Stephanie James

Diabelska cena

Krentz Jayne Ann (pseud. Quick Amanda lub Castle Jayne lub James Stephanie)

ROZDZIAL PIERWSZY

Emelina Stratton nie mogla sie pozbyc uczucia, ze ktos ja obserwuje.

Z reka na klamce pustego domu na plazy zatrzymala sie i nerwowo zatoczyla krag latarka. Swiatlo z trudem przebilo sie przez gestnaca mgle. Widocznosc nie przekraczala trzech metrow i stale malala. Plaza pelna byla ruchomych cieni. Emelina nie zauwazyla niczego podejrzanego. Pomyslala, ze to na pewno tylko jej nadpobudliwa wyobraznia, ktora nawet w zwyklych warunkach byla wystarczajaco bujna, a w tych okolicznosciach miala szerokie pole do popisu.

Wziela sie w garsc, przerzucila przez ramie dlugi, ciezki warkocz kasztanowych wlosow i sprobowala przekrecic klamke. Zamkniete. Jasne, ze tak. Trudno bylo sie spodziewac, ze Leighton okaze sie tak lekkomyslny, by zostawic drzwi otwarte. Jeszcze kilka razy poruszyla klamka, az wreszcie poddala sie. Pozostaly tylko okna. Moze zbic szybe i modlic sie, by Leighton uznal to za wyczyn jakichs mlodocianych chuliganow. Czy wystarczy jej odwagi?

Schodzac po schodach znow poczula, ze ktos ja obserwuje. Jeszcze raz rozejrzala sie niepewnie po ciemnej, mglistej plazy. O kilka metrow dalej niewielka fala uderzala o skaliste wybrzeze Oregonu. Poza cichym odglosem oceanu Emelina nie slyszala niczego, ale podswiadomosc coraz wyrazniej ostrzegala ja przed czajacym sie w poblizu niebezpieczenstwem.

Zadrzala i potarla ramiona dlonmi. O polnocy na wybrzezu bylo zimno. Obcisly, czarny sweter, ktory miala na sobie, zupelnie jej nie chronil przed dotkliwym chlodem. Szkoda. Nalozyla go, bo z wygladu doskonale sie nadawal na komandoska misje.

Po raz tysieczny powtorzyla sobie, ze o tej porze na pewno nikogo nie ma na plazy. Nawet gdyby w spokojnej wiosce na wybrzezu znalezli sie jacys amatorzy spacerow o polnocy, to gestniejaca z minuty na minute mgla powinna ich skutecznie odstraszyc. Za domem Leightona znajdowalo sie jeszcze kilka innych, ale o tej porze roku wszystkie swiecily pustkami. Kilka domow stalo takze na urwisku nad plaza. Te byly zamieszkane. Emelina sama zajmowala jeden z nich, ale, o ile wiedziala, wszyscy inni mieszkancy juz spali. Ludzie z wioski wyznawali zasade, ze kto rano wstaje, temu Pan Bog daje.

Podeszla do okna i nacisnela rame. Okno nawet nie drgnelo. Z okrzykiem zniechecenia cofnela sie o krok i rozejrzala za odpowiednim kamieniem. Naraz znieruchomiala. Z mgly za jej plecami wylonily sie dwie postacie.

– O moj Boze! – szepnela z przestrachem, wciagajac gwaltownie oddech, i instynktownie spojrzala najpierw na dobermana. Smukly, czarno-brazowy pies nawet nie drgnal; spokojnie warowal z czujnie postawionymi uszami. Ciemne spojrzenie nie odrywalo sie od niej ani na chwile.

Powoli i z niechecia Emelina przeniosla wzrok na ciemnowlosego mezczyzne, ktory stal obok psa, i niespodziewanie uderzylo ja podobienstwo tych dwoch postaci. Po raz pierwszy widziala ich z tak bliska. Emanowali pelna wdzieku sila.

– Dobry wieczor. – Na dzwiek cichego, gardlowego glosu mezczyzny Emelina poczula sie jak bohaterka filmu o Drakuli, ktora wlasnie zostaje przedstawiona samemu ksieciu. – Jesli szukasz miejsca na nocleg, moge ci zaoferowac o wiele lepsze warunki od tych, ktore znajdziesz w tym pustym domu.

A tak, na pewno, pomyslala Emelina. Mysl o ucieczce natychmiast odrzucila, zdrowy rozsadek mowil jej, ze zaden czlowiek nie potrafi biec szybciej od dobermana.

– Nie. – Emelina przygryzla wyschnieta dolna warge, wepchnela dlon w kieszen czarnych dzinsow, by nie bylo widac jej drzenia, i sprobowala jeszcze raz.

– Nie, nie szukalam miejsca na nocleg. – Czyzby wzial ja za autostopowiczke? -Ja… wyszlam tylko na spacer.

– Na spacer. – Mezczyzna podszedl o krok blizej, ignorujac blysk latarki. Doberman szedl za nim. – To dosyc dziwna pora na spacery, prawda? – zapytal uprzejmie.

W swietle latarki Emelina niewyraznie dostrzegala rysy jego twarzy. Spojrzenie mial zupelnie nieprzeniknione.

– Zdaje sie, ze pan robi to samo – odparowala.

– Ach, tak – zgodzil sie z lekkim, uprzejmym skinieniem glowy. Krotki blysk bialych zebow byl oznaka rozbawionego usmieszku. – Ale ja mam powod, dla ktorego znalazlem sie na plazy o polnocy.

– Naprawde? – spytala nieco drzacym glosem. Czyzby niechcacy przerwala jakies niebezpieczne spotkanie?

– Mhm. Szedlem za toba.

– Co takiego? – Na chwile strach Emeliny zostal przytlumiony przez wscieklosc. – Szedl pan za mna! Nie mial pan prawa tego robic! Za mna! Po co?

– No coz, w tej wiosce nie ma zbyt wiele do roboty, jak byc moze zauwazylas – wyjasnil przepraszajaco.

– Zaciekawilas mnie.

– Boze drogi! Nie blakam sie po tym odludziu tylko po to, zeby dostarczyc panu rozrywki!

– Zdaje sobie z tego sprawe. Doprowadza nas to do interesujacej kwestii: co tu robisz? Moze wrocisz ze mna i z Kserksesem do domu i porozmawiamy o tym nad szklaneczka brandy. Nie sadzisz, ze robi sie nieco chlodno?

Na dzwiek swojego imienia pies przypadl do nog pana i spojrzal na niego wyczekujaco. Emelina popatrzyla na obydwu i znow przebiegla jej przez glowe mysl o ucieczce.

– Nie – odparla. -To niemozliwe. Nie mam ochoty isc do pana, panie Colter!

Na jego twarzy pojawil sie drapiezny usmiech.

– Widze, ze znasz moje nazwisko. To daje ci pewna przewage. Ja nie wiem, jak ty sie nazywasz.

– To dobrze – odparla Emelina bez zastanowienia. Wygladal na nieco rozczarowanego.

– Nie daj sie prosic, krolowo nocy. Przed snem musze uslyszec kilka wyjasnien.

Podszedl o krok blizej. Emelina poczula, ze nerwy ja zawodza. W slepej panice odwrocila sie i pobiegla plaza prosto przed siebie. Nie byl to najrozsadniejszy pomysl. Wybrzeze bylo kamieniste i nierowne. We mgle nie widziala nawet na metr. Biegla na oslep, jakby scigal ja sam Drakula ze swym ulubionym wilkolakiem. Nie widziala przed soba innej mozliwosci. Wiedziala, co ludzie w miasteczku mowili o Julianie Colterze i wspomnienie tych wyglaszanych przyciszonym tonem domyslow wystarczylo, by ja zmusic do ucieczki.

Wilkolak dogonil ja pierwszy. Doberman po prostu wylonil sie z mgly tuz przy jej boku. W blasku ksiezyca biegl swobodnie, z otwartym, jakby rozesmianym pyskiem. Emelina odwrocila sie i wyciagnela rece przed siebie, przygotowujac sie na odparcie ataku.

Pies jednak nie zaatakowal. Takze sie zatrzymal, przysiadl na tylnych lapach. Z opoznieniem uswiadomila sobie, ze dla niego byla to po prostu zabawa. Nie kazano mu atakowac. Patrzyla jeszcze na zwierze, gdy z mgly wynurzyl sie jego wlasciciel. Jesli nawet biegl, nie bylo tego po nim widac. Zaden z nich nie byl zmeczony, Emelina zas gwaltownie lapala oddech.

– Jesli czesciej bedziesz go zabierac na takie przebie-zki, zaskarbisz sobie jego przyjazn na cale zycie – usmiechnal sie Colter, wskazujac na psa. – Uwielbia dobre wyscigi. – Potem, zanim zdazyla sie na to przygotowac, wyciagnal reke i ujal ja za ramie. – Ale to nie jest najlepsza noc na bieganie, prawda? Wracajmy do domu. Chodz, Kserkses.

Emelina szla obok Coltera rownie poslusznie jak jego pies, choc moze nie tak chetnie. Nie miala jednak wielkiego wyboru. Mocne palce sciskaly jej ramie. Nie bylo to bolesne, ale wyczuwala w tym uscisku zelazna wole. Desperacko probowala zapanowac nad wlasnymi myslami. Wiedziala, ze musi opowiedziec jakas przekonujaca historyjke, bo w przeciwnym wypadku sama wykopie sobie grob. Grob! Co za okropny obraz. Przekleta wyobraznia,

Вы читаете Diabelska cena
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату