– Tam, Robinson, tam! – zawolal Dennis.
Straznik obejrzal sie, zobaczyl szczura i pobladl.
– Cholera – mruknal, wyciagajac palke.
Szczur biegl wzdluz sciany, szukajac miejsca, gdzie moglby sie ukryc. Robinson ruszyl za nim w pogon, walac raz po raz palka. Zostawil kilka czarnych sladow na scianie, ale nie udalo mu sie trafic.
Jeannie obserwowala Robinsona z rosnacym niepokojem. Cos bylo tutaj nie w porzadku, cos nie mialo sensu. Wygladalo to na niewinny wyglup, ale Dennis nie byl przeciez zartownisiem. Byl zboczencem i morderca. To, co robil, zupelnie do niego nie pasowalo. Chyba ze chodzilo mu wylacznie o odwrocenie uwagi i mial jakis inny zamiar…
Poczula, jak cos dotyka jej wlosow. Odwrocila sie i zamarlo jej serce.
Dennis wstal z krzesla i byl teraz tuz obok. Przy jej twarzy trzymal cos, co wygladalo na wlasnorecznie zrobiony noz; byla to blaszana lyzka ze splaszczonym i zaostrzonym koncem.
Chciala krzyknac, lecz zaden dzwiek nie wydobyl sie z jej gardla. Przed kilkoma sekundami uwazala, ze jest zupelnie bezpieczna; teraz zagrazal jej morderca z nozem. Jak moglo sie to tak szybko zdarzyc? Krew odplynela jej z twarzy i miala trudnosci z zebraniem mysli.
Dennis zlapal ja lewa reka za wlosy i przysunal ostrze tak blisko oka, ze nie mogla go dobrze widziec. Pochylil sie do jej ucha i poczula zapach jego potu i cieply oddech na policzku.
– Rob, co kaze, albo wydlubie ci oczy – mruknal tak cicho, ze ledwie go uslyszala.
Sparalizowalo ja przerazenie.
– O Boze, nie oslepiaj mnie – jeknela.
Uslyszala we wlasnym glosie zupelnie obcy poddanczy i blagalny ton i troche to ja otrzezwilo. Probowala rozpaczliwie wziac sie w garsc i cos wymyslic. Robinson wciaz scigal szczura; nie mial pojecia, co dzieje sie za jego plecami. Nie byla w stanie w to uwierzyc. Znajdowali sie w srodku stanowego wiezienia, miala przy sobie uzbrojonego straznika, a mimo to byla zdana na laske Dennisa. Jak bardzo okazala sie niemadra, wyobrazajac sobie przed kilku godzinami, ze nauczy go moresu, jesli ja zaatakuje. Zaczela trzasc sie ze strachu.
Dennis pociagnal ja bolesnie za wlosy i poderwala sie z krzesla.
– Prosze – wyszeptala. Gardzila soba za to, ze tak sie plaszczy, ale nie mogla na to nic poradzic. – Zrobie wszystko!
Przysunal wargi do jej ucha.
– Zdejmuj majtki – mruknal.
Zamarla w bezruchu. Byla gotowa zrobic wszystko, nawet najbardziej sie upokorzyc, byle tylko ja puscil, lecz zdjecie bielizny moglo okazac sie rownie niebezpieczne jak sprzeciw. Nie wiedziala, co robic. Probowala zobaczyc, gdzie jest Robinson. Znajdowal sie poza polem jej widzenia i bala sie obrocic glowe, zeby noz nie wbil jej sie w oko. Slyszala jednak, jak przeklina i wali w sciane swoja palka. Bylo oczywiste, ze nie zdawal sobie sprawy, co jej grozi.
– Nie mam duzo czasu – mruknal Dennis glosem, ktory przypominal lodowaty wiatr. – Jesli nie dostane, czego chce, nigdy juz nie zobaczysz, jak swieci slonce.
Wierzyla w to, co mowil. Przed chwila skonczyla z nim trzygodzinny wywiad i zdawala sobie sprawe, do czego jest zdolny. Nie mial sumienia; nie wiedzial, czym jest poczucie winy albo skrucha. Jesli nie zaspokoi jego zyczen, bez wahania ja oslepi.
Ale co ja czeka, gdy zdejmie majtki? Czy bedzie usatysfakcjonowany i odsunie ostrze od jej twarzy? Czy wydlubie jej oko, nie zwazajac na to, ze go posluchala? Czy moze bedzie chcial czegos wiecej?
Dlaczego Robinson nie potrafi zabic tego pieprzonego szczura?
– Szybciej! – syknal Dennis.
Czy moze byc cos gorszego od slepoty?
– Dobrze – jeknela.
Niezgrabnie sie pochylila. Dennis wciaz trzymal ja za wlosy, przystawiajac noz do twarzy. Podkasala drzacymi rekoma sukienke i sciagnela kupione w K-Mart biale bawelniane figi. Kiedy opadly jej na stopy, Dennis wydal gleboki gardlowy dzwiek. Chociaz rozsadek podpowiadal jej, ze nie ma w tym ani troche jej winy, czula gleboki wstyd. Wygladzila szybko sukienke, okrywajac nagosc, a potem podniosla jedna i druga noge i cisnela majtki jak najdalej od siebie.
Czula sie potwornie bezbronna.
Dennis puscil ja, zlapal majtki, przycisnal je do twarzy i zaczal wdychac ich zapach, przymykajac oczy w ekstazie.
Jeannie nie mogla oderwac od niego wzroku.
Chociaz jej nie dotykal, trzesla sie z obrzydzenia.
Co zrobi teraz?
Za plecami uslyszala glosne plasniecie. Odwrocila sie i zobaczyla, ze Robinson trafil w koncu szczura. Palka zmiazdzyla mu grzbiet i na podlodze widniala czerwona plama. Szczur nie mogl juz uciekac, ale wciaz zyl. Mial otwarte oczy i jego cialo unosilo sie w spazmatycznym oddechu. Robinson uderzyl ponownie, tym razem prosto w glowe. Szczur przestal sie poruszac i z rozbitej czaszki wyplynal szary mozg.
Jeannie spojrzala z powrotem na Dennisa. Ku jej zdziwieniu siedzial spokojnie przy stole, udajac niewiniatko. Noz i jej majtki zniknely.
Czy nic jej nie grozilo? Czy bylo juz po wszystkim?
Robinson dyszal ciezko ze zmeczenia.
– Czy to nie ty pusciles tu tego szczura, Pinker? – zapytal, spogladajac spode lba na Dennisa.
– Nie, prosze pana – odparl bez namyslu wiezien.
Tak, to jego sprawka, miala ochote krzyknac Jeannie. Ale z jakiegos powodu milczala.
– Bo gdybys kiedykolwiek zrobil cos takiego, wyrwalbym ci… – Robinson zerknal katem oka na Jeannie i doszedl do wniosku, ze nie powie, co takiego wyrwalby Dennisowi. – Wiesz chyba, ze gorzko bys tego pozalowal.
– Wiem, prosze pana.
Jeannie zdala sobie sprawe, ze jest bezpieczna. Lecz zamiast ulgi poczula gniew. Wpatrywala sie oburzona w Dennisa. Czy mial zamiar udawac, ze nic sie nie stalo?
– Dostaniesz wiadro z woda i wymyjesz podloge – oswiadczyl Robinson.
– Oczywiscie, prosze pana.
– To znaczy, jesli doktor Ferrami juz z toba skonczyla.
Kiedy uganiales sie za tym szczurem, gamoniu, Dennis ukradl mi majtki, chciala powiedziec, ale nie potrafila wydobyc z siebie glosu. To bylo takie zalosne. I wyobrazala sobie konsekwencje zlozenia podobnej skargi. Bedzie musiala sterczec tu przez godzine albo dluzej, do czasu zakonczenia sledztwa. Dennis zostanie przeszukany, majtki odnalezione. Pokaza je dyrektorowi. Wyobrazala sobie, jak Temoigne bada dowod rzeczowy, macajac majtki i przewracajac je na druga strone z dziwnym wyrazem twarzy.
Nie. Nie powie niczego.
Poczula uklucie winy. Zawsze miala za zle kobietom, ktore zostaly poszkodowane i nie wnosily skargi pozwalajac, zeby sprawcy uszlo to na sucho. Teraz robila to samo.
Zdala sobie sprawe, ze Dennis dokladnie na to liczyl. Przewidzial, jak bedzie sie czula, i zgadl, ze nie poniesie zadnych konsekwencji. Ta mysl tak ja rozwscieczyla, ze przez moment zastanawiala sie, czy nie narazic sie na wszystkie nieprzyjemnosci po to tylko, by pokrzyzowac mu plany. A potem wyobrazila sobie Temoigne'a, Robinsona i wszystkich innych mezczyzn w tym wiezieniu, spogladajacych na nia i myslacych: „Ta babka nie ma na sobie majtek” – i zrozumiala, ze nie ma zamiaru zgodzic sie na takie upokorzenie.
Dennis byl wyjatkowo sprytny – tak samo sprytny jak mezczyzna, ktory podlozyl ogien w szatni i zgwalcil Lise, tak samo sprytny jak Steve…
– Jest pani troche roztrzesiona – powiedzial Robinson. – Domyslam sie, ze nie znosi pani szczurow tak samo jak ja.
Wziela sie w garsc. Bylo juz po wszystkim. Uszla z zyciem i nie stracila nawet wzroku. Nie stalo sie w koncu nic zlego, przekonywala sama siebie. Moglam zostac okaleczona lub zgwalcona. Zamiast tego stracilam tylko pare majtek. Powinnam byc wdzieczna losowi.
– Dziekuje, nic mi nie jest – odparla.
– W takim razie moge pania odprowadzic do wyjscia.