Albobym oszalal i lezal do samej smierci jak zywa kloda. Gdyz cecha, ktora przeszkadza mi osiagnac dobrobyt, ozenic sie i otoczyc gromadka dzieciakow, jest - wyrazajac sie slowami Gorofa - moja „sciana nosna”, ktorej wylamanie oznacza zniszczenie budowli mojej osobowosci, zniszczenie mnie samego.

Zostawilem ja sama.

Niech bedzie przeklete nasze spotkanie. Bylem silny i wolny. Do glowy nie przychodzily mi watpliwosci, czy zyje prawidlowo i czy kogos nie skrzywdzilem. I czy to nie przeze mnie zdarzylo sie to, czy tamto.

A teraz jestem niewolnikiem. Niewolnikiem martwej kobiety; obcej kobiety, ktora ledwo znalem. Gdyz wystarczy, ze zamkne oczy, i staje mi przed oczami pole, swit i uciekajace przede mna zwierzatko... Albo basztan, zolte ciala dyn i Ora ze slomianymi wlosami i wargami w slodkim soku.

„Gdyby mial pan sowe, zyczylabym jej zdrowia”.

Deszcz bebnil.

Po raz pierwszy zastanowilem sie, czy nie ukarac samego siebie, rozwiazujac za jednym zamachem wszystkie problemy?

* * *

- Pani Szantalia wynajela karete wlasnie w naszym biurze - powiedzial Korszun mlodszy. - Prawdopodobnie zrobila na niej wrazenie jakosc naszych uslug, nasz stosunek do klientow i...

- Wybierala sie do Polnocnej Stolicy? - Przerwalem mu.

Mlodzieniec sie zdziwil. Zapewne mial swoje zdanie na temat moich relacji z Gra. Na pewno byl przeswiadczony, ze pozera mnie zazdrosc. Wszak nie bez przyczyny jestem taki pochmurny i przerywam mu po kazdym slowie.

- Tak, do stolicy. Przybyla tam po dwoch dniach. Woznica potwierdza, ze pani Szantalia byla zadowolona z przejazdu, noclegu i obslugi.

- Czyli przybyla do Polnocnej Stolicy dwa dni po moim... odjezdzie?

Mlodzieniec byl cierpliwy. Ostentacyjnie cierpliwy. Bylo to czescia jego zawodu.

- Dokladnie tak. Wyruszyl pan, a o swicie nastepnego dnia odprawila sie pani Szantalia... A tak, przy okazji, nie zechcialby pan zostawic w naszej ksiedze gosci opinii o swojej podrozy? Wszak bardzo rzadko klienci podrozujacy projekcyjnie wracaja do poczatku swojej drogi... Wielka szkoda, ze nie zamowil pan podrozy powrotnej.

Rzeczywiscie szkoda, pomyslalem. I przypomnialem sobie slowa Ory: „Nie zamawiajmy podrozy powrotnej. To przynosi pecha”.

Czy moze byc gorzej?

Czyli ze o smierci Ory dowiedzialem sie prawie natychmiast. „Ob. martw.”, oznajmila sabaja, a Ora w tym czasie lezala zakrwawiona na ziemi.

Skad pewnosc, ze zostala zabita? Skad ten obraz - kobieta w czarnej sukni, z czerwonymi od krwi wlosami, lezaca w czarnej kaluzy?

- Nie zechcialby pan, panie zi Tabor, skorzystac z uslug naszego biura w podrozy do stolicy? - zapytal Korszun mlodszy.

- Nie mam juz pieniedzy - odparlem glucho.

* * *

Wszedlem tak cicho, ze mnie nie zauwazyl. Stal przy swoim kantorku, cos tam podliczal, sliniac ogryzek olowka. Glowe mial obwiazana jedwabna chustka, wiedzialem jednak, ze to nie migrena ani tym bardziej elegantowanie sie. Pod chustka ukryta byla srebrna moneta, ktora przyczepilem mu do czola. Dawno temu. Cala wiecznosc. Kiedy Ora byla jeszcze zywa.

Jakis jego krewniak, bedacy glownym pomocnikiem oberzysty, zamarl w kacie, jak mysz zahipnotyzowana przez weza.

- Gospodarzu - odezwalem sie ochryple.

Moge sie zalozyc, ze poznal moj glos, jeszcze zanim sie odwrocil.

I dlatego odwracal sie bardzo powoli. Kurczowo scisnal swoj oloweczek; niczym orez, ktorym zamierzal sie bronic.

Dlugo nie moglem sie zdecydowac, czy warto wracac do tego zajazdu. Wlasnie dlatego, ze nie chcialem widziec tej sceny. Nie chcialem ogladac tego spojrzenia. A okazalo sie, ze oberzysta mial swa godnosc i popatrzyl mi w oczy wlasnie tak, jak na to zaslugiwalem.

Jak na barbarzynce, ktorego przewaga w sile nie czyni ani o jote szlachetniejszym.

Nalezalo trzymac sie od tej oberzy z daleka. Nie bylo jeszcze za pozno; wciaz moglem usmiechnac sie pogardliwie, odwrocic i wyjsc...

- Przykro mi - powiedzialem ochryple. - Chce pana przeprosic. Pomylilem sie wtedy... w rachunkach.

Wciaz na mnie patrzyl. Jego blada twarz powoli pokryla sie rumiencem, a w oczach zastyglo przerazenie. Sprawial wrazenie, jakby spotkal grzechotnika, ktory wyznaje mu milosc.

Podszedlem blizej.

Wyciagnalem reke. Odskoczyl, jednak pamietajac nasze poprzednie spotkanie, nie sprzeciwial sie.

Zdjalem chustke z jego glowy. Tak, probowali usunac monete i ciecia, siady tych prob, zagoily sie nie tak dawno.

Srebrny krazek wpadl mi w dlon profilem Ibrina Drugiego do gory. Na monecie krol byl jeszcze bez brody.

- Prosze wybaczyc - powiedzialem jeszcze raz i polozylem monete na kantorku.

Karczmarz przyciskal dlon do czola.

Przestapilem z nogi na noge, zastanawiajac sie czy, powinienem cos jeszcze powiedziec albo zrobic. Niczego jednak nie wymyslilem. Uklonilem sie niezgrabnie, odwrocilem i wyszedlem.

* * *

„Obiecalam, ze opowiem ci jeszcze, jak potoczyly sie losy innych dziewczat z naszej pensji. Wiesz, ze bardzo sie z nimi przyjaznie. Po dzis dzien. Ze wszystkimi; moze za wyjatkiem Wiki. Juz od dziecinstwa byla zadna zaszczytow, jej ambicje rozposcieraly sie tak daleko, jak zadna z nas nie smiala nawet marzyc... I jak myslisz? Zreszta, opowiem wszystko po kolei.

Wiekszosc z nas marzyla o wyjsciu za maz za maga. Wiesz zreszta, jak to jest; wszak nasza jedyna rozrywka bylo siedzenie na ganku i fantazjowanie, ktora za kogo wyjdzie za maz. Jaka szkoda, ze nie moge cie poznac z moim Winkiem! Kiedy bralismy slub, byl po prostu uczniem mianowanego maga i nie bylo jeszcze wiadomo, czy przejdzie probe i jaki stopien mu dadza. Uwierz mi jednak, ze nie wyszlam za Winka dlatego, ze mial dostac stopien magiczny. Wcale nie! Pokochalam go calym sercem; opanowalo mnie to samo uczucie, o ktorym marzylysmy na pensji.

A on wyobraz sobie wytrzymal probe i otrzymal drugi stopien, co dla mianowanego maga jest niemal szczytem mozliwosci! Bylam bardzo szczesliwa... Zreszta, opowiem wszystko po kolei.

Wika... Alez ona byla ambitna. Pol roku po moim slubie z Winkiem - bylam juz wtedy w ciazy - dowiaduje sie, wyobraz sobie, ze Wika wyszla za dziedzicznego! Masz pojecie, jaki numer? Ogolnie wiadomo, ze dziedziczni czarodzieje nawet psa traktuja znacznie lepiej niz zone. Wszyscy Wike wielokrotnie ostrzegali: zastanow sie, co robisz, gluptasie. Ale jesli komus pieprz wpadl pod ogon, nic nie da sie zrobic; i przezyje tak cale zycie z pieprzem pod ogonem.

Tak... o czym to ja? A, Wika...

Stalo sie tak, jak ja uprzedzali. Pierwszy rok przezyli w pokoju i zgodzie, potem Wika urodzila chlopca, a ten, wyobraz sobie, nie odziedziczyl ojcowskiego daru. Nie wyszlo czarodziejatko. Mezulek Wiki sposepnial, stal sie bardziej szorstki; ale to jeszcze nic... Na nastepny rok Wika urodzila dziewczynke! A dziewczynki, jak wiesz, nie przejmuja czarodziejskiego dziedzictwa. Nigdy. Ani jedna dziewczynka nie urodzila sie jeszcze czarodziejka. I wtedy maz, mag dziedziczny, pokazal swoja nature. Wika jest teraz dla niego pozbawionym mowy stworem, albo w ogole rzecza. Rodzi mu jak krolica, rok za rokiem i wciaz dziewczynki! Piec juz sie ich nazbieralo, a ten najstarszy chlopczyk, ktory nie przejal dziedzictwa, jest szosty. I zal teraz patrzec na nasza ambitna Wike. Wzroku od ziemi nie odrywa, deska w podlodze boi sie skrzypnac, a brzuch to rozdyma sie jej jak pecherz, to zwisa jak pusty worek. Oto, do czego prowadza wygorowane ambicje. Oto, jak warto wychodzic za dziedzicznych. To w ogole nie sa ludzie. Nie nasza kosc i nie nasza krew. Unikaj ich...”

* * *

Zaraz po przestapieniu swojego domu, zbieglem do piwnicy do drogocennego sloja.

Podstawka do obuwia probowala zdjac ze mnie but; wymierzylem jej dosc grubianskiego kopniaka. Czas byl na wage zlota; wrocilem do domu nie po to, by odpoczywac. Przyszedlem po pieniadze.

Nieprzyjemnie zaskrzypialy zle naoliwione zawiasy. W rudobrunatnej ciemnosci szklany sloik wygladal, jakby zrobiony byl z zardzewialego zelaza.

Chlupnelo mi pod nogami. Poslizgnalem sie i cudem utrzymalem rownowage. Spojrzalem w dol.

Na podlodze poblyskiwala oleista, brunatna kaluza. Pachnialo blotem; zatechlym i martwym, bez jednej zaby.

Spojrzalem na sloik Szczelina nie rzucala sie w oczy. Mozna ja bylo wziac za nierowna ryse na szkle. Byla to jednak szczelina. Okragle naczynie peklo jak przekrojony owoc. Juz wszystko rozumiejac, nie mogac w to jednak uwierzyc, zdjalem ciezka pokrywke z pieczecia Taborow. Wnetrze sloja zialo pustka.

Wilgotna zgnilizna.

Nie miala ona nic wspolnego z pieniedzmi.

* * *

Nigdy nie mialem sentymentalnych uczuc zwiazanych z domem. Zreszta, ostatnimi czasy doswiadczalem wielu nowych dla mnie uczuc.

Kiedy zaplonal kominek, ogrzewajac wychlodzone sciany, kiedy usiadlem w fotelu, zaswiecilem unoszace sie pod sufitem lampki i wyciagnalem nogi na laweczke, przez minute wydawalo mi sie, ze wszystko jest w porzadku. Nie wygralem Kary, nigdzie sie nie ruszalem i nikogo nie spotykalem. Lato sie skonczylo, nastala jesien, nic poza tym.

W okienne szklo ktos zabebnil, czesto i ponaglajaco. Skrzywilem sie i nie podnoszac z fotela uchylilem okno, wpuszczajac wilgotny wiatr i mala, akuratna wrone.

Miala kompletnie zagubiony wzrok. Byla mloda, niedawno przestala byc piskleciem. Nigdy nie miala do czynienia z magami, bala sie przymuszenia i nie wiedziala, ze po wypelnieniu misji pogonie ja na cztery wiatry.

Wzialem ja w obie rece - miala mokre piora - i patrzac w polotwarty dziob, rzeklem:

- Iw, przyjechalem, rad bede sie z toba spot...

I wtedy sobie przypomnialem: trawa, koniki polne, malenkie slonce za ramieniem Jatera, szczek stali, strach przed smiercia i zaklecie ochronne, rzucone w tajemnicy przed lwem.

Jak moglem zapomniec?!

Baronowa. Jej bezwolne, jakby ulepione z ciasta cialo. „Nie odczuwa pan radosci z gry?”. „Odplacam pieknym za nadobne”.

- Odwoluje - powiedzialem do wrony. - Znikaj.

Uwolniona od mojej woli przez chwile miotala sie pod sufitem. Za trzecia proba wyleciala przez okno, a ja zasunalem rygiel. Bylo zimno.

Okazuje sie, ze przyjaciela tez stracilem. Juz dawno. W chwili, kiedy z dzieci zmienilismy sie w mlodziencow. Ja bylem magiem ponad ranga, a on kim? Wiejskim zakutym lbem, drobnym

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату