przez okno.
– Zaczyna mi sie podobac pierwotny pomysl Jima – stwierdzil Preston. – Najlepiej byloby sprawic, zeby wszyscy znikneli.
– Nie zycze sobie zadnych zabojstw! – zawolal Berrington.
– Nie krzycz, Berry – odezwal sie zaskakujaco lagodnym tonem Jim. – Szczerze mowiac, przechwalalem sie troche wspominajac o wyeliminowywaniu ludzi. Byc moze kiedys moglem wydawac rozkazy, zeby kogos zabic, lecz ten czas dawno juz minal. W ciagu kilku ostatnich dni poprosilem o wyswiadczenie przyslugi kilku starych przyjaciol; i chociaz mi nie odmowili, zdaje sobie sprawe, ze sa pewne granice.
I dzieki Bogu, pomyslal Berrington.
– Ale mam inny pomysl – dodal Jim.
Preston i Berrington wlepili w niego wzrok.
– Skontaktujemy sie dyskretnie z kazda z osmiu rodzin. Przyznamy, ze w poczatkowej fazie dzialania kliniki popelnione zostaly bledy. Nikt nie ucierpial, ale chcemy uniknac niepotrzebnej sensacji. Kazdej z rodzin zaproponujemy odszkodowanie w wysokosci miliona dolarow, wyplacane w ciagu dziesieciu lat, pod warunkiem ze w tym okresie nie beda sie kontaktowac ani z prasa, ani z Jeannie Ferrami i innymi naukowcami.
Berrington pokiwal powoli glowa.
To moze sie udac. Kto nie przyjmie miliona dolarow?
– Lorraine Logan – odparl Preston. – Zalezy jej na uniewinnieniu syna.
– Masz racje. Nie zrobi tego nawet za dziesiec milionow.
– Kazdy ma swoja cene – stwierdzil Jim, odzyskujac rezon. – Tak czy owak, Ferrami nie zdziala wiele bez pomocy jednego albo dwoch pozostalych.
Preston pokiwal glowa. Berrington takze czul, ze wstepuje w niego nadzieja. Byc moze uda sie zamknac usta Loganom. Grozilo im jednak cos o wiele gorszego.
– A co sie stanie, jesli Jeannie ujawni wszystko w ciagu nastepnych dwudziestu czterech godzin? – zapytal. – Landsmann odroczy prawdopodobnie transakcje i beda sie starali sprawdzic jej zarzuty. A wtedy nie bedziemy mieli ani jednego miliona do rozdania.
– Musimy wiedziec, jakie ma plany. Co udalo jej sie odkryc do tej pory i co ma w zwiazku z tym zamiar zrobic – stwierdzil Jim.
– Nie bardzo widze, jak mozemy tego dokonac – mruknal Berrington.
– A ja widze – oswiadczyl Jim. – Znam osobe, ktora moze latwo wkrasc sie w jej zaufanie i odkryc, co planuje.
Berrington poczul, jak ogarnia go gniew.
– Wiem, o czym myslisz…
– Wlasnie do nas idzie – kontynuowal Jim.
Z korytarza dobiegly ich kroki i po chwili do gabinetu wszedl syn Berringtona.
– Czolem, tato – przywital sie. – Czesc, wujku Jimie i wujku Prestonie. Co slychac?
Berrington spojrzal na niego z mieszanina dumy i zalu. Chlopak wygladal wspaniale w granatowych sztruksowych spodniach i niebieskim bawelnianym swetrze. Odziedziczyl po mnie w kazdym razie dobry gust, pomyslal.
– Musimy porozmawiac, Harvey – powiedzial.
– Chcesz piwa, maly? – zapytal Jim, wstajac z miejsca.
– Jasne – odparl Harvey.
Jim w denerwujacy sposob umacnial w Harveyu zle nawyki.
– Zapomnij o piwie – warknal Berrington. – Jim, idz z Prestonem do bawialni i pozwol nam porozmawiac w cztery oczy. – Bawialnia byla niezbyt sympatycznym pomieszczeniem, do ktorego malo kto zagladal.
Preston i Jim wyszli.
– Kocham cie, synu – zaczal Berrington. – Kocham cie, chociaz masz wredny charakter.
– Ja mam wredny charakter?
To, co zrobiles tej dziewczynie w podziemiach sali gimnastycznej, bylo jedna z najwstretniejszych rzeczy, jakie moze zrobic czlowiek.
Harvey wzruszyl ramionami.
Moj Boze, nie udalo mi sie zaszczepic w nim zadnego poczucia dobra i zla, pomyslal Berrington. Ale bylo za pozno, zeby robic sobie wyrzuty.
– Usiadz i posluchaj mnie przez chwile – powiedzial.
Harvey usiadl.
– Twoja matka i ja probowalismy przez wiele lat miec dziecko, lecz bez rezultatu – oznajmil Berrington. – W tym czasie Preston pracowal nad zaplodnieniem in vitro, ktore polega na polaczeniu spermy i jaja w laboratorium i pozniejszym wprowadzeniu embriona do macicy kobiety.
– Chcesz powiedziec, ze jestem dzieckiem z probowki?
– To tajemnica. Nie mozesz tego nigdy nikomu zdradzic. Nawet swojej matce.
– Ona nie wie? – zdziwil sie Harvey.
– To jeszcze nie wszystko. Preston wzial jeden zywy embrion i podzielil go, tworzac blizniaki.
– Drugim blizniakiem jest facet, ktorego aresztowano za gwalt.
– Podzielil embrion kilka razy.
Harvey pokiwal glowa. Podobnie jak pozostali, byl bardzo bystry.
– Ilu ich jest?
– Osmiu.
– Niezle. I domyslam sie, ze sperma nie pochodzila od ciebie.
– Nie.
– A od kogo?