Podszedlem do okna i ostroznie uchylilem kotare.

Promien slonca przebil sie przez gestwine kurzu, odbil od podlogowej plytki i nadal szklanym oczom dawno pokonanego dzika niemal swiadomy wyraz.

Na widok ojcowskiej twarzy Iw de Jater wydal z siebie niewyrazny odglos. A ja w koncu zrozumialem, co bylo przyczyna niejasnego niepokoju, ktory zagniezdzil sie we mnie niczym zimny klebek.

Przymocowalem kotare zlotym sznurem, znow przemierzylem salon i zatrzymalem naprzeciw zmartwychwstalego barona.

Patrzyly na mnie - przeze mnie! - pozbawione wszelkiego wyrazu biale oczy. Tak, ze strachu mozna bylo uznac to spojrzenie za przejaw skrajnej wscieklosci i domyslam sie, co przezyl Iw podczas pierwszych minut spotkania.

Pomachalem reka przed nieruchoma twarza starca. Jego oczy wbite byly w jeden punkt. Zrenice nie powiekszaly sie, ani nie zwezaly.

- Iw - uslyszalem swoj spokojny glos. - Mozesz zawolac zone i slugi... choc mozesz tez nie wolac. Ukryta przed postronnym wzrokiem komorka, niema opiekunka, czesta zmiana bielizny i poscieli - to wszystko, czego bedziesz potrzebowal, by spelnic synowski obowiazek.

Moj przyjaciel z dziecinstwa dlugo milczal, przenoszac spojrzenie z mojej twarzy na twarz starego barona. Potem gwaltownie przeszedl w ciemny kat pokoju i ukryl twarz w dloniach; trudno powiedziec czego bylo wiecej w tym gescie, przygnebienia czy ulgi.

Odwrocilem sie i spotkalem wzrokiem z glowa jelenia, ktora zdawala sie wyrastac wprost ze sciany. Po smutnym pysku wedrowal samotny mol.

- Gdzie on byl? - glucho zapytal mlody Jater. - Gdzie on sie podziewal przez prawie dwa lata? Skad...?

Przygladalem sie obojetnemu starcowi wciaz stojacemu nieruchomo posrodku sali.

Nie poznawalem go.

Pietnascie lat temu byl dobrym sasiadem w sile wieku, ktory nosil mnie na barana, uwielbial walki na drewniane topory i na kazde zyczenie demonstrowal slawny rodzinny miecz, ktorym onegdaj za jednym ciosem skracal dwoch lub trzech przeciwnikow o glowe. Pamietam, ze nie moglem zrozumiec, dlaczego tato Iwa, tak przyjacielski i ustepliwy w stosunku do mnie, byl tak okrutny dla swego wlasnego syna? I pamietam, ze dochodzilem do jedynego wniosku: dlatego, ze jestem od Iwa lepszy, madrzejszy i odwazniejszy, a sasiad zaluje, ze jego spadkobierca jest tepawy Iw, a nie {brak tekstu}

Zdarzalo sie, ze „wujek Dow” wydawal mi sie blizszy, niz wlasny ojciec. Nic dziwnego - ojciec w tamtych latach mocno podupadl, smierc matki i moje niekonczace sie choroby wieku dzieciecego zwalily go z nog, nie mial czasu ani sily na zabawy z mieczami i palkami, a cukierki uwazal za szkodliwe dla zebow. Potem wydoroslalem i przyjacielskie stosunki z sasiadem oslably, zas z ojcem sie umocnily; jednak pierwsza osoba, ktora przyszla pocieszyc mnie po smierci ojca, byl wlasnie wujek Dow...

Mialem wtedy pietnascie lat. Teraz mam dwadziescia piec i przez ostatnie dziesiec lat zupelnie nie utrzymywalismy znajomosci. Wiedzialem od Iwa, ze z nadejsciem starosci charakter ojca zepsul sie do niemozliwosci. Bylem wtajemniczony w ciemna historie jego znikniecia; po cichu cieszylem sie, ze ten dotkniety obledem starzec, ktory zastygl teraz posrodku salonu mysliwskiego, niemal w niczym nie przypomina tego wujka Dowa, ktorego kiedys kochalem.

- Skad on przybyl? - z rozpacza powtorzyl mlody Jater. - Co, Hort?

Wysilkiem woli odegnalem niepotrzebne wspomnienia. Ciemny plaszcz stojacego przede mna starca byl juz nienowy i wymagal czyszczenia - baron nie sprawial jednak wrazenia czlowieka, ktory dlugo i w trudach wracal do rodzinnego domu, wedrujac pieszo przez lasy i pola. Dojazdy wierzchem jego odzienie, a szczegolnie trzewiki, w ogole sie nie nadawaly.

- Patrz, Hort - wyszeptal Jater, ja jednak tez zwrocilem juz na to uwage.

Na szyi starca poblyskiwal, kryjac sie w faldach obszernej kamizeli, lancuch z bialego metalu. Na lancuchu znajdowal sie wisior - chyba z jaspisu.

- Pamietasz, zeby ojciec mial go wczesniej? - zapytalem, z gory znajac odpowiedz.

- Nie oczywiscie, ze nie nosil niczego podobnego - odparl Iw z lekkim rozdraznieniem. - Nie lubil ozdob. Ani srebra, ani kamieni - w ostatecznosci tolerowal zloto.

Iw wyciagnal reke, chcac dokladniej obejrzec wisior. Zaraz ja jednak cofnal, niesmialo zagladajac starcowi w twarz. Rozumialem jego mieszane uczucia; trudna i przerazajaca byla swiadomosc, ze jego ojciec, ktorego sama obecnosc przez wiele lat napelniala go przerazeniem, zmienil sie w zywa lalke.

Wisior, ktorego dotknalem z bezmyslna beztroska, w tym samym momencie zrobil mi pierwsza nieprzyjemna niespodzianke.

Byl on niewatpliwie magicznego pochodzenia.

Z duzego kawalka jaspisu nieznany artysta wyrzezbil pysk jakiegos wscieklego zwierza - odrazajaca, wyszczerzona paszcze o metnych oczach. A obecnosc tej paszczy na piersi dotknietego obledem barona niewatpliwie miala jakies ukryte znaczenie.

Sluga Pier urodzil sie pod szczesliwa gwiazda - jego trup jednak nie wyplynal w rowie. Zamiast tego Pier dostal podwyzke, niemal nowa kamizele i zostal dopuszczony do tajemnicy; odtad wierny sluga mial obslugiwac bezwolnego, oblakanego starca umieszczonego w odleglej komorce. Wymawianie (czy nawet wspominanie) imienia starego barona bylo surowo zabronione; sluzbie i domownikom objasniono, ze do de Jatera przybyl na utrzymanie sedziwy ojciec Piera, ze cierpi on na zarazliwa chorobe i dlatego kazdy, kto zajrzy do komorki, czy chocby zblizy sie do niej, zostanie wysmagany batogiem i napietnowany rozpalonym zelazem. Surowosc obiecanej kary ewidentnie nie miala zwiazku z wymyslona przez Iwa legenda, jednak barona zupelnie to nie martwilo. Mieszkancy rodzinnego gniazda dawno juz zostali wytresowani do calkowitej utraty ciekawosci.

Pier wykonywal swe nowe obowiazki przez cale dwa dni.

Wieczorem trzeciego dnia Pier nakarmil starca kolacja (twierdzil, ze nabral juz duzej wprawy w operowaniu miedzianym lejkiem i udalo mu sie wlac w pana Dowa spora porcje wodnistej kaszy), po czym wyszedl na chwile po czysta posciel. A drzwi zamknal od zewnatrz na zamek - wzgledem czego mial bardzo surowy nakaz.

Pierwszy blad Piera polegal na tym, ze zostawil w komorce palaca sie swiece. Drugi blad okazal sie fatalny: Pier nie powiesil klucza na lancuszku, ktory mial na szyi, jak bylo przykazane, lecz wlozyl go po prostu do kieszeni roboczej kurtki.

Nic dziwnego, ze oblakany starzec przypadkowo przewrocil swiece prosto na siennik. Nic dziwnego, ze Pier, po dotarciu do bielizniarni, zechcial wymienic nie tylko posciel barona, lecz takze swoja zaplamiona kasza kurtke.

W tym momencie szczesliwa gwiazda Piera zgasla. Gdyz szczesliwie zapomnial on wyciagnac klucz z kieszeni kurtki.

- Pali sie! Pozar!!

Wszystko wydarzylo sie bardzo szybko.

Siennik zaczal plonac. Zmurszaly budynek zajal sie momentalnie. I dopoki przerazony Pier obszukiwal kieszenie, dopoki biegl, potykajac sie, do bielizniarni, dopoki wyl nad sterta brudnych przescieradel, w ktorej utonela jego stara kurtka - dopoki sluga wykonywal wszystkie te przedsmiertne czynnosci. Iw de Jater probowal wywazyc drzwi.

Nie udalo sie. Zamek byl solidny.

Wtedy Jater rzucil sie do okna; w okna komorki z wiadomych przyczyn wstawione byly mocne kraty. Ogien objal juz cale po mieszczenie - wiszac na kratach, niczym oszalala malpa w zwierzyncu, Iw mogl widziec, jak jego ojciec obojetnie przyglada sie zblizajacym sie do niego jezykom ognia.

Jak zajmuja sie siwe wlosy.

Widzialem potem te krate - czlowiek nie jest w stanie tak wygiac stalowych pretow. Iw zrobil wiecej, niz jest w ludzkiej mocy, jednak na wynik zdarzenia nie mialo to wplywu.

Zbiegli sie sludzy, domownicy, dzieci. Ustawili sie w szpaler, podajac wiadra z rak do rak. Ogien na szczescie nie zdazyl przeniesie sie na stojace w sasiedztwie budynki. W koncu udalo sie wylamac drzwi do komorki i ich oczom ukazal sie spalony do cna pokoj z czarnym, skurczonym trupem posrodku.

Przybiegl Pier z kluczem. Stal przez chwile, przygladajac sie zamieszaniu.

A potem odszedl i po cichu powiesil sie w ogrodzie barona na osice.

* * *

ZADANIE Nr 58: Mianowany mag trzeciego stopnia zamowil klebek welny przed molami. Jaka jest srednica sfery dzialania zaklecia, jesli wiadomo, ze dziedziczny mag pierwszego stopnia poczul jego energie, znajdujac sie w odleglosci 3 metrow od klebka?

* * *

Wieczor nastepnego dnia spedzilismy u mnie w salonie z dzbankiem wina, a dokladniej mowiac z cala bateria dzbankow. Jater pil, lecz sie nie upijal; ja sam unikani alkoholu, lecz z szacunku dla tradycji zawsze trzymam w piwnicy kilka beczek szlachetnego wina.

Milczelismy tak dlugo, ze nocne kaganki pod sufitem zaczely powoli przygasac - najprawdopodobniej uznaly, ze spimy albo ze pokoj jest pusty. Jedyna swieca na stole podkreslala mroczny wyraz zmizernialej twarzy barona, za to w jej swietle nie bylo widac spalonych brwi, przerzedzonych wlosow ani poparzonych policzkow. Patrzylem na Iwa i obraz smierci starego barona raz za razem przewijal sie przed moimi oczami, odganialem go, lecz ciagle wracal. Najsmutniejsze bylo to, ze w twarzy staruszka, obojetnie przygladajacego sie buszujacym w pokoju plomieniom, wyraznie widoczne byly rysy wujka Dowa - mojego starego przyjaciela, takiego, jakim go pamietalem. I kiedy plomienie obejmowaly starca, otaczajac go pulsujacym migotliwym kokonem, bezwiednie zamykalem oczy i mruzylem je, niczym nerwowa damulka.

Gdybym tylko przy tym byl, moglbym go uratowac!

Uratowac, lecz nie przywrocic rozumu. I rok po roku zylby jak roslina w donicy, zywiac sie wodnista kasza przez lejek i robiac pod siebie.

Ale tak potworna smierc?!

Dlaczego nie mialem wladzy nad czasem? Dlaczego nie bylo mnie tam wlasnie wtedy?

Litosciwiej byloby od razu go zabic. Co zreszta Iw zamierzal uczynic.

Drgnalem. I podejrzliwie spojrzalem na siedzacego naprzeciw mlodego barona. A jakze. Gdyby Jater Starszy powrocil w pelni zdrowia. Iw bez wahania poderznalby ojcu gardlo. Lecz teraz - teraz moj przyjaciel cierpial okrutnie. Synowskie uczucia, ktore przez wszystkie te lata tlily sie pod skorupa zastarzalej nienawisci, wydostaly sie na zewnatrz; byly one bladziutkie, niepewne i jakby nadjedzone przez mole i Iw wstydzil sie ich - sam przed soba. Lepsza juz czysta nienawisc niz taka milosc.

- Oni. - Kaganki, rozbudzone dzwiekiem glosu barona, zaplonely pelna moca. Moj gosc skrzywil sie od jasnego swiatla. - Oni... nie da sie ich juz powstrzymac... jezyki poucinac, czy jak... gadaja. A kiedy milcza - mysia... ze to ja doprowadzilem do smierci ojca. Ze wlasnego ojca zgubilem! I Pier, bydlak jeden, swiadek moj jedyny... Bydlak, powiesil sie! Juz gadaja, ze ojca przez dwa lata w komorce trzymalem... Juz gadaja... I wierza w to!

- A co cie obchodza brudne jezyki - spytalem ze zmeczeniem. - Jesli chcesz, to za jednym zamachem pozatykam wszystkie te geby.

- Nieee... - Iw ciezko pokrecil glowa. - Tak sie nie da, czarodzieju. Tak nie bedzie. Geby zatykac... to ja sam potrafie, bez zadnych czarow. Tu trzeba zabojce taty... Tego, ktory go porwal, ktory go rozumu pozbawil... To on jest zabojca. Trzeba go znalezc.

A Pier, duren, sie pospieszyl - potem pewnie sam bym go zameczyl... ale to przeciez potem... On mogl duzo wiedziec, cos sobie przypomniec, ten Pier, przeciez byl wtedy razem z tata, pamietasz, kiedy go ta dziewka uprowadzila... Ta suczka, zeby sie zaba udlawila... Przeciez pamietasz?

Westchnalem.

Ta bezceremonialna osobka zastukala we wrota poznym wieczorem, w deszcz, twierdzac, ze jest ofiara rozbojnikow. Wedle jej slow jacys niegodziwcy ukradli jej karete, zabili stangreta i

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×