Zagrozone bylo wszystko, nad czym pracowal przez cale zycie, a czym on sie zajmowal? Sledzeniem ludzi niczym jakis parszywy laps. Nie mogl jednak zrobic nic wiecej. Zgrzytajac zebami z niecierpliwosci, obrocil sie na piecie i wrocil do samochodu, zeby w nim czekac.
50
Steve wpatrywal sie z napieciem w ekran komputera. Jesli wszystko pojdzie dobrze, za chwile dowie sie, kto zgwalcil Lise Hoxton. Bedzie mial szanse udowodnienia swojej niewinnosci. Ale co bedzie, jesli cos nawali? Mogl nie zadzialac program, moglo sie tez okazac, ze informacje medyczne zostaly usuniete z bazy danych. Komputery zawsze podaja czlowiekowi glupie komunikaty: Not found, Out of memory albo Error protection failure.
Terminal wydal z siebie podobny do dzwonka odglos. Przeszukanie dobieglo konca. Na ekranie ukazala sie lista zgrupowanych parami nazwisk i adresow. Program Jeannie zadzialal. Ale czy na liscie znalazly sie dzieci zrodzone w efekcie klonowania?
Staral sie opanowac niecierpliwosc. Przede wszystkim musieli zrobic kopie listy.
Znalazl pudelko z nowymi dyskietkami w szufladzie, wsunal jedna z nich do stacji dyskow, skopiowal plik, schowal dyskietke do tylnej kieszeni dzinsow i dopiero wtedy zaczal studiowac liste nazwisk.
Zadnego z nich nie rozpoznawal. Zjechal kursorem w dol; lista miala najwyrazniej kilka stron. Latwiej bedzie przejrzec ja na papierze.
– Czy moge zrobic wydruk? – zapytal, zwracajac sie do porucznik Gambol.
– Oczywiscie. Moze pan uzyc tej laserowej drukarki – odparla i pokazala mu, jak ja uruchomic.
Steve stanal nad drukarka i wpatrywal sie chciwie w wychodzace z niej kartki. Mial nadzieje, ze zobaczy swoje nazwisko w towarzystwie Dennisa Pinkera, Wayne'a Stattnera oraz mezczyzny, ktory zgwalcil Lise Hoxton. Ojciec zagladal mu przez – Tamie.
Na pierwszej stronie byly tylko pary, zadnych grup po trzy albo cztery nazwiska.
Nazwisko Steve Logan pojawilo sie w polowie drugiej strony. Tato zobaczyl je rownoczesnie z nim.
– Tu jestes – powiedzial, starajac sie opanowac podniecenie.
Ale cos bylo nie w porzadku. W grupie znajdowalo sie zbyt wiele nazwisk. Oprocz Stevena Logana, Dennisa Pinkera i Wayne'a Stattnera byli tam Henry King, Per Ericson, Murray Claud, Harvey Jones i George Dassault. Radosc Steve'a zmienila sie w konsternacje.
Tato zmarszczyl czolo.
– Kim sa ci wszyscy mezczyzni?
Steve policzyl nazwiska.
– Jest ich osmiu.
– Osmiu? – powtorzyl tato. – Osmiu?
Steve nagle zrozumial.
– Tyle wlasnie wyprodukowalo Genetico – powiedzial. – Jest nas osmiu.
– Osiem klonow – stwierdzil ze zdumieniem tato. – Co oni sobie, u licha, wyobrazali?
– Ciekawe, jak zostali odnalezieni rzucil Steve, spogladajac na ostatnia kartke, ktora wyplula drukarka. Na samym dole widniala nota: WSPOLNA CECHA – ELEKTROKARDIOGRAM.
– Zgadza sie, pamietam – mruknal tato. – Kiedy miales tydzien, zrobili ci elektrokardiogram. Nigdy nie mialem pojecia dlaczego.
– Wszystkim nam zrobiono. A identyczne blizniaki maja takie same serca.
– Wciaz nie moge w to uwierzyc. Na swiecie jest siedmiu chlopcow dokladnie takich jak ty.
– Spojrz na adresy – wskazal rubryke Steve. – Same bazy wojskowe.
Wiekszosc tych ludzi mieszka teraz gdzie indziej. Czy ten program nie moze podac nam wiecej informacji?
– Nie. Dzieki temu nie narusza sie prywatnosci badanych.
– Wiec jak ona ich odnajduje?
– Pytalem ja o to. Na uniwersytecie maja na CD-romie wszystkie ksiazki telefoniczne. Jesli ich tam nie umieszczono, korzystaja z kartoteki wydzialow komunikacji, agencji sprawdzajacych kredytobiorcow i innych podobnych zrodel.
– Do diabla z prywatnoscia – stwierdzil tato. – Mam zamiar wyciagnac stad ich pelne dane medyczne. Zobacze, czy cos nam to powie.
– Napilbym sie kawy – powiedzial Steve. – Nie ma tu jakiegos ekspresu?
– W centrum informatycznym nie wolno pic zadnych napojow. Rozlana kawa moze byc zabojcza dla komputera. Za rogiem jest mala poczekalnia z automatem do coca-coli i kawy.
– Zaraz wracam.
Wychodzac z centrum informatycznego, skinal glowa straznikowi. W poczekalni byly dwa stoly, kilka krzesel i maszyny z napojami i batonami. Steve zjadl dwa snickersy, wypil kawe i ruszyl z powrotem.
Przy oszklonych drzwiach na chwile sie zatrzymal. W srodku bylo kilka nowych osob, a wsrod nich general i dwoch uzbrojonych zandarmow. Tato klocil sie o cos z generalem, ktoremu asystowal pulkownik z cienkim wasikiem. Ich gesty zaniepokoily go. Dzialo sie cos zlego. Stanal w drzwiach, starajac sie nie zwracac na siebie uwagi.
– Mam rozkaz pana aresztowac, pulkowniku Logan – oznajmil general.
Steve poczul, jak przechodzi go zimny dreszcz.
Jak to sie stalo? Nie moglo im chodzic o to, ze tato przegladal dane medyczne innych osob. Bylo to powazne wykroczenie, ale nie moglo stanowic powodu do aresztowania. W sprawe musialo wmieszac sie Genetico.
– Nie ma pan prawa tego robic – odparl z gniewem ojciec.
– Nie bedzie mnie pan pouczac, jakie przysluguja mi prawa – warknal general.
Steve uznal, ze nie ma powodu, by wlaczac sie do ich klotni. W kieszeni mial dyskietke z nazwiskami. Tato byl w tarapatach, ale potrafil sie z nich jakos wykaraskac. Steve powinien wydostac sie stad z informacja.
Odwrocil sie, wyszedl na korytarz i ruszyl szybkim krokiem przed siebie, starajac sie sprawiac wrazenie osoby zorientowanej, pewnie sie poruszajacej. Czul sie jak uciekinier. Usilowal przypomniec sobie droge przez labirynt korytarzy. Po kilku zakretach minal punkt kontrolny.
– Chwileczke, prosze pana! – zawolal straznik.
Steve zatrzymal sie i odwrocil. Serce bilo mu jak oszalale.
– Tak? – zapytal niecierpliwie, jakby byl bardzo zajety i spieszyl sie do swoich zajec.
– Musze odnotowac panskie wyjscie. Czy moge zobaczyc panski dowod tozsamosci?
– Oczywiscie.
Steve podal mu paszport. Straznik sprawdzil jego fotografie i wpisal nazwisko do komputera.
– Dziekuje – powiedzial, oddajac paszport.
Steve ruszyl dalej korytarzem. Jeszcze jeden punkt kontrolny i znajdzie sie na zewnatrz.
– Panie Logan! – uslyszal za soba nagle glos Caroline Gambol. – Prosze chwile zaczekac!
Obejrzal sie przez ramie. Biegla za nim korytarzem, czerwona na twarzy i zdyszana.
– Niech to diabli – mruknal. Skrecil w boczny korytarz, znalazl klatke schodowa i zbiegl pietro nizej. Mial przy sobie nazwiska, ktore oczyszcza go z zarzutu gwaltu: nikt, nawet porucznik amerykanskiej armii, nie mogl go powstrzymac przed wydostaniem sie stad z ta informacja.
Zeby wyjsc z budynku, musial dotrzec do zewnetrznego sektora E. Idac szybko poprzecznym korytarzem, minal sektor C. Z naprzeciwka jechal wozek golfowy z przyborami do sprzatania. W polowie drogi do kregu D ponownie uslyszal porucznik Gambol. Wciaz za nim biegla.
– Panie Logan! Chce z panem rozmawiac general! – krzyknela. Jej glos niosl sie szerokim dlugim korytarzem. Facet w mundurze sil powietrznych zerknal ciekawie przez oszklone drzwi. Na szczescie w sobotni wieczor w budynku znajdowalo sie stosunkowo niewielu ludzi. Steve znalazl kolejna klatke schodowa i wbiegl na gore. To powinno ostudzic zapal tegiej pani porucznik.
Wszedl do sektora D, minal dwa poprzeczne korytarze i zbiegl z powrotem na dol. Nigdzie nie bylo sladu porucznik Gambol. Pozbylem sie jej, pomyslal z ulga.
Nastepny poprzeczny korytarz wygladal znajomo: tedy szli do centrum informatycznego. Steve ruszyl w strone posterunku przy wejsciu. Za chwile znajdzie sie na zewnatrz.