ich ta nowina. Narzeczonej przynies jakis podarunek, w zadnym przypadku nie magiczny! Wybierz jakis kobiecy drobiazg.

Dowiedz sie wczesniej, co wprowadza twa zone w pogodny nastroj. Jesli sa to spacery, nie ograniczaj jej swobody przemieszczania sie, jesli prezenty, rozpieszczaj ja nimi od czasu do czasu. Codziennie rozmawiaj z zona pieszczotliwym tonem, pilnuj, by zawsze miala pieniadze na drobne wydatki oraz na sukienki, obuwie i kosmetyki. Zadowolona, szczesliwa zona jest warunkiem szczesliwego zycia i zdrowego potomstwa.

Podaruj zonie magiczne lustro. Niech taktownie daje jej rady w tematach zbyt drazliwych, bys poruszal je sam (jesli zona naduzywa na przyklad slodyczy, zwierciadlo podkresli jej zaokraglona figure, jesli czyta po nocach, czarodziejskie lusterko zwroci jej uwage na podkrazone oczy. Zas w odpowiedzi na kazda probe poprawy sytuacji - zachowanie diety albo rezimu - lustro pokaze zachecajacy obraz: smukla figure i rumiana twarz).

Z rowna cierpliwoscia, z jaka przyuczales swa sowe jesc, spac i wyprozniac sie w wyznaczonym miejscu, musisz nauczyc swa zone zajmowac scisle okreslona przestrzen w waszym zyciu. Im wczesniej przyswoi sobie, czego sie od niej wymaga, tym spokojniejsza i szczesliwsza bedzie wasza rodzina.

Uwaga! Jesli z pieciorga waszych dzieci ani jedno nie okaze sie magiem dziedzicznym, masz pelne prawo zerwac malzenstwo. Szczerze jednak zyczymy, by nie spotkaly cie podobne nieprzyjemnosci.

* * *

- Panskie opanowanie budzi szacunek - z uczuciem powiedzial staruszek. - Bardzo slusznie pan postepuje, nie spieszac sie z wykorzystaniem zaklecia. Wielu karalo szybko i pochopnie, a potem przelewali lzy, wlasnie tutaj. - Staruszek wyciagnal palec, a ja mimowolnie poszedlem za jego ruchem i wlepilem wzrok w ciemnoczerwony dywan. Mozna by pomyslec, w tym wlasnie punkcie puszystej podlogi plakali nieszczesni raptusinscy.

Staruszek pomogl mi zdjac plaszcz. Znajomy mi juz chlopiec - zdaje sie, ze podrosl za ten czas, kiedy sie nie widzielismy - przeciagnal po moim ubraniu szczotka.

- Zle pan wyglada - z troska powiedzial staruszek, gdy chlopiec wyszedl. - Zmizernial pan, drogi Horcie. Bardzo trudno znalezc godne zastosowanie dla Kary. Doskonale to rozumiem. Ma pan racje.

Przejrzalem sie w lustrze.

Nieprzyjemny typ. Zoltawa skora, podkrazone, metne oczy; prawe wydaje sie szare, lewe przybralo kolor brudnego piasku.

Kobieta w skrzyni wygladala znacznie gorzej. Nie wstydzila sie jednak swej szpetoty i miala ku temu istotna przyczyne: juz ponad miesiac byla martwa.

Kobieta, zamordowana dla kilku monet i garsci swiecidelek.

Pamietam, jak stalem przed otwarta skrzynia, a za moim ramieniem sterczal ekscelencja. Pamietam, ze w pewnym momencie zrobil nawet ruch, by podtrzymac mnie pod lokiec; nieslychana sprawa!

Na szczescie w pore sie opamietal i nie zrealizowal swego szlachetnego porywu.

Pamietam, jak pekla mi zapieczona skora na wargach, kiedy po dluzszym milczeniu powiedzialem w koncu:

- To nie ona. To nie Ora Szantalia - Jest pan pewien?

Wzruszylem ramionami i wyszedlem, jak slepiec, z piwnicy, z chlodu, ze smierci w smierc, gdyz lepiej by bylo, gdyby to byla Ora. Przynajmniej moglbym wowczas dopilnowac, by miala przyzwoity pogrzeb; moglbym poswiecic sie poszukiwaniu zabojcow.

Niewatpliwie bym cierpial, jednak mimo wszystko pewnosc jest lepsza od niewiadomej.

Jak dobrze by bylo, gdyby sabaja nie istniala. Gdyby nie bylo krotkiej, odbierajacej wszelka nadzieje linijki. Wowczas ucieszylbym sie, widzac w strasznej skrzyni cialo obcej kobiety. Zapewne zatanczylbym posrodku przemarznietej piwnicy z radosci, ze ta zabita jest droga nie dla mnie, lecz dla kogos innego.

A ten inny tanczylby, gdyby zamiast swojej kobiety zobaczyl w skrzyni Ore.

- Panie zi Tabor - z niepokojem powiedzial odbijajacy sie w lustrze staruszek.

- Tak - powiedzialem do stojacego za moimi plecami staruszka. - Tak, naturalnie.

- Powinien pan sobie sprawic sowe - powiedzial staruszek zatroskanym tonem. - Tak sie sklada, ze mam na oku piskle, bardzo dobrego ptaka, i nie proponowalbym go byle komu. Sowa, panie zi - Tabor, jest magowi niezbedna nie tylko dla podtrzymania tradycji, o nie.

- Pomysle - odparlem obojetnie.

* * *

„Pewien mlody mag postanowil sie ozenic. Z piecdziesieciu kandydatek wybral dziesiec, z dziesieciu cztery, z czterech dwie, jednak w zaden sposob nie potrafil zdecydowac sie, ktora wybrac z tej pary. Zwrocil sie wiec o rade do ojca i ten mu jej udzielil. Mlodzieniec wprowadzil narzeczone do jednego pokoju, dal im zestaw zlotych blyskotek (pierscienie, bransolety, naszyjniki, broszki) i powiedzial: Wezme za zone te, ktorej w tych ozdobach bedzie bardziej do twarzy. Po czym wyszedl i zamknal za soba drzwi.

Dziewczeta oczywiscie sie pobily. Wyrywaly sobie ozdoby (kolczykow przezornie im nie dal, by nie porozrywaly sobie uszu), szarpaly sie za wlosy, popychaly i kopaly. W koncu jedna zwyciezyla, ubrala wszystkie swiecidelka, a druga zaszyla sie w kaciku i w placz. I ktora nasz bohater wzial za zone? Oczywiscie te, ktora przegrala. Bo na co mu zona zabijaka, zona zwyciezca?...”

W sali rozbrzmiewal przytlumiony gwar glosow, jak w ulu nakrytym wielka poduszka; zdaje sie, ze gosci bylo wiecej, niz sie spodziewalem. Moze jest jakies swieto albo rocznica? I ktora, w ogole, jest godzina?

Jakby odpowiadajac na moje pytanie w sali zahukala mechaniczna sowa. Dziewiec razy. Jest wiec dziewiata wieczor, a o ile pamietam do ekscelencji przyszedlem okolo poludnia. Gdzie mnie nosilo przez caly ten czas? Przez osiem i pol godziny, ktore minely miedzy wizyta w piwnicy pod ratuszem i tymi dziewiecioma huknieciami?

Odsunalem aksamitna portiere zaslaniajaca wejscie do sali. Nikt nie zwrocil na mnie uwagi, przynajmniej w pierwszej chwili; jedynie czyjas sowa, drzemiaca na oparciu krzesla, uchylila okragle oczy.

Panowie magowie odpoczywali.

Panowie magowie pili i zakaszali, pykali fajki i siwy dym troche zbyt malowniczo scielil sie pod sufitem; najwyrazniej ktos specjalnie zabawial sie, konstruujac powietrzne zamki.

Za malym stolikiem w giety sali siedzial samotnie czlowiek w czerni.

- Zycze zdrowia panskiej sowie, Tjabor! Kiedy wreszcie wykorzysta pan zaklecie, drogi przyjacielu? Wszyscy w utesknieniu czekaja juz na nastepne losowanie.

Nie odwrocilem sie. Juz szedlem przez sale, potykajac sie o krzesla.

- O, szczesliwiec Tabor! Nie jest pan dzis zbyt uprzejmy! Czy panska sowa nie jest przypadkiem chora?

Mrugalem, jakby zwykly dym fajkowy wyjadal mi oczy.

W pewnej chwili przywidzialo mi sie, ze stolik jest pusty; czy ktos stroi sobie ze mnie zarty?! Czyzby moja rozpalona wyobraznia?

Nie, czlowiek w czerni caly czas pociagal ze swego kielicha; czlowiek w czerni, kobieta...

Ktos po przyjacielsku chwycil mnie za rekaw. Wyrwalem sie, nie patrzac w jego strone.

Uskoczyl mi z drogi chlopiec sluga.

Juz bieglem. Potracone przeze mnie krzesla nie spieszyly sie z upadkiem i jak baletnica krecily na jednej nozce, zamierzajac wywrocic sie z jak najwiekszym hukiem. Stracony ze stolu kielich jeszcze nie dolecial do parkietu; wciaz spadal, malowniczo rozchlapujac czerwony plyn na serwete, na podloge i na czyjes trzewiki.

Kobieta w koncu na mnie spojrzala.

O zgrozo! Przez cale mgnienie wydawalo mi sie, ze to ta z kufra podniosla sie, w jakis sposob wydostala z piwnicy i zjawila w klubie, by sobie ze mnie zakpic.

Piwne oczy, wystraszone i jednoczesnie szczesliwe. Powieki, pomalowane roznymi kolorami, brunatnym i zlocistym.

- Ora?!

- Hort. - Usmiechnela sie z radoscia i wyrzutem. - Co pan wyprawia... najpierw kaze mi pan czekac i denerwowac sie sowa wie ile, a potem wpada jak oszalaly; wszyscy sie nam przygladaja, prosze sie rozejrzec! Za moimi plecami z hukiem wywracaly sie potracone w biegu krzesla.

- Ora...

- Co sie z panem dzieje? - Przestala sie usmiechac.

- Ora Szantalia... to naprawde pani?

Wzruszyla ramionami. Juz z rozdraznieniem:

- Na milosc sowy, Hort... Stawia mnie pan w niezrecznej sytuacji.

Ktos tracil mnie w ramie. Obejrzalem sie. Pan przewodniczacy patrzyl na mnie ze strapieniem, na jego ramieniu wiercila sie sowa, a za plecami chowal sluga.

- Panie zi Tabor, jakze sie ciesze, ze pana widze...

- Prosze o wybaczenie - rzeklem drewnianym glosem. - Chcialbym tez przeprosic wszystkich panow, ktorych przypadkowo... jestem gotow pokryc wszelkie straty...

- No wie pan co. - Przewodniczacy pokrecil glowa. - Czlowiek, ktory dlugo wlada Kara, staje sie z czasem zupelnie nieznosny w pozyciu. I wszyscy zdajemy sobie z tego sprawe, drogi panie Hort. Podszedlem zapytac, czy nie potrzebuje pan pomocy klubu?

- Dziekuje - wyszeptalem. Cala sala patrzyla na mnie. Silni i slabi, znajomi i obcy, na wpol znajomi i ledwie znajomi. Odchrzaknalem.

- Prosze o wybaczenie, panowie. Chce przeprosic kazdego, kogo urazilem.

Siedzaca Ora lustrowala mnie od stop do glow. Bez usmiechu.

Wzialem ja za reke i nie rozgladajac sie na boki, ani nie sluchajac replik, poprowadzilem do wyjscia.

Prawie sie nie sprzeciwiala.

Jej dlon byla w mojej dloni.

Ciepla i zywa.

Reszta nie miala znaczenia.

- Gdzie sie pani zatrzymala?

- Hort, na milosc sowy, co sie stalo? Ukaral pan Preparatora? Nie, nie ukaral pan. Wciaz ma pan Kare. A wiec Naga Iglica nie jest Preparatorem. Albo nie mogl go pan znalezc. Co sie stalo? Prosze mnie nie zadreczac. Dziwnie sie pan zachowuje.

- Gdzie sie pani zatrzymala?

- Juz drugi miesiac mieszkam w „Odwaznym Susle”. Nie stac mnie na nic bardziej przyzwoitego.

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×