kazal: na gorze poukladalismy ciezki towar, a lekki na dole. Po czym wrocilismy do normalnych zajec. Regaly wytrzymaly przez reszte dnia i przez noc. Rano uslyszelismy trzaski. Polki zaczely powoli siadac. Robotnicy z linii montazowej odsuneli sie na bok, szczerzac zeby w usmiechu, jakies dziesiec minut przed przerwa sniadaniowa wszystko znowu gruchnelo na beton. Pan Feldman wypadl ze swojego biura:

– Co sie tu, do cholery, dzieje?

61

Feldman probowal zrobic dwie rzeczy naraz: zgarnac ubezpieczenie i zbankrutowac. Nastepnego dnia Bank of America przyslal nobliwie wygladajacego faceta, ktory polecil nam, abysmy nie budowali nastepnych regalow i – jak to ujal – „ukladali ten caly syf na podlodze”. Nazywal sie Jennings. Curtis Jennings. Feldman byl winien bankowi grubsze pieniadze i bank chcial je odzyskac, zanim interes splajtuje. Dlatego tez oddelegowal Jenningsa, ktory przejal kierowanie firma. Nowy kierownik krazyl dokola i bacznie sie wszystkim przygladal. Przejrzal ksiegowosc Feldmana, sprawdzil zamki w drzwiach, okna, ogrodzenie wokol parkingu. W koncu podszedl do mnie i powiedzial:

– Od dzis prosze nie korzystac z uslug Sieberling Truck Lines. Wiezli wasz towar przez Teksas i Arizone i podobno cztery razy ich okradziono. Macie jakis specjalny powod, aby im zlecac przewozy?

– Nie. Absolutnie nie.

Agent od Sieberlinga odpalal mi 10 centow za kazde 200 kilogramow towaru przewozonego ich ciezarowkami.

W ciagu trzech dni Jennings wyrzucil czlowieka, ktory pracowal w biurze, a trzech ludzi pracujacych na tasmie zastapil trzema mlodymi Meksykankami, ktore sklonne byly robic za polowe placy. Wylal takze ciecia, a mnie zlecil, abym niezaleznie od pracy przy wysylce rozwozil po miescie towar firmowa ciezarowka.

Dostalem pierwsza wyplate i przeprowadzilem sie z pokoiku Jane do samodzielnego mieszkania. Pewnego wieczoru po powrocie do domu stwierdzilem, ze ona rowniez sie tam wprowadzila. „Co jest, do kurwy nedzy? – powiedzialem jej. – Co moje, to i twoje?”. Wkrotce potem doszlo miedzy nami do najwiekszej awantury, jaka zdarzylo nam sie przezyc. Jane wyniosla sie, ja przez trzy dni i trzy noce pilem, a gdy w koncu wytrzezwialem, wiedzialem juz, ze prace mam z glowy. Nie bylo nawet sensu tam isc. Postanowilem wiec posprzatac mieszkanie. Odkurzylem podlogi, oskrobalem brudne parapety, wyszorowalem wanne i umywalke, wypastowalem podloge w kuchni, pozabijalem pajaki i karaluchy, oproznilem i umylem popielniczki, pozmywalem naczynia, wyszorowalem zlew, powiesilem czyste reczniki i nowa rolke papieru toaletowego. Chyba staje sie pedalem – pomyslalem.

A gdy wreszcie – po tygodniu – Jane wrocila do mieszkania, oskarzyla mnie o to, ze musialem miec jakas kobiete. No bo dlaczego wszystko jest takie czyste? Udawala bardzo zagniewana, ale byl to po prostu parawan, za ktorym probowala ukryc to, co sama miala na sumieniu. Z jakichs niezrozumialych dla mnie wowczas powodow nie potrafilem sie od niej odczepic. A przeciez jej niewiernosc graniczyla z obsesja: gdy chciala wystawic mnie do wiatru, potrafila pojsc z kazdym spotkanym w barze facetem, a im wiekszy byl z niego brudas i menel, tym bardziej ja to rajcowalo. Stalym usprawiedliwieniem takiego postepowania byly dla niej nasze klotnie i awantury. Bez przerwy powtarzalem sobie, ze nie wszystkie kobiety na swiecie to kurwy, tylko mnie sie taka trafila.

62

Wszedlem do budynku „Timesa”. Mialem w koncu za soba dwa lata studiow dziennikarskich w Miejskim Koledzu Los Angeles. Przy pulpicie recepcyjnym zatrzymala mnie jakas mloda panienka.

– Nie potrzebujecie przypadkiem reportera? – spytalem.

Podala mi jakas zadrukowana kartke papieru.

– Prosze to wypelnic.

W prawie wszystkich dziennikach, we wszystkich prawie miastach, bylo tak samo: przyjmowali cie, jesli byles slawny albo miales znajomosci. Ale i tak wypelnilem kwestionariusz. Zadbalem o to, zeby sie dobrze prezentowal, a potem wyszedlem z budynku na Spring Street i powedrowalem przed siebie.

Byl upalny letni dzien. Spocilem sie i poczulem swedzenie. Swedzialo mnie w kroku. Zaczalem sie drapac. Swedzialo coraz bardziej. Nie do wytrzymania. Szedlem dalej, drapiac sie jak opetany. Nie potrafisz zostac reporterem – powtarzalem sobie – ani pisarzem, nie potrafisz znalezc sobie przyzwoitej kobiety, stac cie jedynie na to, by isc ulica i czochrac sie jak malpa. Pognalem na Bunker Hill, gdzie zaparkowany mialem samochod, i szybko pojechalem nim do swego mieszkania. Jane gdzies wyszla. Poszedlem prosto do lazienki i zrzucilem z siebie ubranie.

Zaczalem gmerac palcami w kroczu i na cos tam natrafilem, Wyciagnalem to ostroznie na wierzch, wypuscilem z palcow na otwarta dlon i zaczalem ogladac. Bylo biale i mialo mase malenkich nozek. Poruszalo sie. Patrzylem na nie jak urzeczony. Nagle zeskoczylo z mojej dloni na kafelek lazienkowej podlogi. Nadal sie w nie wpatrywalem. Jeden szybki skok – i tym razem ukrylo sie na dobre. Pewnie znowu w moich wlosach lonowych! Zemdlilo mnie z obrzydzenia. I ze zlosci. Stalem tak, gmeralem w kroczu, ale tym razem niczego nie udalo mi sie znalezc. Zoladek podjechal mi do gardla, beknalem nad umywalka i z trudem opanowujac odruch wymiotny, zaczalem sie ubierac.

Apteka byla niedaleko. Za lada stalo dwoje starych ludzi. Starsza pani podeszla, by mnie obsluzyc.

– Nie, nie – powiedzialem. – Wole rozmawiac z tamtym panem.

– Ach, rozumiem – odparla.

Stary mezczyzna podreptal w moja strone. To on byl farmaceuta. Wygladal nadzwyczaj schludnie i czysciutko.

– Cierpie za nie swoje grzechy – wyznalem mu na wstepie.

– Co takiego?

– Niewazne… Czy ma pan jakis srodek na…

– Na co?

– Na pajaki, pchly… komary, gnidy…

– Na co?

– Masz pan cos na mendy

Staruszek spojrzal na mnie z odraza.

– Prosze poczekac – burknal.

Wygrzebal cos z szufladki na skraju lady, przydreptal z powrotem i stanawszy jak najdalej ode mnie, podal mi male, czarnozielone, tekturowe pudeleczko. Przyjalem je z pokora. Wreczylem mu pieciodolarowy banknot. Odebralem reszte, podana mi na odleglosc wyciagnietej reki. Starsza pani zrejterowala w jakis ciemny kat. Czulem sie jak zloczynca.

– Chwileczke – zwrocilem sie do starszego pana.

– O co znowu chodzi?

– O kondony.

– Ile?

– No… paczke, albo garsc, jak na sztuki.

– Suche czy z nawilzaczem?

– Co?

– Suche czy z nawilzaczem?

– Daj pan te z nawilzaczem.

Ostroznie, uwazajac, by mnie przypadkiem nie dotknac, wreczyl mi kondony. A ja wreczylem mu pieniadze. A on znowu wydal mi reszte na odleglosc wyciagnietej reki.

Wyszedlem. Idac ulica wyjalem kondony, obejrzalem je, po czym wyrzucilem do rynsztoka.

Po powrocie do mieszkania rozebralem sie i przeczytalem instrukcje. Wynikalo z niej, iz nalezy posmarowac mascia zaatakowane przez pasozyty czesci ciala i odczekac trzydziesci minut. Wlaczylem radio, znalazlem jakas symfonie i wycisnalem masc z tubki. Byla zielona. Dokladnie ja rozsmarowalem. A potem polozylem sie na lozku i spojrzalem na zegar. Trzydziesci minut? Cholera, tak nienawidzilem tych mend! Moze warto im dowalic pelna godzine? Po trzech kwadransach zaczelo mnie piec. Wytluke te kurwy do nogi, pomyslalem. Zadnej nie przepuszcze. Pieklo coraz bardziej. Przewracalem sie z boku na bok i zaciskalem piesci. Sluchalem Beethovena, sluchalem Brahmsa, czekalem. Ledwie wytrzymalem te godzine. Napelnilem wanne, wskoczylem do wody i zmylem z siebie masc. Po wyjsciu z kapieli nie bylem w stanie chodzic. Wewnetrzne powierzchnie ud mialem poparzone, poparzone mialem jaja, poparzony brzuch, wszystko jaskrawoczerwone, rozognione - jak u orangutana. Powoli, malenkimi kroczkami dowloklem sie do lozka. Ale mendy pozabijalem: sam widzialem, jak splywaly z wanny do rury sciekowej.

Gdy Jane wrocila do domu, wilem sie na lozku. Stanela jak wryta i zaczela sie na mnie gapic.

– Co to takiego?

Przeturlalem sie na bok i zaklalem:

– Ty w dupe jebana kurwo! Patrz, cos mi zrobila!

Wyskoczylem z lozka. Pokazalem jej moje uda, moj brzuch, moje jajca. Stalem rozkraczony, dyndajace jaja ranily oczy czerwienia. Fiut plonal jak pochodnia.

– O Boze! Co to takiego?

– Nie wiesz? A kto ma wiedziec? Nie pierdolilem nikogo innego. Od CIEBIE to zlapalem. Ty nosicielko! Ty zainfekowana ruro!

– Co to jest?

– Mendy! Mendy! Poczestowalas mnie MENDAMI!

– Nie. Nie mam zadnych mend. Widocznie Geraldine musiala je miec.

Вы читаете Faktotum
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×