Marina i Siergiej Diaczenko

Magom wszystko wolno tytul oryg. Magam mozna wsio Przelozyl Piotr Ogorzalek SOLARIS Olsztyn 2005 Milion lat temu...

No dobrze, moze nie milion lat, lecz tak czy inaczej bardzo dawno temu nad brzegiem morza bylo sobie miasteczko. Jego ubodzy mieszkancy utrzymywali sie z tego, ze wynajmowali swe domostwa gosciom. Ci pojawiali sie latem, kiedy morze bylo cieple i kwitly magnolie; chcieli radosci i miasteczko, ktore przytulilo sie do skraju najpiekniejszego na swiecie parku, te radosc im dawalo.

Milion lat temu.

Drzwi malenkiej lazienki byly szczelnie zamkniete, gdyz w pokoju spal syn; tu, miedzy wanna i klozetem, bylo bardzo ciasno, metr kwadratowy wytartych plytek pod nogami, metr kwadratowy obsypanego sufitu nad sama glowa, zapas wody w cynkowym baku, malenkie lusterko poplamione pasta do zebow, w lustrze odbijaja sie dwie twarze - jedna naprzeciw drugiej - zbyt blisko siebie, jakby chwile przed pocalunkiem, i rozmowcow mozna by uznac za zakochanych, jesli nie patrzyc im w oczy.

- Czy ty nie rozumiesz, ze po tym, co powiedzialas, niczego juz miedzy nami byc nie moze? Ze nigdy nie uda mi sie pogodzic z tym, co powiedzialas? Ze to koniec?

- A co ja takiego powiedzialam?

(Nie usprawiedliwiac sie! Tylko sie nie usprawiedliwiac. To... zalosne).

- Co powiedzialas?!

- Tak, co powiedzialam? Dlaczego ty...

Nie ma odpowiedzi. Sa drzwi, ktore otwieraja sie i na powrot zamykaja.

Jest woda w cynkowym baku i malutkie, brudne lusterko, ktore odbija teraz juz tylko jedna brzydka, czerwona, wykrzywiona placzem twarz.

Juz swita, jednak zolta lampka pod sufitem ma to gdzies”. Tak, jak letnie slonce ma gdzies kobiete, ktora skulila sie na brzegu wanny. Jakakolwiek by sie wydarzyla tragedia - slonce bedzie wschodzic o czasie i nawet jesli kurort ze wszystkimi mieszkancami pewnego dnia pograzy sie w morzu, slonce ciagle bedzie tak samo wschodzic i zachodzic, przez milion lat...

Wydarzylo sie to Milion lat temu. Teraz nie ma to zadnego znaczenia.

Rozdzial pierwszy

Interesujaca heraldyka: CZARNY TCHORZ NA ZLOTYM POLU

- Jak zdrowie panskiej sowy?

- Sowa ma sie swietnie, dziekuje bardzo...

Moja sowa zdechla przed pieciu laty, jednak odpowiedzialem tak, jak tego wymagala uprzejmosc. Powiadaja, ze wspolczesny rytual wymiany uprzejmosci ma swoje korzenie w dawno zapomnianym narzeczu; onegdaj powitanie tak wlasnie, mniej wiecej, brzmialo: „kom sawa ”*[* - przypis: - sawa (ros. fonet.) - sowa.]?

Gosc kiwnal z takim zadowoleniem, jakby zdrowie mojej sowy naprawde niezmiernie go interesowalo. Odchylil sie na oparcie cudownie niewygodnego fotela, przypatrujac mi sie spod nastroszonych, rzadkich brwi.

Jak na swoje piecdziesiat dziewiec lat nie wygladal zle. Wiedzialem, ze nie jest magiem dziedzicznym, lecz mianowanym, ze magiczny tytul otrzymal bedac juz wiejskim komisarzem i podczas atestacji zawyzyli mu stopien - dali trzeci zamiast czwartego.

Wiedzialem takze, jakie ma o mnie zdanie.

- A jak zdrowie panskiej sowy, panie komisarzu?

- Dziekuje - odparl powoli. - Ma sie swietnie.

Wiedzialem, ze tego samego dnia, kiedy komisarz zostal mianowany magiem, wszyscy okoliczni mysliwi dostali zamowienie na mloda sowe. Niemalo sowich rodzin ponioslo wowczas ciezkie straty, sposrod kilkudziesieciu pisklat swiezo upieczony mag wybral jedno - i teraz moje pytanie oraz jego odpowiedz byty pelne ukrytego znaczenia, gdyz wybrana przez komisarza sowa okazala sie cherlawa i ciagle chorowala.

Albo moze to on o nia nie dbal?

Milczenie sie przedluzalo. W koncu komisarz westchnal ponownie:

- Panie dziedziczny magu, w imieniu komisariatu i mieszkancow z radoscia chcialbym przekazac panu zaproszenie na Dozynki, ktore odbeda sie ostatniego dnia zniw.

Uprzejmie pochylilem glowe. Komisarz patrzyl na mnie ze zmeczeniem i jakby bolem. Sowa swiadkiem, nie chcial przychodzic do mnie z pokorna prosba: sam ze wszystkich sil probowal uporac sie z ta sprawa - w ciagu ostatnich trzech dni na niebie co chwile pojawialy sie obloczki, bezsilne, bezskuteczne i bezplodne. A on stal posrodku podworza, mamrotal wyuczone zaklecia, nawet plakal - najwidoczniej z bezsilnosci. A potem przelamal odraze i strach, wsiadl w dwukolke i pojechal do mnie. Po drodze zawracal nie raz i nie dwa, jechal z powrotem i znowu zawracal - i oto siedzi teraz, patrzac mi w oczy. Na cos czeka. Naiwny.

- Jestem wielce zobowiazany - odparlem z przejeciem. - Przyjde na pewno.

Komisarz przelknal sline; czekalo go sformulowanie prosby i z przyjemnoscia przygladalem sie jego mekom.

- Panie dziedziczny magu... - odezwal sie w koncu. - Pozwoli pan zwrocic swa uwage na susze.

- Co takiego? - zapytalem z lekkim usmiechem.

- Na susze - zmusil sie do odpowiedzi komisarz. - Juz prawie miesiac nie bylo deszczu... poza tym stan wschodow... wzbudza niepokoj. Chlopi boja sie, ze dozynki beda... niewesole.

Zamilkl i wbil wzrok w nasade mego nosa; usmiechnalem sie szerzej.

- Mam nadzieje, ze mnie nikt o nic nie podejrzewa?

Komisarz zaczal przygryzac wargi:

- Alez co pan, co pan... W zadnym wypadku. Ta kleska zywiolowa ma niewatpliwie naturalny... nie magiczny charakter. Jednak jeszcze troche - i czeka nas nieurodzaj, porownywalny z katastrofa sprzed trzydziestu lat; pan na pewno nie pamieta...

W ostatnich slowach dalo sie slyszec lekkie przymilne nutki.

Jeszcze troche - i powie do mnie „synku”, a moze nawet „wnuczku”!

- Nie pamietam tak zamierzchlych czasow - przyznalem ze smiechem. - I, szczerze mowiac, nigdy nie interesowalem sie rolnictwem. Jeszcze do niedawna bylem pewien, ze brukiew rosnie na drzewach!

Komisarz patrzyl na mnie z przygnebieniem; dac by ci motyke, wyraznie mowilo jego spojrzenie. Wygnac w pole, pod palace slonce, i wtedy na ciebie popatrzec, wyrosnietego, sytego nieroba. Choc raz popatrzec na twoj pojedynek z grzadka brukwi!

W nastepnej sekundzie komisarz glosno westchnal i zamknal oczy. Widocznie scenka, ktora sobie wyobrazil, okazala sie zbyt wyrazista.

Przestalem sie smiac. Przez chwile milczalem, napawajac sie bezsilna zloscia mego goscia; splotlem palce i przeciagnalem sie, rozprostowujac stawy:

- Jesli pan, panie magu trzeciego stopnia, nie jest w stanie zorganizowac malego obloczka - prosze sie zwrocic do wioskowych staruszek. Ludowe metody nie zawsze zasluguja na kpiny...

Wstal. Niewatpliwie mial jeszcze w zapasie jakies argumenty - pieniadze, zaszczyty, apelowanie do mojego sumienia - jednak pogarda okazala sie silniejsza.

- Zegnam pana, panie dziedziczny magu. Zycze zdrowia i pomyslnosci panskiej sowie!

Slowo „dziedziczny” wymowil z nieukrywana pogarda. Hardzi, och, hardzi jestesmy, nie ma na to rady, i nasza hardosc idzie przodem, rozpychajac wszystkich lokciami...

- Ostrozniej - rzeklem z troska w glosie. - Prosze patrzec pod nogi.

Komisarz drgnal.

Na temat mojego domu krazylo po okolicy wiele legend: mowilo sie na przyklad o bezdennych studniach, w ktorych masowo walaja sie ofiary ukrytych zapadni, o hakach, oparach, duszacych tiulem firankach i innych niebezpieczenstwach czyhajacych na niepozadanego goscia.

Lubilem swoj dom.

Nigdy nie mialem pewnosci, czy znam go w pelni. Nie jest wykluczone, na przyklad, ze gdzies wsrod ksiazkowych hald mieszka prawdziwa sabaja, ktorej niezaleznie od wysilkow nie jestem w stanie schwytac. Gdybym jednak opowiedzial plotkarzom o sabai - nie zrobiloby to na nich wrazenia; co innego okrutny korninek, przemielajacy goscia kamiennymi szczekami, czy powiedzmy bezdenny nocnik, kryjacy w swej porcelanowej czelusci smiercionosne sztormy...

- Zycze zdrowia panskiej sowie! - z opoznieniem krzyknalem w slad za wychodzacym komisarzem.

Przez uchylone okno saczyl sie skwar. Wyobrazilem sobie, jak mianowany mag trzeciego stopnia (w rzeczywistosci czwartego) wychodzi na ganek - z chlodnego polmroku przedpokoju wypada

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×