Przemoglem sie i usiadlem na parapecie obok klatki z sowa.

* * *

Wnetrze czlowieka wydawalo jej sie czasem drzewem, czasem klebkiem nitek, a niekiedy nadjedzonym trupem lub zlozona zabawka. Ale najczesciej widziala czlowieka jako dom z mnostwem mieszkancow, ktorzy zyli w zlozonych powiazaniach, jednak wedlug niezbywalnych praw. Po zbadaniu takiego domu, wpuszczala tam lalke. Byla to swego rodzaju proba: jesli przyneta sie zadomowi, znaczy mieszkancy domu zostali dobrze rozpoznani i mozna przystapic do preparacji, to jest przymusowego wysiedlenia dowolnego z nich.

Dla barona Jatera byla czarujaca Efa. Co za oko! Strzal w dziesiatke!

Dla starego kupca byla mlodym pomocnikiem. Ten sukces oceniala skromniej, ale tez byla z niego dumna.

Byla Tissa Grab, w towarzystwie ktorej latwowierna zona jubilera wybrala sie do szewca, by odebrac zamowienie. Siedem punktow w dziesieciostopniowej skali. Zupelnie przyzwoity wynik.

Byla dziewczynka, Jodelka, do ktorej przywiazal sie jak do corki nieczuly Mart zi Gorof.

- Tak, to tez niezle trafienie. Dusza Marta zi Gorofa jest grobowcem pelnym nieboszczykow; nie zna pan przeciez historii Gorofa. On... zreszta, nie warto o tym mowic. Przygotowana przeze mnie Jodelka zdolala przezwyciezyc w duszy Gorofa nawet przywiazanie do smoka. Czlonkowie Klubu Smoka to wspanialy material! Szerokie pole do preparacji, pasjonujaca i niebezpieczna praca. Niemal wszyscy sa ponad ranga, a to dodaje, jak sie pan domysla, smaczku ryzyka.

Patrzylem w jej plonace oczy. Moje bolesne rozdwojenie nie mijalo, przeciwnie, jeszcze bardziej sie nasilalo. Z ciekawoscia sluchalem opowiesci Preparatora, wyczekujac jednoczesnie, jak mysliwy w zasadzce. Sluchalem pseudo-Ory, wstrzasniety jej pogladami na swiat i mialem wrazenie, ze atrapa Kary rozgrzewa sie i parzy mi skore. Nie patrzylem na gliniana maszkare, przez caly czas mialem ja jednak przed oczami; bardzo dobrze, ze Ora przywiazuje taka wage do swej opowiesci. Ze tak sie denerwuje, ze chce wszystko jak najlepiej objasnic. Znakomicie.

- Tego, co robie, na pewno nie mozna... Ja po prostu wysiedlam z „domu” niepozadanych mieszkancow. To znaczy bede wysiedlac, gdy osiagne perfekcje, a na razie musze trenowac na tych, ktorzy sie nawina. Zdarza sie, ze wyeksmituje „glowe rodziny”, a wtedy koncza sie porzadki w „domu”. Tak wlasnie bylo z Jaterem... Rozumie pan?

Zwracala sie do mnie raz na ty, raz na pan. Sloneczny promien powoli przemieszczal sie przez pokoj. Gliniana maszkara skryla sie w cieniu i zgasly kolorowe iskry na kamieniach.

Nie bede walczyl z kobieta. Przynajmniej dopoki nie zostane przyparty do muru. Jednak Kara to inna sprawa. Karze sie nie ze wzgledu na plec, lecz na stopien winy. Kara jest moja wlasnoscia i w koncu ja odzyskam; od stolu dzielily mnie pelne trzy kroki. A po jego drugiej stronie siedziala ta, ktora podawala sie za Ore. Jej oczy plonely nie slabiej, niz drogocenne kamyki, a patrzylem w nie, zgodnie potakujac.

- Jater byl bardzo ciekawym przypadkiem... Fascynujacym przypadkiem. Gdyz do prawdziwej preparacji nadaja sie jedynie tak zwane „sprzeczne natury”, w odroznieniu od tych jednorodnych. W tak malo trywialnym „domu” zadomowiaja sie cechy nieprzystosowane do wspolzycia... Jak w przypadku Jatera. Stary cap byl zdolny do prawdziwej milosci; oddanej, bezinteresownej, ofiarnej, jesli pan woli. Baron Jater... Jego wewnetrzny „dom” byl czyms posrednim pomiedzy koszarami a przytulkiem. I zaplonal takim wzruszajacym, mlodzienczym uczuciem! Chcialam wysiedlic z niego ten koszmarny upor, ktory sprawial, ze parl do przodu jak nosorozec, tratujac kazdego, kto stanal mu na drodze. To, co zostalo, okazalo sie niestety niezdolnym do zycia. Szkoda... Zdobylam za to niezbedne doswiadczenie, zas negatywny wynik tez jest jakims rezultatem. Przez setki lat cwiczylam te umiejetnosci, jednak dopiero ostatnimi laty uzyskalam mozliwosc posluzenia sie nimi. Spojrz. - Przesunela dlon nad kamykami. - W tym granacie zawarty jest nienaganny gust. W tym ametyscie, chciwosc. A w tym szmaragdzie kryje sie kolejna chciwosc, jednak zupelnie innego rodzaju; bardziej zlozona, jesli mozna tak rzec. Podczas gdy kupiec, wlasciciel ametystu, bedac niezwykle zamoznym czlowiekiem, nigdy nie udzielal pozyczek bez procentu, kupowal uzywana odziez i potrafil nawet podniesc z rynsztoka zgubiony przez kogos grosik, wlasciciel szmaragdu, dysponujac dosc skromnymi srodkami, urzadzal bale i przyjecia, sprowadzal najlepszych muzykow, nie przepuszczal zadnej pieknej kobiecie i cierpial, jesli rasowy kon nie nalezal do niego... I zyl, zyl, zyl... chciwie, wrecz pazernie, kazdego ranka budzac sie z mysla, ze zycie mu sie wymyka, a zyje sie wszak tylko raz!

- Co sie z nim stalo? - Spytalem cicho.

- Niestety rozchorowal sie i umarl. Kupil pan kamien od jego krewnej.

- Czy jego smierc rowniez ma pani na sumieniu?

Dlugo milczala.

- Nie wiem - odparla w koncu. - Umarl na zapalenie pluc. A jego pazernosc na zycie nie miala chyba nic wspolnego ze sklonnoscia do przeziebien?

- Byc moze pomoglaby mu ona przezwyciezyc chorobe...

- Watpie. - Wzruszyla ramionami. - Pazerni na zycie ludzie umieraja jak wszyscy inni. Nawet ci najbardziej kochajacy zycie, umieraja... Ten bialy kamyk zawiera wspolczucie z nutka sentymentalizmu. A oto snobizm... Rozumie pan chyba, ze nadajac nazwy tym... cechom, upraszczam je, sprowadzam do zwyczajowego schematu. Rozumie pan to, prawda?

Nie patrzyla na mnie; zamyslila sie, przekladajac kamyki, cos sobie przypominajac i przezywajac od nowa. Ta czesc mnie, ktora siedziala w zasadzce, przygotowala sie do niespodziewanego ataku.

- A moze sam mi pan o czyms opowie, Hort? - Nagle wpila sie wzrokiem w moje oczy, pochylila do przodu i oparla miekka piersia o kraj stolu; kamienie szlachetne, ktorymi gliniana figurka oblozona byla jak mogila kwiatami, zlowieszczo nalaly sie jej wola. - Pan nie widzi ludzi tak, jak ja ich widze... Jednak nie mozna panu odmowic zmyslu obserwacji. Komu chcialby sie pan przyjrzec dokladnej?

- Ondra Naga Iglica - powiedzialem po zastanowieniu. - Jesli usunac jego krecia przeszlosc...

- Przeszlosci nie da sie usunac - usmiechnela sie. - To cos calkiem innego. Nie bralabym sie jednak za Ondre Naga Iglice z zupelnie innego powodu; Ondra jest zbyt prosty. Jego leki, jego krecie kompleksy... Blaka sie po „domu” paskudny lokator i sam naprasza sie o wysiedlenie... Nie, Hort, z punktu widzenia eksperymentu jestes znacznie bardziej interesujacy niz Ondra. Z natury jestes niejednoznaczny, a gdy dostales zaklecie Kary, stales sie wrecz wymarzonym obiektem dla badacza.

Znow przeszla na ty. Wzmocnilem ochrone przed magicznym uderzeniem; siedzaca naprzeciw kobieta rozesmiala sie wesolo:

- Nie musisz sie bronic, na razie nikt cie nie atakuje. Sluchaj dalej.

Na chwile zamknalem oczy. Tylko na chwile. Dostrzegla moja obrone! Co jeszcze potrafi? Gdzie lezy granica jej mozliwosci? Mialem wrazenie, ze spotkalem mysz wielkosci slonia. Przerazajacy widok, ale to jednak mysz, zwykla myszka, choc zaslania soba pol nieba.

Ona mowila, a ja sluchalem i czekalem. Nie zamierzalem sie poddawac. Myszka, nawet gigantyczna, pozostaje szara obywatelka podziemia. Mianowany mag, niezaleznie od tego, jak potezny i stary, nie doczeka sie kapitulacji od Horta zi Tabora. Fascynowala mnie jej opowiesc i przerazaly aluzje. Widzi we mnie obiekt do preparacji! Dobra sowo; obym zdazyl odzyskac Kare.

- Z pomoca tych kamieni obserwowalem losy swoich pacjentow. I wyobraz sobie, Hort, ze utrata jakichs paskudnych, z mojego punktu widzenia, cech, okazywala sie dla tych ludzi wrecz tragedia. Samobojstwa, utrata zmyslow, nieszczesliwe wypadki. Jesli zas usunac z czlowieka poczucie harmonii, albo na przyklad wiare w lepsze jutro, czy zamilowanie do uprawy hiacyntow... Nikt tego nie zauwazy. Nawet sam preparowany. Uzna, ze tak wlasnie bylo.

Zacisnela wargi. Jej twarz utracila marzycielski wyraz, reka opadla na stos kamieni szlachetnych jak jastrzab na stadko kurczat, wylowila zoltobrunatny kamien z bezoka, placzliwa twarza.

- Prosze. Pewien poeta byl przekonany o nadrzednej roli tworczosci. Dla niej zdradzal przyjaciol i zony, porzucal dzieci. Zyl tak, jak chcial - mial prawo... Przeciez po to, by genialna reka zabazgrala kilka stronic, mozna bylo spisac na straty kilka zmarnowanych losow. Byt rzeczywiscie niezwykle utalentowany. - Na jej twarzy pojawil sie okrutny usmiech - Gdyby tylko zobaczyl pan lalke, ktora go uwiodlam. Stara panna, romantyczna jak jesienny wieczor... zreszta niewazne. Oto jego talent literacki!

Podrzucila na dloni zolty kamien. I podczas gdy klejnot lecial, obracajac sie w powietrzu, na zmiane ukazujac i chowajac placzliwa twarzyczke, a zafascynowana Ora nie odrywala od niego wzroku, ja zaatakowalem.

Zaklecie stalowej liny wpilo sie w blat, szarpnelo stolem i wywrocilo go. Widzialem, jak rozlatuja sie migajace cudza wola kamienie. Widzialem, jak leci, koziolkujac, gliniana pokraka; na sekunde przed uderzeniem o podloge, pochwycilem figurke w locie.

- Oskarzam te, ktora stoi przede mna...

Jeden z kamieni potoczyl mi sie pod noge. Poslizgnalem sie, jednak padajac nie wypuscilem Kary z reki. Od uderzenia glowa o noge fotela pociemnialo mi w oczach.

- O... skarzam...

- Hort! Stoj! Posluchaj mnie... Poczekaj! Jedno slowo!

Ora Szantalia, czy jak jej tam, padla przede mna na kolana.

Czarna suknia drzala pod piersiami, na wysokosci serca i byl to urzekajacy widok. W tym momencie byla Ora po same koniuszki wlosow. Byla kobieta, ktora oplakiwalem.

- Jesli chcesz mnie ukarac, Hort... ukarz za to, ze przywiazalam sie do ciebie. To byl blad. Badacz nie powinien... Ty zreszta na to nie zaslugujesz. A ja... nie jestem taka, jaka mnie widzisz, jestem jednak kobieta, a ty jestes mi drogi. I za to mnie ukarz. To czysta prawda. No dalej, zrob to!

Migotaly rozsypane po calym pokoju kamienie, fragmenty czyichs spreparowanych dusz. Ostroznie usiadlem. Bolala mnie glowa.

- Okaz mi ostatnia przysluge i ukarz za to, ze zobaczylam w tobie - egoiscie - cos dobrego... Teraz nie mam nad toba wladzy. A ty masz wladze nade mna.

W jednym ma racje - nie posiada juz nade mna wladzy. Widze Ore Szantalie, jednak Ora Szantalia nie istnieje. To lalka, cyniczna przyneta, ktora potknalem jak glupi karas. Czy karas moze byc zakochany w przynecie?

- Zdrajczyni - powiedzialem ochryple.

Zapach zwierzatka, ciemnozielone lopiany. Zolte dynie.

- Wydaje ci sie, ze zostales nabrany, Hort? Czujesz sie skrzywdzony, sadzisz, ze zagralam na twych najlepszych uczuciach? Po raz pierwszy w zyciu doswiadczyles milosci do kobiety, a ta okazala sie cynicznie zaplanowana? Tak sadzisz? Mylisz sie, Hort, sowa mi swiadkiem, ze sie mylisz.

- Ukarze cie - powiedzialem powoli.

- Tak, oczywiscie - Zostan tam, gdzie jestes - powiedzialem glosniej. - Rece na kolana!

Usiadla.

Siedziala posrodku rozwalonego pokoju, obok lezacego na boku stolu, przy niezasianym lozku. Czarna sukienka obciagnela sie na jej ksztaltnych kolanach. Gestem przykladnej dziewczynki polozyla na nich biale dlonie z palcami bez pierscieni.

Mialem ochote ja uderzyc. Przeciez oklamywala mnie prosto w oczy. Przypochlebiala sie, podlizywala wylacznie po to, by uniknac Kary.

- Jestes gorsza niz morderca - powiedzialem, wstajac z podlogi. - Nigdy nie przysnil ci sie zweglony trup niewinnie spalonego starca?

- Nie badz hipokryta, Hort - powiedziala cicho. - Przeciez nikogo nie jest ci zal. Takze starego barona Jatera. Czlowiek, ktory bawil sie z toba w dziecinstwie, juz od dziesieciu lat nie istnieje. Przeciez staruszek bardzo sie zmienil ostatnimi czasy.

Zrozumialem, ze nie moge sie z nia klocic. Na kazde moje slowo znajdzie dziesiec i bedzie zonglowac nimi tak niewymuszenie i szczerze, ze znow zapragne zobaczyc w tej bialej lalce kobiete, ja.

I bede chcial jej uwierzyc.

Moje spojrzenie zmienilo sie niewatpliwie, gdyz znow pobladla.

- Jak sie naprawde nazywasz? - Spytalem glucho - Nie musisz wiedziec.

- Chcialas sie przeciez wytlumaczyc?

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×