Lisa.
– Tutaj sa wszystkie szczegoly – powiedziala, rozdajac je siedzacym w pierwszych rzedach. – Z tych osmiu embrionow rozwinelo sie i urodzilo osmiu chlopcow. Do dzisiaj zyje ich siedmiu. Latwo ich poznac, poniewaz wszyscy sa podobni do siebie jak dwie krople wody.
Po minach dziennikarzy widziala, ze przykula ich uwage. Zerkajac do tylu, zobaczyla wykrzywiona z wscieklosci twarz Prousta i Prestona Barcka, ktory wygladal, jakby mial zaraz umrzec.
Mniej wiecej w tej chwili pan Oliver mial wprowadzic na sale Harveya, zeby wszyscy mogli zobaczyc, ze wyglada tak samo jak Steve i byc moze jak George Dassault. Ale zadnego z nich nie bylo. Nie czekajcie z tym zbyt dlugo!
– Mozna by pomyslec, ze sa jednojajowymi bliznietami – kontynuowala – i rzeczywiscie maja wszyscy identyczne DNA, ale urodzilo je osiem zupelnie roznych matek. Prowadze badania nad jednojajowymi bliznietami i wlasnie zagadka blizniakow, ktore maja rozne matki, naprowadzila mnie na trop tej haniebnej historii.
Drzwi sali otworzyly sie nagle na osciez. Jeannie podniosla wzrok majac nadzieje, ze zobaczy jednego z klonow. Zamiast tego do srodka wpadl Berrington.
– Prosze panstwa, ta pani cierpi na zalamanie nerwowe i zostala niedawno zwolniona z pracy – oznajmil zdyszanym glosem, jakby przed chwila biegl. – Prowadzila badania finansowane przez Genetico i zywi teraz uraze do firmy. Ochrona hotelu aresztowala przed chwila jej wspolnika. Prosze pozostac na miejscu. Kiedy ja wyprowadza, bedziemy kontynuowac nasza konferencje.
Jeannie byla kompletnie zaskoczona. Gdzie byli pan Oliver i Harvey? I co sie dzialo ze Steve'em? Jej oswiadczenie nie bylo nic warte bez dowodow. Zostalo tylko pare sekund. Stalo sie cos bardzo zlego. Berringtonowi udalo sie pokrzyzowac jej szyki.
Na sale wbiegl umundurowany straznik i Berrington przywolal go do siebie.
Zdesperowana Jeannie odwrocila sie do Michaela Madigana. Spogladal na nia chlodno i domyslila sie, ze nie znosi ludzi, ktorzy zaklocaja ustalony porzadek rzeczy. Mimo to podjela probe.
– Widze, ze ma pan przed soba kilka dokumentow, panie Madigan – powiedziala. – Nie sadzi pan, ze lepiej bedzie sprawdzic cala historie, zanim pan je podpisze? Przypuscmy tylko, ze mam racje; niech pan pomysli, ile pieniedzy bedzie pan musial wyplacic tym kobietom.
– Nie mam w zwyczaju podejmowac decyzji na podstawie rewelacji, ktorych autorami sa pacjenci szpitali psychiatrycznych – odparl.
Kilku dziennikarzy wybuchnelo smiechem i Berrington zaczal odzyskiwac pewnosc siebie. Do Jeannie zblizyl sie straznik.
– Mialam nadzieje – zwrocila sie do publicznosci – ze na poparcie moich slow pokaze panstwu dwoch albo trzech klonow. Niestety nie zjawili sie.
Teraz rozesmialo sie wiecej osob i Jeannie zdala sobie sprawe, ze stala sie przedmiotem zartow. Wszystko przepadlo; tym razem przegrala.
Straznik zlapal ja pod ramie i pociagnal silnie w strone drzwi. Mogla mu sie wyrwac, ale to nie mialo sensu.
Mijajac Berringtona, zobaczyla, ze sie usmiecha. Lzy naplynely jej do oczu, ale powstrzymala je i podniosla wysoko glowe. Niech was wszystkich diabli wezma, pomyslala; ktoregos dnia przekonacie sie, ze mialam racje.
– Czy moze pan kontynuowac, panie Madigan? – uslyszala za soba glos Caren Beamish.
Kiedy Jeannie i straznik byli juz calkiem blisko drzwi, te otworzyly sie nagle i do srodka weszla Lisa.
Jeannie otworzyla szeroko usta, widzac tuz za nia jednego z klonow.
To musial byc George Dassault. Przylecial! Lecz jeden nie wystarczal – potrzebowala dwoch, zeby udowodnic, ze ma racje. Gdyby tylko pojawil sie Steve albo pan Oliver z Harveyem!
A potem, z porazajaca radoscia zobaczyla drugiego klona. To musial byc Henry King. Wyrwala sie straznikowi.
– Spojrzcie! – krzyknela. – Spojrzcie tutaj!
W tym samym momencie na sale wszedl trzeci klon. Po czarnych wlosach domyslila sie, ze to Wayne Stattner.
– Spojrzcie! – powtorzyla. – Przyjechali! Sa identyczni!
Wszystkie kamery odwrocily sie od podium i skierowaly na nowo przybylych. Blysnely swiatla fleszow.
– Mowilam wam! – zawolala z triumfem do dziennikarzy. – Zapytajcie ich o rodzicow. Nie sa trojaczkami. Ich matki nigdy sie nie spotkaly! Zapytajcie ich! No dalej, pytajcie!
Uswiadomila sobie, ze poniosly ja emocje, i probowala sie uspokoic, ale nie bylo to latwe – tak bardzo czula sie szczesliwa. Kilku reporterow podbieglo do klonow, chcac zadac im pytania. Straznik ponownie zlapal ja pod ramie, ale znajdowali sie teraz w srodku tlumu i nie mogla sie i tak ruszyc.
Z tylu uslyszala usilujacego przekrzyczec tlum Berringtona.
– Szanowni panstwo, prosze o uwage! – Gniew w jego glosie predko ustapil miejsca rozdraznieniu. – Chcielibysmy kontynuowac konferencje prasowa.
Jego prosby nie odnosily zadnego skutku. Reporterzy zwietrzyli prawdziwa sensacje i nie interesowaly ich juz dretwe przemowienia.
Katem oka Jeannie zobaczyla senatora Prousta, ktory wymykal sie cichaczem z sali.
Mlody dziennikarz podstawil jej pod nos mikrofon.
– Jak dowiedziala sie pani o tych eksperymentach? – zapytal.
– Jestem doktor Jean Ferrami – odpowiedziala – i pracuje na wydziale psychologii Uniwersytetu Jonesa Fallsa. W trakcie moich badan natrafilam na grupe ludzi, ktorzy wydawali sie jednojajowymi bliznietami, ale nie byli spokrewnieni. Zainteresowalam sie sprawa. Berrington Jones probowal wyrzucic mnie z pracy, poniewaz nie chcial, bym odkryla prawde. Mimo to udalo mi sie ustalic, ze klony powstaly w wyniku wojskowego eksperymentu, ktory przeprowadzono w Genetico.
Przerwala na chwile i rozejrzala sie po sali. Gdzie byl Steve?
Steve kopnal po raz kolejny i rura oderwala sie w tumanie tynku i okruchow marmuru od umywalki. Opierajac sie o nia nogami, wygial ja na bok, wysunal obrecz kajdanek i uwolniony zerwal sie na nogi.
Trzymajac lewa reke w kieszeni, zeby ukryc zwisajace z nadgarstka kajdanki, wyjrzal z lazienki.
Pokoik dla VIP-ow byl pusty.
Nie wiedzac, co zastanie na sali konferencyjnej, wyszedl na korytarz.
Obok znajdowaly sie drzwi oznaczone napisem Sala Regencyjna. Troche dalej stal na korytarzu, czekajac na winde, jeden z jego sobowtorow.
Kim byl? Facet masowal nadgarstki, jakby go bolaly, i mial na obu policzkach czerwony slad, ktory mogl pozostawic ciasno sciagniety knebel. To byl Harvey, ktory spedzil cala noc zwiazany na lozku.
Podniosl oczy i zauwazyl przygladajacego mu sie Steve'a.
Patrzyli na siebie przez dluzsza chwile. Bylo to niczym spojrzenie w lustro. Steve usilowal go rozgryzc, odczytac cos z jego twarzy i zajrzec do serca, zobaczyc bakcyla, ktory doprowadzil Harveya do zlego. Ale nie udalo mu sie. Widzial tylko podobnego do siebie mezczyzne, ktory szedl ta sama droga, a potem skrecil w inna strone.
Oderwal oczy od Harveya i wszedl do Sali Regencyjnej.
W srodku panowalo straszne zamieszanie. Jeannie i Lise otaczal tlum kamerzystow. Dostrzegl obok nich jednego, nie, dwoch, trzech klonow. Przepychajac sie podszedl blizej.
– Jeannie! – zawolal.
Zmierzyla go uwaznym wzrokiem.
To ja, Steve! Tuz przy niej stala Mish Delaware.
– Jesli szuka pani Harveya – powiedzial do policjantki – stoi za drzwiami i czeka na winde.
– Potrafisz odroznic, ktory jest ktory? – zapytala Mish, zwracajac sie do Jeannie.
– Jasne – odparla. – Tez gram troche w tenisa – dodala, patrzac prosto w oczy Steve'a.
Ten wyszczerzyl zeby w usmiechu.
– Jesli grasz tylko troche, nie nalezysz chyba do mojej ligi – stwierdzil.
– Dzieki Bogu! – zawolala, zarzucajac mu rece na szyje. Steve pochylil sie i pocalowal ja w usta.
Kamery skierowaly sie w ich strone, zamigotalo morze fleszy i taki wlasnie obrazek ukazal sie nazajutrz na