i mozemy z pelna odpowiedzialnoscia informowac cala ludzkosc. W pierwszym odruchu postapiliscie w jedyny sluszny sposob — zwrociliscie sie do mnie. I ja osobiscie biore na siebie przekonanie kilku wybitnych matematykow, ktorzy jednoczesnie zajmuja wysokie stanowiska administracyjne. Na poczatek naturalnie skontaktuje sie z uczonymi w kraju, a nastepnie za granica…
Wieczerowski ozywil sie nieslychanie, siedzial wyprostowany w fotelu i mowil, mowil, mowil. Sypal nazwiskami, tytulami, stanowiskami, dokladnie precyzowal, do kogo powinien zwrocic sie Malanow, a do kogo Weingarten. Mozna bylo przypuszczac, ze juz od kilku dni ukladal szczegolowy plan dzialania. Ale im dluzej mowil Wieczerowski, tym wieksze poczucie beznadziejnosci ogarnialo Malanowa. A kiedy Filip z jakims juz zupelnie nieprzyzwoitym zapalem przeszedl do drugiej czesci swojego programu, do apoteozy, w ktorej zjednoczona powszechna trwoga ludzkosc w zwartych szeregach przy pomocy calej dostepnej potegi planety przeciwstawia sie piekielnej supercywilizacji — wtedy Malanow zrozumial, ze ma dosc tego dobrego, wstal, poszedl do kuchni, aby zaparzyc nastepna porcje herbaty. Masz, glupcze, Wieczerowskiego. Masz nadzieje swiatowej matematyki. Widocznie takze musial sie niezle wystraszyc, biedak. Tak, bracie, to nie towarzyska dyskusja o telepatii. A w ogole to sami jestesmy sobie winni: Wieczerowski to, Wieczerowski tamto, Wieczerowski ma leb… Wieczerowski tez jest tylko czlowiekiem. Madrym czlowiekiem, oczywiscie, wybitnym, ale tylko czlowiekiem i niczym ponadto. Dopoki mowa o abstraktach — Wieczerowski jest potega, ale kiedy zycie przypiera do muru… Przykro tylko, ze z miejsca opowiedzial sie po stronie Walki, a mnie nawet nie raczyl wysluchac… Malanow wzial czajnik i wrocil do pokoju.
A w pokoju naturalnie Weingarten robil szmate z Wieczerowskiego. Poniewaz oczywiscie pietyzm pietyzmem, ale jesli czlowiek gada bzdury, to zaden pietyzm nie jest mu w stanie pomoc.
…Czy Wieczerowski czasem sobie nie wyobraza, ze ma do czynienia z kompletnymi idiotami? Moze Wieczerowski ma w zanadrzu paru szanowanych, a zarazem oblakanych profesorow, ktorzy po pol litrze gotowi sa wysluchac z entuzjazmem tej calej abrakadabry. On, Weingarten, takich slaw osobiscie nie zna. On, Weingarten, dysponuje swoim starym przyjacielem Dymitrem Malanowem, od ktorego on, Weingarten, moglby oczekiwac zrozumienia, tym bardziej ze sam Malanow takze ucierpial. I co — moze myslicie, ze Malanow wysluchal jego, Weingartena, z entuzjazmem? Z zainteresowaniem? A moze ze wspolczuciem? Nic z tych rzeczy! W pierwszych slowach zarzucil Weingartenowi klamstwo. I nawiasem mowiac, z pewnego punktu widzenia mial racje. On, Weingarten, juz teraz dostaje dreszczy na sama mysl, ze moglby to wszystko opowiedziec swojemu szefowi, chociaz szef, mowiac miedzy nami, wcale nie jest jeszcze stary, nie zwapnial jak na razie i nawet sam jest sklonny do niejakiego szlachetnego szalenstwa, jesli w gre wchodza interesy nauki. Nie wiadomo, jak wygladaja sprawy u Wieczerowskiego, ale on, Weingarten, nigdy nie stawial przed soba takiego celu — spedzic reszte zycia w nawet najbardziej luksusowym domu wariatow…
— Przyjedzie pogotowie psychiatryczne i czesc! — powiedzial Zachar zalosnie. — To przeciez jasne. Warn to jeszcze dobrze, ale mnie wrobia w manie seksualna…
— Poczekaj, Zachar! — powiedzial Weingarten z rozdraznieniem. Nie, Filipie, slowo honoru, ja cie po prostu nie poznaje! Zalozmy nawet, ze gadanie o domach wariatow to pewna przesada. Ale przeciez natychmiast skonczymy sie jako uczeni! Nasze nazwiska wzbudzac beda huragany smiechu! A poza tym, do diabla, jesli nawet zalozyc, ze nam sie uda znalezc jednego czy dwoch zwolennikow w Akademii — z jakim czolem osmiela sie zawiadomic o tym rzad? Kto na to pojdzie? Przeciez czlowieka trzeba najpierw przepuscic przez maszynke do miesa, zeby poszedl na cos takiego! No, a jesli juz chodzi o ludzkosc, moi drodzy wspolbracia… — Weingarten machnal reka i spojrzal swoimi oliwkami na Malanowa. — Nalej mi, tylko zeby byla goraca — powiedzial. — Rozglos… Rozglos to, wiecie, kij o dwoch koncach… — zaczal glosno siorbac herbate, co chwila przesuwajac owlosiona reka po spoconym nosie.
— Kto jeszcze chce herbaty? — zapytal Malanow.
Na Wieczerowskiego staral sie nie patrzec. Nalal Zacharowi, nalal Gluchowowi, nalal sobie. Usiadl. Bylo mu strasznie zal Wieczerowskiego i strasznie za niego wstyd. Ma racje Walka — autorytet uczonego to rzecz niezmiernie wrazliwa. Je dno nienaukowe wystapienie i gdzie twoj autorytet, Filipie?
Wieczerowski skulil sie w fotelu i ukryl twarz w dloniach. To bylo nie do zniesienia. Malanow powiedzial:
— Rozumiesz, Filipie, twoje wszystkie propozycje… ten twoj program dzialania… teoretycznie to na pewno jest sluszne. Ale nam teraz nie teoria jest potrzebna. Nam teraz jest potrzebny taki program, ktory mozna realizowac, w konkretnych, realnie istniejacych warunkach. Powiedziales na przyklad — zjednoczona ludzkosc. Rozumiesz, dla twojego programu na pewno jakas tam ludzkosc sie nadaje, ale nie nasza, ziemska. Ludzkosc w nic takiego nie uwierzy. Wiesz, kiedy ludzie uwierza w supercywilizacje? Kiedy ta supercywilizacja znizy sie do naszego poziomu i z lotu koszacego zacznie rzucac na nas bomby. Wtedy oczywiscie uwierzymy, wtedy zjednoczymy sie, zreszta tez pewnie nie od razu, bo w tym zamieszaniu na poczatek zaczniemy sie zabijac nawzajem.
— Dokladnie tak wlasnie! — powiedzial Weingarten nieprzyjemnym glosem i zasmial sie krotko.
Wszyscy przez chwile milczeli.
— A moim zwierzchnikiem jest kobieta — powiedzial Zachar. -Bardzo mila, madra, ale jak ja jej mam o tym wszystkim opowiedziec? O sobie?
I znowu wszyscy umilkli na dluzszy czas. Popijali herbate. Potem Gluchow powiedzial cichym glosem:
— Jakaz to znakomita herbata! Slowo daje, jest pan mistrzem, Dymitrze Aleksiejewiczu. Dawno nie pilem takiej herbaty… Tak, tak… Oczywiscie to wszystko jest trudne, niejasne… A z drugiej strony niebo, ksiezyc — patrzcie, jaki piekny… herbata, papierosy… Doprawdy, czego jeszcze potrzeba czlowiekowi? Telewizja nadaje serial kryminalny, zupelnie niezly… Nie wiem, nie wiem… Pan cos mowil, Dymitrze, o gwiazdach, o rozproszonej materii… A co nas to wlasciwie obchodzi? Jesli sie tak dobrze zastanowic? Jakies podgladactwo, prawda? No wiec dostal pan po lapach — nie podgladaj! Pij herbate, patrz w telewizor… Niebo nie jest po to, zeby w nim gmerac. Niebo jest po to, zeby sie nim zachwycac…
I w tym momencie syn Zachara dzwiecznie i triumfalnie oznajmil:
— A ty jestes chytry!
Malanow myslal w pierwszej chwili, ze chlopcu chodzi o Gluchowa, ale nie. Chlopczyk mruzac oczy jak dorosly patrzyl na Wieczerowskiego i grozil mu palcem umazanym w czekoladzie. „Cicho, cicho…“ — z bezradnym wyrzutem wymamrotal Zachar, a Wieczerowski nagle odslonil twarz i przybral swoja poczatkowa poze: rozwalil sie w fotelu, wyciagnal, a nastepnie skrzyzowal swoje dlugie nogi. Jego ruda twarz byla rozesmiana.
— A wiec — powiedzial — z radoscia konstatuje, ze hipoteza towarzysza Weingartena prowadzi nas w slepy zaulek widoczny golym okiem. Latwo zauwazyc, ze w podobny zaulek prowadzi hipoteza legendarnej Ligi Dziewieciu, tajemniczego rozumu ukrytego w otchlaniach oceanu swiatowego i w ogole dowolnej rozumnie dzialajacej sily. Byloby naprawde swietnie, gdybyscie teraz chwile pomilczeli i przemysleli problem, aby przekonac sie o niepodwazalnej slusznosci moich slow.
Malanow bezmyslnie mieszal w szklance lyzeczka. Niebywale, wszystkich nas dran sprzedal, nawet nie zauwazylismy kiedy! Po co? Na diabla mu ten spektakl? Weingarten patrzyl wprost przed siebie, z wolna wybaluszajac oczy, jego tluste spocone policzki zastraszajaco podrygiwaly. Skonsternowany Gluchow patrzyl na wszystkich po kolei, a Zachar zwyczajnie cierpliwie czekal — widocznie nie dostrzegl zadnego dramatyzmu w tej minucie milczenia.
Po jakims czasie Wieczerowski zaczal znowu.
— Zwroccie uwage. Aby wyjasnic fantastyczne wydarzenia, sprobowalismy zastosowac sposob rozumowania, chociaz fantastyczny, niemniej jednak lezacy w sferze naszych wspolczesnych pojec. To nam nie dalo nic. Absolutnie nic. Walentin udowodnil to nam nadzwyczaj przekonywajaco. Dlatego zapewne nie ma zadnego sensu… powiedzialbym, tym bardziej nie ma sensu rozumowanie wybiegajace poza sfere naszych wspolczesnych pojec. Powiedzmy — wiara w Boga… albo… albo… jeszcze cos innego, Wniosek?
Weingarten spazmatycznym ruchem wytarl twarz pola koszuli i zaczal goraczkowo lykac herbate. Malanow zapytal urazony:
— To co — specjalnie wpusciles nas w kanal?
— A co mi pozostalo do zrobienia? — odpowiedzial Wieczerowski, unoszac swoje przeklete rude brwi pod sam sufit. — Mialem wam sam udowadniac, ze chodzenie z tym gdziekolwiek nie ma najmniejszego sensu? Ze w ogole jest bez sensu takie stawianie problemu? „Liga Dziewieciu albo rozum z Tau Wieloryba…“. Co to dla was za roznica? O czym tu dyskutowac? Bez wzgledu na to, jaka bylaby wasza odpowiedz, nie ustalicie na jej podstawie zadnego programu dzialania. Czy dom sie spalil, czy zniosla go woda, czy zniszczyl huragan — musicie myslec nie o tym, co stalo sie z domem, a o tym, gdzie teraz mieszkac, jak teraz zyc i co robic dalej.