osiemset trzydziesci. Maz odlozyl zakupy, szukal przez chwile klucza w kieszeni, a potem nie mogl trafic nim w zamek. W koncu znikneli w pokoju.
Ochroniarz kopnal w drzwi.
Framuga zatrzeszczala i pojawily sie na niej pekniecia, ale drzwi nie ustapily. Z wewnatrz dobiegl ich odglos szybkich krokow.
Ochroniarz kopnal ponownie i tym razem drzwi otworzyly sie na osciez.
Wbiegli obaj do srodka i zatrzymali sie jak wryci na widok starszego czarnego faceta, ktory celowal do nich z wielkiego zabytkowego pistoletu.
– Podniescie rece, zamknijcie te cholerne drzwi i kladzcie sie twarza do podlogi, albo was obu zastrzele – powiedzial. – Po tym, jak sie tu wlamaliscie, zaden sad w Baltimore nie skaze mnie, jesli was zabije.
Berrington podniosl rece do gory.
Z lozka poderwala sie nagle jakas postac. Berrington zdazyl zobaczyc, ze to Harvey, ze zwiazanymi rekoma i ustami zakneblowanymi jakas szmata. Mezczyzna obrocil bron w jego strone.
– Nie! – krzyknal Berrington, przerazony, ze zabije mu syna.
Mezczyzna zareagowal o ulamek sekundy za pozno. Zwiazane rece Harveya wytracily mu pistolet z dloni. Ochroniarz skoczyl do przodu, podniosl go z dywanu i wyprostowujac sie, wzial na muszke faceta.
Berrington odetchnal z ulga.
Mezczyzna uniosl powoli rece do gory.
Ochroniarz chwycil sluchawke telefonu.
– Prosze przyslac ochrone do pokoju osiemset dwadziescia jeden – powiedzial. – Jest tutaj mezczyzna z bronia.
Berrington rozejrzal sie dookola. W pokoju nie bylo Jeannie.
Jeannie wyszla z windy w bialej bluzce i czarnej spodniczce, niosac na tacy herbate, ktora zamowila wczesniej do pokoju. Serce bilo jej jak szalone. Idac szybkim profesjonalnym krokiem kelnerki, wkroczyla do Sali Regencyjnej.
W malym przedpokoju siedzialy przy stolikach z listami gosci dwie kobiety. Obok stal, gawedzac z nimi, straznik hotelowy. Najwyrazniej nikt nie mial tu prawa wejsc bez zaproszenia, ale Jeannie byla przekonana, ze nie beda kontrolowac kelnerki z taca. Kierujac sie ku wewnetrznym drzwiom, usmiechnela sie do straznika.
– Hej – zawolal na nia.
Obrocila sie w progu.
– Tam w srodku maja mnostwo kawy i napojow.
– To herbata jasminowa, na specjalne zamowienie.
– Dla kogo?
Nie miala czasu, zeby sie dlugo zastanawiac.
– Dla senatora Prousta – odparla, modlac sie, zeby byl w srodku.
– W porzadku, mozesz wejsc.
Usmiechnela sie ponownie do straznika, otworzyla drzwi i weszla do sali konferencyjnej.
Na podium siedzialo za stolem trzech mezczyzn w garniturach. Przed nimi pietrzyla sie sterta dokumentow. Jeden z mezczyzn wyglaszal oficjalne przemowienie. Publicznosc skladala sie z okolo czterdziestu osob, z notebookami, miniaturowymi magnetofonami i lekkimi kamerami telewizyjnymi.
Jeannie podeszla do podium. Obok stala kobieta w czarnym kostiumie i modnych okularach. Na piersi miala odznake z napisem:
Caren Beamish
Total Communications!
Jeannie widziala ja juz wczesniej, kiedy przygotowywala dekoracje. Kobieta przyjrzala jej sie uwaznie, ale nie probowala zatrzymac, uznajac widac, ze herbate zamowil ktorys z siedzacych za stolem.
Mezczyzni mieli przed soba tabliczki z nazwiskami. Jeannie poznala siedzacego z prawej strony senatora Prousta. Z lewej prezyl dumnie piers Preston Barek. Miejsce posrodku zajmowal przemawiajacy wlasnie Michael Madigan.
„Genetico jest nie tylko firma, ktora osiagnela wybitne sukcesy w dziedzinie biotechnologii…” – oznajmil nudnym tonem.
Jeannie usmiechnela sie i postawila przed nim tace. Madigana troche to zaskoczylo i przestal na chwile mowic.
– Chcialabym zlozyc bardzo szczegolne oswiadczenie – powiedziala Jeannie, odwracajac sie do publicznosci.
Steve siedzial wsciekly i zrozpaczony na podlodze. Lewa reke mial przykuta kajdankami do rury odplywowej umywalki. Berrington zdemaskowal go na kilka sekund przed konferencja prasowa. Teraz szukal pewnie Jeannie i mogl, jesli ja znajdzie, zepsuc caly plan. Steve musial sie uwolnic, zeby ja ostrzec.
Na gorze rura przymocowana byla do otworu odplywowego. Potem wyginala sie dwa razy, tworzac syfon i znikala w scianie. Steve wykrecil cale cialo, oparl stope o rure, a potem z calej sily ja kopnal. Instalacja zatrzesla sie. Kopnal ponownie. W miejscu, w ktorym rura wchodzila w sciane, zaczynal sie kruszyc tynk. Kopnal jeszcze kilka razy. Tynk odpadal, ale rura nie chciala peknac.
Sfrustrowany przyjrzal sie polaczeniu rury z otworem odplywowym. Moze tu bedzie latwiej. Zlapal rure oburacz i energicznie potrzasnal. Umywalka ponownie zadygotala, lecz nic nie peklo.
Spojrzal na syfon. Tuz nad nim znajdowal sie karbowany pierscien. Wiedzial, ze hydraulicy odkrecaja go, kiedy chca oczyscic syfon, ale uzywaja w tym celu specjalnego narzedzia. Objal lewa dlonia pierscien, scisnal go najmocniej, jak potrafil, i probowal obrocic, ale palce zeslizgnely mu sie z metalu i otarl sobie bolesnie skore.
Postukal w spod umywalki. Byla zrobiona z jakiegos sztucznego marmuru, na pierwszy rzut oka calkiem solidnego. Ponownie spojrzal na miejsce, w ktorym rura wchodzila w otwor odplywowy. Gdyby udalo mu sie rozwalic to polaczenie, mogl zgiac rure i z latwoscia wysunac z niej obrecz kajdanek. Zmienil pozycje, cofnal stope i zaczal znowu kopac w rure.
– Dwadziescia trzy lata temu Genetico przeprowadzilo bezprawnie nieodpowiedzialne eksperymenty na osmiu nie podejrzewajacych niczego Amerykankach – oznajmila Jeannie. Brakowalo jej oddechu i za wszelka cene starala sie uspokoic glos. – Wszystkie byly zonami wojskowych.
Poszukala wzrokiem Steve'a, ale nie bylo go wsrod publicznosci. Mial tutaj byc; stanowil naoczny dowod!
– To prywatne spotkanie – wtracila drzacym glosem Caren Beamish. – Prosze stad natychmiast wyjsc.
Jeannie zignorowala ja.
– Udaly sie do kliniki Genetico w Filadelfii, aby poddac sie kuracji hormonalnej na bezplodnosc, i tam bez ich zgody wszczepiono im embriony pochodzace od zupelnie obcych osob – dodala, nie kryjac gniewu.
Zgromadzeni dziennikarze zaczeli wymieniac miedzy soba komentarze. Widziala, ze sa zainteresowani.
– Prestona Barcka, cieszacego sie opinia odpowiedzialnego naukowca – kontynuowala, podnoszac glos – tak bardzo zafascynowala nowatorska idea klonowania, ze podzielil embrion siedem razy, tworzac osiem identycznych kopii i wszczepil je osmiu nieswiadomym niczego kobietom.
Spostrzegla siedzaca z tylu Mish Delaware, ktora obserwowala ja z lekko rozbawionym wyrazem twarzy. Ale Berringtona nie bylo na sali. To ja jednoczesnie dziwilo i niepokoilo.
Na podium Preston Barek podniosl sie z krzesla.
– Bardzo panstwa za to przepraszam – oznajmil. – Uprzedzano nas, ze moze dojsc do tego rodzaju zaklocen.
– Przez dwadziescia trzy lata nikt nie wiedzial, co sie stalo – brnela dalej Jeannie. – Trzej sprawcy: Preston Barek, senator Proust i profesor Berrington Jones gotowi byli uczynic wszystko, aby nie dopuscic do ujawnienia tajemnicy, o czym mialam okazje przekonac sie bolesnie na wlasnej skorze.
Caren Beamish rozmawiala z kims przez hotelowy telefon.
– Przyslijcie tutaj natychmiast kogos z ochrony – uslyszala Jeannie.
Pod taca miala kopie oswiadczenia dla prasy, ktore napisala poprzedniego dnia wieczorem i ktore powielila