— Chcesz powiedziec… — zaczal Malanow.

— Ja chce powiedziec — stwierdzil twardo Wieczerowski — ze nic szczegolnie interesujacego z wami sie nie stalo. Nie ma sie czym pasjonowac, nie ma czego badac, nie ma czego analizowac. Wasze poszukiwania przyczyn to po prostu jalowa ciekawosc. Nie o tym powinniscie myslec, jak i kto zbudowal te komore cisnien, tylko jak sie zachowac pod cisnieniem. A myslec o tym jest znacznie trudniej niz fantazjowac o cesarzu Asioce, poniewaz od tej chwili kazdy z was jest sam. Nikt wam nie pomoze. Nikt niczego nie doradzi. Nikt o niczym za was nie zadecyduje. Ani Akademia Nauk, ani rzad, ani nawet cala postepowa ludzkosc… Ale o tym dostatecznie przekonywajaco mowil Walentin.

Wstal, nalal sobie herbaty i ponownie wrocil na fotel, pewny siebie nie do zniesienia, niedbale wytworny, zapiety na wszystkie guziki, jak na przyjeciu dyplomatycznym. Nawet filizanke trzymal niby jakis lord na five o'clocku u krolowej…

Syn Zachara zacytowal na caly dom:

— „Jesli chory lekcewazy zalecenia lekarza, leczy sie niesystematycznie, naduzywa alkoholu, to mniej wiecej po pieciu, szesciu latach drugie stadium choroby przechodzi w trzecie i ostatnie…“.

Zachar nagle powiedzial z rozpacza:

— Ale dlaczego? Dlaczego wlasnie ja, dlaczego wy?

Wieczerowski z leciutkim stuknieciem postawil filizanke na talerzyku, a talerzyk na stole obok siebie.

— Dlatego, ze wiek nasz chadza w czerni — objasnil Wieczerowski, osuszajac szarorozowawe jak u konia wargi snieznobiala chusteczka. — Nosi wysoki cylinder, a jednak nadal uciekamy, potem zas, gdy zegar wybija godzine bezczynnosci, godzine wyrzeczenia sie spraw powszednich, ogarnia nas rozterka i nie marzymy juz o niczym…

— Idz do diabla — powiedzial Malanow, a Wieczerowski zasmial sie sytym marsjanskim smiechem.

Weingarten wygrzebal z przepelnionej popielniczki w miare przyzwoity niedopalek, wetknal go pomiedzy grube wargi, potarl zapalke o pudelko i czas jakis tak siedzial bezmyslnie, gapiac sie w plomyk.

— Rzeczywiscie — powiedzial w koncu. — Czy to nie wszystko jedno, jaka wlasciwie sila… jesli z gory wiadomo, ze przewyzsza ludzka… — Zapalil. — Plesn, na ktora spadla cegla, czy tez plesn, na ktora spadla dwudziestokopiejkowka… Tylko ze ja nie jestem plesnia. Ja moge wybierac.

Zachar spojrzal na niego z nadzieja, ale Weingarten zamilkl. Wybierac, pomyslal Malanow. Latwo powiedziec — wybierac…

— Latwo powiedziec wybierac! — zaczal nawet Zachar, ale odezwal sie Gluchow i Zachar z nadzieja wlepil w niego oczy.

— Przeciez to jasne! — powiedzial Gluchow z niezwykla moca. — Czy naprawde nie jest dla was oczywiste, co nalezy wybrac? Zycie, oczywiscie! No bo co innego! Przeciez nie te wasze teleskopy, nie wasze probowki… Niech sie udlawia waszymi teleskopami! Wasza dyfuzyjna materia!… Trzeba zyc, trzeba kochac, wielbic przyrode, wielbic, a nie dlubac w niej! Kiedy teraz patrze na drzewo, na krzak, czuje i wiem, ze to moj przyjaciel, istniejemy jeden dla drugiego, jestesmy sobie wzajemnie potrzebni…

— Teraz? — zapytal glosno Wieczerowski. Gluchow zajaknal sie.

— Przepraszam? — wymamrotal.

— A przeciez my sie znamy, Wladlenie Siemionowiczu — powiedzial Wieczerowski. — Pamieta pan? Estonia, szkola lingwistyki matematycznej… sauna, piwo…

— Tak, tak — powiedzial Gluchow, spuszczajac oczy. — Tak.

— Pan byl wtedy zupelnie inny — powiedzial Wieczerowski.

— Kiedy to bylo… — powiedzial Gluchow. — Baronowie, wie pan, starzeja sie…

— Baronowie rowniez wojuja — powiedzial Wieczerowski. — Nie tak znowu dawno to bylo.

Gluchow w milczeniu rozlozyl rece.

Malanow nic z tego intermedium nie zrozumial, ale cos tam bylo, i to cos niemilego, nie przypadkiem rozmawiali ze soba w ten sposob. A Zachar widocznie zrozumial jakos po swojemu, wyczul chyba jakis wyrzut pod swoim adresem w tych kilku slowach, a moze nawet zniewage, poniewaz nagle z niezwykla gwaltownoscia, nieomal z nienawiscia, prawie krzyknal zwracajac sie do Wieczerowskiego:

— A jednak Sniegowoja zamordowali! Panu latwo mowic, pana nie wzieli za gardlo, panu to dobrze!

Wieczerowski skinal glowa.

— Tak — powiedzial. — Mnie jest dobrze. Mnie jest dobrze, ale Wladlenowi Siemionowiczowi takze jest dobrze. Prawda?

Malutki, przytulny czlowiek z zaczerwienionymi kroliczymi oczkami za mocnymi staromodnymi szklami w stalowej oprawce ponownie w milczeniu rozlozyl rece. Potem wstal i nie patrzac na nikogo powiedzial:

— Przykro mi, ale czas juz na mnie. Jest bardzo pozno…

ROZDZIAL 8

15…Byc moze chcesz przenocowac u mnie? — zapytal Wieczerowski.

Malanow zmywal naczynia i rozwazal te propozycje. Wieczerowski nie poganial go. Znowu poszedl do duzego pokoju, czas jakis cos tam robil, potem wrocil z kupa smieci w wilgotnej gazecie i wrzucil to wszystko do wiadra. Nastepnie wzial scierke i zaczal wycierac stol w kuchni.

Tak w ogole, po tym wszystkim, co sie tu dzisiaj dzialo, i po tych rozmowach Malanow nie bardzo mial ochote zostac sam. Ale z drugiej strony zostawic mieszkanie i isc sobie bylo jakos glupio i mowiac szczerze, wstyd. Wychodzi na to, ze mnie jednak wygryzli, pomyslal. Nie znosze nocowania poza domem, nawet u przyjaciol. Nawet u Wieczerowskiego. Nagle zupelnie wyraznie poczul zapach kawy. Krucha jak platek rozy rozowa filizanka, a w niej czarodziejski napoj a la Wieczerpwski. Ale jesli sie dobrze zastanowic — kto na noc pije kawe… Kawe pije sie rano…

Umyl ostatni talerz, postawil na suszarce, byle jak wytarl kaluze na linoleum i poszedl do duzego pokoju. Wieczerowski juz tam siedzial w fotelu, zwrocony twarza do okna. Niebo za oknem bylo zlotorozowe, mlody ksiezyc niczym na minarecie trwal dokladnie nad dachem wiezowca. Malanow wzial swoj fotel, rowniez odwrocil go do okna i rowniez usiadl. Teraz rozdzielalo ich biurko, na ktorym Filip starannie posprzatal — ksiazki lezaly rowniutko jedna na drugiej, z odwiecznego kurzu nie zostalo nawet sladu, wszystkie trzy olowki i pioro spoczywaly w szeregu obok kalendarza. W ogole, w czasie kiedy Malanow myl naczynia, Wieczerowski sprzatnal pokoj na wysoki polysk — tyle ze nie uzyl odkurzacza — a sam nadal pozostal elegancki, wykwintny, bez jednej plamki na swoim kremowym garniturze. Nawet sie nie spocil, co zakrawalo juz na kompletna fantastyke. A za to Malanow, chociaz byl w fartuchu Irki, mial caly brzuch mokry. Jesli zona ma mokry brzuch po myciu naczyn, znaczy, ze maz jest pijakiem. A jesli maz?…

Milczac patrzyli, jak w wiezowcu gasna okna, jedno po drugim. Zjawil sie Kalam, miauknal cichutko, wskoczyl Wieczerowskiemu na kolana, zwinal sie w klebek i zamruczal. Wieczerowski delikatnie gladzil go smukla, waska dlonia, nie odrywajac oczu od swiatel za oknem.

— On linieje — uprzedzil Malanow.

— Niewazne — powiedzial cicho Wieczerowski.

Znowu zamilkli. Teraz kiedy obok nie bylo spoconego, czerwonego Weingartena, kompletnie zalamanego Zachara z jego straszliwym synem i takiego zwyczajnego, a zarazem zagadkowego Gluchowa, kiedy obok byl tylko Wieczerowski, bezgranicznie spokojny, bezgranicznie pewny siebie, nie oczekujacy od nikogo zadnych nadnaturalnych decyzji — teraz wszystko, co sie zdarzylo, wydawalo sie moze nie snem nawet, a raczej ekscentryczna powiescia i jesli nawet to stalo sie naprawde, to przeciez dawno temu, a wlasciwie tylko zaczynalo sie dziac i nie mialo oczywiscie dalszego ciagu. Malanow odczul nawet pewne mgliste zainteresowanie ta na wpol literacka postacia — czy facet dostal w koncu swoje pietnascie lat, czy tez wszystko…

16…przypomnial sobie Sniegowoja i pistolet w kieszeni pizamy, i pieczec na drzwiach.

— Sluchaj — powiedzial Malanow — czy oni naprawde zabili Sniegowoja?

— Kto? — nie od razu zapytal Wieczerowski.

— No… — zaczal Malanow i umilkl.

— Wszystko wskazuje na to, ze Sniegowej sie zastrzelil — powiedzial Wieczerowski. — Nie wytrzymal.

Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату