– Do jakiego przyjecia? – Emelina otworzyla oczy, zamkniete przez wieksza czesc drogi, i zamrugala powiekami.
– Tu sie chyba odbywa przyjecie – wyjasnil kierowca, patrzac w tylne lusterko. – Samochody sa zaparkowane az do nastepnej przecznicy.
– Aha. – Emelina zauwazyla, ze taksowkarz mial racje. Caly podjazd zastawiony byl autami. – No, trudno. I tak tam wejde! Ile place?
Taksowkarz wymienil sume, a Emelina dolozyla piec dolarow napiwku.
– Jestem dzisiaj bardzo hojna – wyjasnila w odpowiedzi na jego protesty.
– No, to dziekuje – odrzekl mezczyzna niepewnie i wyskoczyl z samochodu, by pomoc jej otworzyc drzwi. Miala z tym klopoty.
– Dobranoc i dziekuje – powiedziala uprzejmie. Uniosla glowe z krolewska godnoscia i podeszla do kutej bramy. Gdzies w tym domu byl Julian i nawet jesli wydawal wlasnie przyjecie, nie miala zamiaru odwrocic sie i odejsc. Mimo zamglonego umyslu wiedziala, ze trudno jej bedzie zdobyc sie na podobna odwage nastepnego dnia.
Nikt jej nie zatrzymywal. Przeszla przez brame do ogrodu. Miekkie swiatlo latarni oswietlalo pieknie ubranych mezczyzn i kobiety. Odglosy smiechu i rozmow niosly sie po nocy i Emelina stwierdzila, ze sa spontaniczne. To dobrze. Jesli wszyscy dobrze sie bawili, to Julian na pewno tez. Pomyslala chytrze, ze na pewno bedzie w swietnym nastroju. To idealny moment, zeby rozliczyc z nim ten glupi rachunek.
Niektorzy z zaproszonych gosci odwrocili sie i spojrzeli na nia z ciekawoscia. Gdy uswiadomili sobie, ze jej nie znaja, usmiechneli sie i wrocili do swoich rozmow. Kilka osob zerknelo z zainteresowaniem na jej dzinsy, ale nie byly to spojrzenia krytyczne.
Obok otwartych przeszklonych drzwi Emelina zauwazyla bar ustawiony do obslugi gosci. Skierowala sie w te strone.
– Prosze o margarite – zwrocila sie grzecznie do uprzejmego barmana. – Chce sie wlaczyc w towarzystwo.
– To z pewnoscia pani pomoze – zgodzil sie barman, mieszajac drinka. – Prosze.
– Dziekuje. Czy widzial pan Juliana? – Emelina zlizala sol z brzegu szklanki i oparla sie o bar. Potrzebowala podpory. Przesunela wzrokiem po radosnym zgromadzeniu.
– Przechodzil tedy kilka minut temu – odrzekl barman. – Chyba poszedl w tamta strone. – Skinal glowa w kierunku przeciwnego konca ogrodu.
Emelina podparla sie na lokciu i spojrzala we wskazanym kierunku. Julian tam stal zajety rozmowa z dwoma mezczyznami. Pil cos, co wygladalo na szkocka z lodem. Ubrany byl w wieczorowa marynarke o klasycznym kroju i czarne spodnie. W swietle latarni jego ciemne wlosy lsnily i ostre cienie pokrywaly twarz, o ktorej trudno byloby powiedziec, ze jest przystojna.
– Prawda, ze on jest piekny? – szepnela Emelina do barmana.
Ten uniosl brwi.
– Prawde mowiac, nigdy o nim nie myslalem w ten sposob – powiedzial dyplomatycznie, nie chcac sie wdawac w otwarty spor.
– Alez tak – upierala sie Emelina. – Och, przyznaje, ze nie wyglada jak amant filmowy, ale amanci filmowi i tak nigdy mi sie nie podobali. On ma w sobie cos innego.
– Kobiety czesto przyciaga wladza – zauwazyl barman ze zdumiewajaca intuicja.
Emelina energicznie potrzasnela glowa.
– Nie, to nie to. Wielu przyjaciol mojego brata ma wladze, a nigdy mnie nie pociagali. Nie, wie pan, w Julianie najwazniejsze jest to, ze mozna mu ufac. Zawsze dotrzymuje swoich zobowiazan. – Pociagnela nastepny lyk margarity.
– Ma pani racje – zgodzil sie barman z namyslem.
– On ma dobra reputacje w tym miescie. Slyszalem, ze zawsze przeprowadza to, co zamierzy. I dobrze placi wynajetym barmanom – usmiechnal sie.
– Ci ludzie – Emelina wskazala reka na otaczajacy ich tlum. – Czy to wszystko jego przyjaciele?
– Przyjaciele i partnerzy w interesach. Colter wydaje dwa takie przyjecia rocznie, by sie wywiazac z obowiazkow towarzyskich. Ale wydaje mi sie, ze szczegolnie za tym nie przepada.
– Nie? – Emelina usmiechnela sie promiennie.
– W gruncie rzeczy to spokojny czlowiek, prawda?
– Nie znam go az tak dobrze – rzekl mezczyzna pospiesznie. – Ale nikt raczej nie uwaza go za hulake. Zyje spokojnie i unika rozglosu. Jest pani jego dobra znajoma?
– Jestem mu cos winna – wyjasnila Emelina bardzo powaznie. – Przyjechalam tutaj, zeby splacic dlug.
– Rozumiem. – Barman wygladal na zaintrygowanego i sprawial wrazenie, jakby chcial zaryzykowac nastepne pytanie, ale w przyciszony szmer rozmow naraz wdarlo sie ostre szczekanie. – Och, do diabla, ten cholerny pies sie uwolnil! Mial byc zamkniety na tylnym podworku! Colter bedzie wsciekly.
Tlum gosci odwrocil sie w strone otwartej furtki, przez ktora wypadl Kserkses. Zaszczekal jeszcze raz i rzucil sie w strone Emeliny.
W naglej ciszy rozlegl sie glos Juliana.
– Kserkses! Co do diabla?!… Emelina! – zawolal na widok postaci, ktora pod ciezarem psa ugiela sie i upadla na ziemie.
Kserkses zupelnie wytracil ja z rownowagi. Lezala na plecach na trawie, a on stal nad nia uszczesliwiony. Julian na chwile zastygl ze zdumienia, po czym ruszyl do nich.
– Dobry piesek, dobry piesek – powtarzala Emelina bez tchu, bezskutecznie usilujac wstac. – Siad, maly! Uspokoj sie, Kserkses. Musze wstac.
– Kserkses! Siad! – Ton Juliana nie dopuszczal sprzeciwu.
Tym razem pies usluchal i usiadl obok Emeliny na tylnych lapach.
– Och, Julianie – wymamrotala Emelina siadajac i usilujac uporzadkowac ubranie. – Dziekuje, ze zabrales tego psa. Chyba mial dobre intencje, ale jest taki agresywny!
Julian patrzyl na siedzaca na ziemi postac. Wlosy Emeliny wysunely sie ze spinki i opadly jej na ramiona. Sprane dzinsy ciasno opinaly kragle biodra. Zolta koszula byla poplamiona trawa. Julian zauwazyl jej dziwnie blyszczace oczy i uswiadomil sobie, ze jego slodka Emmy nie jest zupelnie trzezwa. Margarita, ktora trzymala w reku, gdy jak burza wypadl Kserkses, wylala jej sie na spodnie.
Uswiadomil sobie, ze jest rozdarty miedzy fala rozbawionej czulosci i naglego leku. Byla tutaj. Niezupelnie we wlasciwym miejscu, o wlasciwej porze i we wlasciwym stanie, ale byla tu. Wyciagnal reke i pomogl jej wstac.
– Emmy, ty slodka kretynko. Co ty tu, do diabla, robisz?
– Place dlug – wyjasnila grzecznie, patrzac na niego z powaga.
– Oczywiscie – przytaknal sucho. – A co innego mialabys tu robic. Wejdz do srodka. George – rzucil szorstko do barmana – zabierz Kserksesa na podworko i tym razem dopilnuj, zeby byl dobrze przywiazany.
– Juz, panie Colter -powiedzial mezczyzna poslusznie i z wahaniem wyciagnal reke do obrozy Kserksesa.
– Chodz, pies. Kserkses nie poruszyl sie i nie spuszczal wzroku z Emeliny. Barman znow pociagnal go za obroze. Pies zupelnie to zignorowal.
– Niech idzie z nami, Julianie -westchnela Emelina.
– On jest bardzo uparty. Prawie tak jak ty. Julian mial wrazenie, ze grunt pali mu sie pod nogami. Jeszcze nigdy w zyciu sytuacja do tego stopnia nie wymknela mu sie spod kontroli.
– Zostaw go, George. Chodz, Kserkses. – Otoczyl Emeline ramieniem i skierowal w strone domu. Pies szedl tuz za nimi. Rozbawiony tlum gosci znow pograzyl sie w rozmowie.
– Mozna byc pewnym, ze niczego nie zrobisz zgodnie z planem – westchnal Julian. Posadzil ja w duzym fotelu, podszedl do barku i nalal sobie nastepna szkocka. Pomyslal ponuro, ze jest mu to bardzo potrzebne.
– Czy moglabym dostac jeszcze jedna margarite? -zapytala Emelina, rozgladajac sie po wnetrzu. Pokoj byl piekny, urzadzony w hiszpanskim stylu kolonialnym, z ciemnymi belkami na suficie i bialymi scianami. Meble byly ciezkie i wiekszosc z nich wygladala na recznie rzezbione.
– Przykro mi, ale nie mam tu skladnikow do margarity – odrzekl Julian szorstko i natychmiast pozalowal swego tonu. Co sie z nim dzialo? Nie chcial na nia krzyczec, zeby jej nie zdenerwowac. Dlaczego, do diabla, musiala przyjechac pijana! Z drugiej strony, to moze wszystko ulatwic. – Moze chcesz kieliszek wina? – zaproponowal przepraszajaco.