52

Obudzilem sie spocony. Przygniatala mnie przewieszona przez moj brzuch noga Jane. Odsunalem ja na bok, wstalem i poszedlem do lazienki. Mialem sraczke.

No dobra – przemknelo mi przez glowe. – Na razie zyje, siedze tu i nikt mnie nie niepokoi.

Wstalem z kibla i wytarlem sobie tylek. Spojrzalem. Niezly pasztet – pomyslalem. – Ale czlowiek potrafi smrodu narobic! Zwymiotowalem, spuscilem wode i poczekalem, az wszystko razem splynie. Bylem bardzo blady. Dostalem jakichs konwulsyjnych dreszczy, zaczalem dygotac. Potem przyszla fala goraca: plonely mi uszy, szyja, moja twarz zrobila sie purpurowa. Poczulem zawrot glowy, zaniknalem oczy i pochylilem sie nad umywalka, wspierajac sie na obu rekach. Przeszlo…

Wrocilem do pokoju, usiadlem na skraju lozka i skrecilem sobie papierosa. Kiedy wstalem, by poszukac jakiegos piwa, na przescieradle zostala mokra brazowa plama. Niezbyt porzadnie sie podtarlem. Poszedlem do lazienki i podtarlem sie jeszcze raz. A potem usiadlem z piwem na lozku i czekalem, az obudzi sie Jane.

O tym, ze jestem idiota, dowiedzialem sie po raz pierwszy na szkolnym boisku. Stale bylem wyszydzany, przezywany, popychany – podobnie jak jeden czy dwaj inni idioci. Tyle ze tamtych ganiali i tlukli naprawde, a mnie jakos nie. Pewnie dlatego, ze mialem ponura gebe i nawet osaczony nie wygladalem na przerazonego. Dawali mi wiec spokoj, dopadali w koncu ktoregos z tamtych, a ja stalem z boku i patrzylem, jak go leja.

Jane poruszyla sie, ocknela i spojrzala na mnie.

– Nie spisz?

– Uhm.

– Ale mielismy noc!

– Noc? Do diabla z noca. Martwie sie tym, co bylo w dzien.

– O co ci chodzi?

– Wiesz dobrze, o co.

Jane wstala i poszla do lazienki. Przyrzadzilem jej portwajn z kostkami lodu i postawilem na nocnym stoliku. Wyszla z lazienki, wziela szklanke i usiadla na lozku.

– Jak sie czujesz? – spytala.

– Daj spokoj! Zabilem wczoraj faceta, a ty sie pytasz, jak sie czuje.

– Jakiego faceta?

– Pamietasz chyba, nie bylas az tak pijana. Na torze, w Los Alamitos. Zrzucilem starszego goscia z trybuny. Twojego niebieskookiego niedoszlego kochanka, ktory zarabial szescdziesiat tysiecy rocznie.

– Zwariowales.

– Jane! Schlalas sie, film ci sie urwal. Mnie tez, ale tobie widocznie wczesniej.

– Nie bylismy wczoraj w zadnym Los Alamitos. Przeciez ty nie znosisz tych krotkodystansowych gonitw.

– Pamietam nawet, na jakie konie stawialem.

– Siedzielismy tu przez caly dzien i przez caly wieczor. Opowiadales mi o swoich rodzicach. Rodzice cie nienawidzili. Zgadza sie?

– Zgadza.

– Dlatego jestes troche pomylony. Kazdy potrzebuje milosci. A ciebie nikt nie kochal. I to cie wypaczylo.

– Ludzie nie potrzebuja milosci. Potrzebuja sukcesu w takiej lub innej formie. Moze to byc milosc, ale niekoniecznie.

– Biblia mowi: „Kochaj blizniego swego”.

– Czyli zostaw go w spokoju. Wychodze po gazete.

Jane ziewnela i uniosla do gory piersi. Mialy intrygujacy brunatnozloty kolor – jak trociny zmieszane z ziemia.

– Kup po drodze mala butelke whisky, dobra?

Ubralem sie i zaczalem schodzic z gorki w kierunku Trzeciej. U podnoza wzniesienia, na ktorym mieszkalismy, znajdowala sie trafika, a zaraz obok bar. Slonce bylo zmeczone, jedne samochody jechaly na zachod, inne na wschod – a mnie nagle zaswitala mysl, ze gdyby tak kazdy pojechal w tym samym kierunku co inni, to od razu wszystko by sie rozwiazalo.

Kupilem gazete. Stanalem i dokladnie ja przejrzalem. Nie znalazlem zadnej wzmianki o graczu zamordowanym w Los Alamitos. Ale zdarzenie mialo przeciez miejsce w okregu Orange, a gazeta mogla podawac tylko informacje o zbrodniach popelnionych w granicach Los Angeles.

Kupilem w monopolowym piersiowke Grand Dada i poszedlem z powrotem pod gorke. Wetknalem zwinieta gazete pod pache i otworzylem drzwi do mieszkania. Rzucilem buteleczke prosto w rece Jane.

– Lod, woda i po duzej lufie dla kazdego z nas. Jestem wariatem.

Jane poszla do kuchni przyrzadzic drinki, a ja usiadlem, rozlozylem gazete i odszukalem strone z wiadomosciami z torow. Odczytalem wynik piatej gonitwy w Los Alamitos: Trojoki Piotrus, typowany 9 do 2, przegral o nos z drugim faworytem.

Jane przyniosla mi drinka. Wypilem go jednym haustem.

– Zostawiam ci samochod – powiedzialem. – I polowe tego, co mi jeszcze zostalo.

– Chodzi o inna kobiete?

– Nie.

Zebralem do kupy wszystkie pieniadze, rozlozylem je na stole i przeliczylem. W sumie bylo 312$ i jakies drobne. Wreczylem Jane 150$ i kluczyki do samochodu.

– Chodzi o Mitzi, prawda?

– Nie.

– Nie kochasz mnie juz?

– Przeslan pieprzyc, dobra?

– Znudzilo ci sie mnie pierdolic?

– Przestan. Odwiez mnie lepiej na autobus.

Poszla do lazienki i zaczela sie szykowac do wyjscia. Byla zla i zmartwiona.

– Oboje jestesmy przegrani. A tak nam bylo dobrze na poczatku.

Nie odpowiedzialem. Przyrzadzalem sobie nastepna porcje whisky. Jane przestapila prog lazienki i spojrzala na mnie.

– Hank, zostan ze mna.

– Nie.

Zniknela znowu w lazience i wiecej juz sie do mnie nie odezwala. Wyjalem walizke i zaczalem pakowac moje nieliczne rzeczy. Wzialem takze budzik. Nie byl jej do niczego potrzebny.

Wysadzila mnie pod dworcem autobusowym i ledwie zdazylem wyjac walizke, natychmiast odjechala. Wszedlem do srodka i kupilem bilet. A potem przeszedlem do poczekalni i usiadlem na lawce z twardym oparciem, tak jak inni podrozni. Siedzielismy tak, przygladajac sie sobie nawzajem, to znow starajac sie na siebie nie patrzec. Zabijajac czas zuciem gumy, piciem kawy, chodzeniem do toalety, oddawaniem moczu, snem. Siedzielismy na twardych lawkach, palac papierosy, ktorych wcale nie chcialo nam sie palic. Patrzylismy na siebie i nie podobalo nam sie to, co widzimy. Patrzylismy na rozlozone na ladach i w gablotach rzeczy: frytki, ilustrowane magazyny, fistaszki, bestsellery, gume do zucia, odswiezacze oddechu, lukrecjowe drazetki, dziecinne gwizdki.

53

Miami bylo najdalszym punktem, do ktorego moglem dojechac nie przekraczajac granicy. Wzialem ze soba Henry Millera i probowalem go czytac przez cala droge. Dobry byl wtedy, kiedy byl dobry – i vice versa. Wypilem flaszke. A potem druga i trzecia. Podroz trwala cztery dni i piec nocy. Poza incydentem z podmacywaniem mlodej brunetki, ktorej rodzice nie chcieli juz dluzej finansowac studiow w koledzu, nic sie wlasciwie nie zdarzylo. Wysiadla w srodku nocy w jakiejs wyjatkowo nieurodzajnej i zimnej czesci kraju i zniknela. Podrozujac, zawsze cierpialem na bezsennosc; zasnac w autobusie moglem jedynie wtedy, gdy bylem kompletnie pijany. Tym razem nie odwazylem sie wyprobowac tej metody. W rezultacie przez piec dni nie zmruzylem oka, ani razu sie nie wysralem i wysiadlem z autobusu tak wykonczony, ze ledwo moglem chodzic. Przyjechalismy wczesnym wieczorem. Przyjemnie bylo znalezc sie znow na ulicach.

POKOJE DO WYNAJECIA. Wszedlem po schodkach i zadzwonilem. W takim momencie zawsze nalezalo tak ustawic stara walizke, aby ten, kto otworzy drzwi, jej nie zauwazyl.

– Szukam pokoju. Jaka jest cena?

– Szesc i pol dolara tygodniowo.

– Moge go obejrzec?

– Oczywiscie.

Przestapilem prog i zaczalem wchodzic za nia po schodach. Miala okolo czterdziestu pieciu lat, ale jej zadek bardzo ladnie sie kolysal. Wchodzilem juz po schodach za tyloma kobietami i zawsze myslalem to samo: gdyby jakas mila pani, chocby taka jak ta, zechciala sie mna zaopiekowac, karmic mnie cieplym, smacznym jedzeniem, dbac o to, abym mial czyste skarpetki i gacie, to na pewno bym sie nie oparl.

Uchylila drzwi. Zajrzalem do srodka.

– W porzadku – powiedzialem. – Wyglada przyzwoicie.

– Jest pan gdzies zatrudniony?

Вы читаете Faktotum
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×