- Ty jednak nie miales zamiaru mnie sluchac.

Usiadlem na skraju lozka. I pomyslec tylko, ze zaledwie kilka godzin temu bylem spokojny, zadowolony i chyba nawet szczesliwy.

- Powiedz, dlaczego to robilas - zapytalem, patrzac na pokrake w swoich dloniach.

- Co mianowicie?

- Dlaczego postanowilas patroszyc ludzi? Co cie obchodzil baron Jater? Co mialas do Gorofa? Albo do nieszczesnej zony jubilera?!

- Czy zona jubilera czuje sie nieszczesliwa?

- Odpowiedz na pytanie.

W koncu oderwalem wzrok od szkaradnej zabawki. Przenioslem spojrzenie na Ore. Juz sie nie usmiechala. Jej twarz stala sie okrutna. Nieznany wczesniej wyraz jej znajomych rysow. Bedac Ora Szantalia, ta kobieta nigdy chyba nie patrzyla w taki sposob.

- Sprobuje ci to wyjasnic, Hort, ale tez musisz sie postarac mnie zrozumiec. Ludzie, tacy jacy sa, nie odpowiadaja mi. Kiedy w czystym, jasnym „domu” pojawia sie zlowieszczy gnom... kiedy podporzadkowuje sobie wszystkie dobre uczucia, kiedy przewraca do gory nogami nawet to, co wydawalo sie niezmienne... A przeciez dzieje sie tak bardzo czesto. Ale ty nie rozumiesz, o czym ja... - Bezradnie rozlozyla rece.

- Kontynuuj - powiedzialem sucho.

- Rozgladam sie - szumnie westchnela - i widze dusze, nieprawidlowe do tego stopnia, ze mozna sie do nich zblizyc tylko dokladnie zatykajac nos. Zajac sie nimi moglby jedynie wyprany z obrzydzenia lekarz... Wiele jest takich dusz. One nie rozumieja swego nieszczescia. Sa slepe, gluche i nie zdaja sobie sprawy, ze jest na swiecie kolor i dzwiek. A ja moglabym im pomoc, juz niedlugo. Szybko sie ucze... Codziennie rozumiem coraz wiecej. Wszyscy ci ludzie - znowu wskazala rozsypane po podlodze kamienie - i wszyscy inni spreparowani, o ktorych niczego nie zdazyles sie dowiedziec; wszyscy oni, z malymi wyjatkami, sa zywi i zdrowi. Nie stali sie przez to lepsi. Niemal zaden z nich. Ale dotychczas nie mialam takiego celu - czynic ich lepszymi. Na razie sie ucze. Nie mam kogos, kto moglby mnie uczyc, jedynie doswiadczenie... A ty wciaz jeszcze pytasz, po co mi to wszystko? A moze cos juz zrozumiales?

Przez kilka sekund probowalem sformulowac odpowiedz.

Potem spory kawalek tynku odpadl z sufitu i zwalil mi sie prosto na glowe, powodujac, ze na sekunde, na mgnienie oka swiat pociemnial mi w oczach.

* * *

- Szala zwyciestwa przechylila sie na moja strone, Hort; sam to chyba widzisz.

Lezalem na plecach, skrepowany zakleciami, jak statek olinowaniem. Zaklecia byly proste i toporne jak konopna lina, i tak samo pewne i szorstkie.

Gdyby na moja glowe spadla palka, szkode odnioslby ten, kto zadal cios. Ale kawalka spadajacej gipsowej plaskorzezby nikt nie ukierunkowal. Oderwala sie z sufitu, poddajac prawu ciazenia.

- Niepotrzebnie sie tak martwisz, Hort. Nie masz wstrzasu mozgu, jest guz, ale sie zagoi. A my znow mamy mozliwosc kontynuowania naszych badan.

Patrzac na niebezpiecznie popekany sufit, pomyslalem ze przez wszystkie te miesiace byla obok mnie. Ze w kazdej chwili mogla mnie zabic albo spreparowac. Gdyby tylko zechciala.

Ta mysz nie ma rozmiarow slonia, lecz smoka.

- Wlasciwie stales sie moim sojusznikiem juz wtedy, kiedy zebrales razem te dwadziescia dwa kamienie. Tak na marginesie, to tygrysie oko, ktore w dniu naszego spotkania mialam na pasie, miesci w sobie nudna uczciwosc pewnego drobnego urzednika... Czemu mi sie tak przygladasz, Hort? Nie jestem twoim wrogiem; przysiegam na wszystkie sowy tego swiata. Mozesz wybrac sobie dowolna z tych dwudziestu dwoch cech. Wszczepie ja w twoja dusze; zasiedle nia twoj „dom”, z analityka zamieniajac cie w tworce, chcesz?

Szarpnalem przytrzymujace mnie niewidzialne peta, z sufitu niczym biala, drozdzowa masa opadlo na mnie zaklecie paraliz. Tak mocne, ze w pierwszej chwili zmartwialy mi powieki i oniemiala krtan. Niemal sie udusilem.

Wyobrazilem sobie, jak biala mysz z malenkimi, zabawkowymi skrzydelkami krazy nad miastem, a jej ogon zwisa niczym nieskonczony pien drzewa. Te kobiete ratowalem przed grabiezcami i bronilem przed nachalnym bekartem.

Gorzko sie usmiechnalem.

- Wybacz mi, Hort. Nie chcialabym ograniczac twojej wolnosci. Musze jednak doczekac do chwili zakonczenia dzialania Kary. Dlaczego sie domysliles? Dlaczego przed czasem odkryles moja tajemnice?

Milczalem.

- Ale wyszlo tak, jak wyszlo. Przykro mi... Spojrz na te kamienie, mozesz sobie wybrac dowolny z nich. Znajduja sie tu takze oczywiscie zupelnie niepotrzebne rzeczy, ale ten na przyklad karneol to umiejetnosc cieszenia sie zyciem. Wsrod ludzi rozumnych spotyka sie ja rzadko i jest tym bardziej cenna. No wiec jak?

Milczalem. Porwala i spreparowala Gorofa! Marta zi Gorofa, rownego mnie sila, a moze nawet nieco ode mnie potezniejszego. Co oznacza, ze ze mna moze takze zrobic co zechce; mianowany mag, przerosnieta myszka.

- Oto umiejetnosc niepamietania zlych wspomnien. A to - szczegolnie ci to polecam, Hort - zdolnosc kochania kobiety. Bez mojej pomocy nigdy nie miales i nie bedziesz mial takiej mozliwosci.

- Rozumiem pani pragnienie podporzadkowania mnie sobie - powiedzialem ochryple. - Jednak ja potrafie wspaniale kochac... oczywiscie nie ciebie, suko.

Sadzilem, ze sie zasmieje, prychnie, albo jeszcze inaczej mnie ponizy, jednak ona odezwala sie zadziwiajaco powaznie:

- Nie, Hort. Gdybys potrafil kochac, dzisiejszy ranek bylby zupelnie inny. Bylby szczesliwy. Nigdy nie przyszloby ci do glowy skonfrontowanie informacji sabai, slow Gorofa o lalkach i pewnych szczegolow naszych relacji... I zajmowanie sie tym wlasnie teraz. Gdyby byl pan zdolny do milosci, Hort, jechalby pan teraz do domu razem z Ora Szantalia. Wygladalibyscie przez okno karety, oddychali wiatrem drog, budowali plany na przyszlosc...

Wydaje mi sie, ze w jej glosie zabrzmiala nutka goryczy.

- Tak, Hort. Milosc zawiera w sobie troche glupoty, naiwnosci i dowierzania. Ten, kto probuje, podobnie jak pan, dokopac sie do jej istoty, nie potrafi kochac. Ten test oblal pan spiewajaco.

Na jej dloni lezal czerwony kamien z zoltym odcieniem. Patrzyl w sufit szeroko otwartymi, nieruchomymi oczami.

- A czlowiek, z ktorego wyciagnela pani zdolnosc kochania? - Za wszelka cene staralem sie zyskac na czasie. - Co sie z nim stalo?

Wzruszyla ramionami.

- Jego zycie nie zmienilo sie ani o jote.

- Wiec dlaczego proponuje mi pani rzecz najwyrazniej bezuzyteczna?

- Ale ten czlowiek byl glupim czeladnikiem - rzekla z nutka rozdraznienia. - Umiejetnosc kochania jest zbyt cenna, aby dostawala sie byle komu.

I znow wyczulem gorycz w jej slowach.

- Jak mam pania nazywac?

- Co?

- Ora to wymyslone imie lalki, mam racje?

- Tak - przyznala z niechecia. I po chwili milczenia dodala. - To rzeczywiscie zly los... Polaczenie dwoch malo prawdopodobnych zdarzen: prawdziwa Ora Szantalia, realnie zyjaca kobieta, umarla w tym czasie, kiedy wladal pan sabaja... Mowia, ze sabaja lubi spektakularnie przekazywac swym wlascicielom najbardziej efektowna informacje.

- Jak mam wiec pania nazywac?

- Ora. Ta, ktora stoi przed panem, juz sie przyzwyczaila do tego imienia.

- A jak nazywa sie ta, ktorej nie widze, a ktora porusza lalka?

- Niewazne. Rozumiem, Hort, ze czuje sie pan ponizony. Dla panskiego spokoju podkresle jeszcze raz, ze choc jestem magiem mianowanym, jestem jednak naprawde stara, bardzo stara. Mam prawie milion lat... - Usmiechnela sie krzywo. - Wiec przegranie pojedynku ze mna nie jest zadnym wstydem. Zapewniam pana.

Pojedynku jeszcze nie bylo, pomyslalem: Byly uniki i podstepne ataki, wciaz jednak nie przegralem ostatecznej rozgrywki.

- Przyglada mi sie pan, Hort i mysli: to nic, jakos sie z tego wykaraskam, pokonam te zadufana w sobie babe... A moze opowiem panu, co ma pan w srodku?

- Kiszki - powiedzialem, opanowujac mimowolne drzenia. - Serce, sledzione, chora watrobe...

- W panskim wnetrzu znajduje sie ogromny, mroczny, okuty zelazem „dom”. Ma wiele pokoi, ale wszystkie sa ciasne, ma wielu mieszkancow, nie wszyscy sie jednak ze soba dogaduja. Glowna role w panskim „domu” pelni surowy starzec, podobny do aptekarza. Bez konsultacji z nim nie zrobi pan ani jednego kroku. Odwaza on na aptekarskiej wadze wszystkie pana zamiary. Jesli wysiedlic z domu tego pedantycznego staruszka, zdarzy sie to samo, co sie zdarzylo z biednym Jaterem. Niech pan nie blednie, nie zamierzam postapic az tak okrutnie, nie zycze panu zle... Staruszek oblicza wiec i wywaza, zas kryterium jego wyboru jest surowe i jednoczesnie proste: jaka korzysc przyniesie dany postepek wyobrazeniu Horta zi Tabora o wlasnej osobie. Czy dostatecznie podbuduje on jego egoizm? Odpowiednio je wzmocni? Przeciez nigdy w zyciu nie zrobil niczego, co by bylo dla pana bezuzyteczne. Az dziw, ze to sie panu udalo.

- To klamstwo - odparlem po chwili. - Chociazby... To taka bzdura, z ktora polemizowanie jest ponizajace. To...

I przypomnialem sobie napastnikow, przed ktorymi ta okrutna dama bronila sie slabiutkimi blyskawicami. A wiec to byla pulapka; wciagnela w obrone, by zejsc sie ze mna blizej.

- Tak, Hort. Ale czyzby pan myslal, ze tam w zaulku, brudzil pan rece dla mojego dobra? Nie! Dzialal pan dla wlasnego wyobrazenia o szlachetnosci. Tym bardziej, ze ryzyka nie bylo zadnego. Czterech glupich bandziorow przeciwko magowi ponad ranga; to smieszne. A rece zawsze mozna umyc, a moze sie myle?

Uswiadomilem sobie, ze przegralem.

Czy to zreszta nie wszystko jedno, o czym plecie jasnowlosa lalka, sterowana przez starozytnego potwora? Do tego stopnia obrzydliwego, ze wstydzi sie nawet pokazac. Czy to nie wszystko jedno, jakiego zdania jest ona o mojej osobie?

Bylem jednak bezsilny i swiadomosc tego byla tak ponizajaca, ze moje sily sie podwoily.

- Pan rozpoczal to sledztwo i wplatal sie w historie z kamykami wcale nie dlatego, ze zal mu bylo starego Jatera - ciagnela pseudo-Ora. - I wcale nie dlatego, ze czul sie pan zobowiazany wobec jego syna. Kierowala panem urazona duma: Chec ukarania maga i to maga wielkiego. A jesli sie uda, maga poteznego... Moze sie pan cieszyc, Hort. Udalo sie panu.

Zgrzytnalem zebami. Zaklecie paraliz bylo juz do polowy zneutralizowane moimi wysilkami. Jeszcze troche i uda mi sie wyrwac.

Gliniana maszkara lezala na stole przed siedzaca kobieta. Miedzy jej dlonmi.

- Ciekawie bylo obserwowac, co dzialo sie w panskim „domu” po nieoczekiwanej wygranej. Rola osoby decydujacej o losach innych spodobala sie wszystkim lokatorom; a szczegolnie aptekarzowi. Wewnetrzne lustro, w ktorym takze dotychczas bez przerwy sie pan przegladal, odbijalo teraz obraz do tego stopnia drogi panskiemu sercu, ze nawet czyniac jawnie zle rzeczy, nie przestawal sie pan czuc bohaterem. Chyba jednak popelnilam blad, proponujac panu w charakterze podarunku umiejetnosc kochania. Do niczego nie jest ona panu potrzebna.

Zaklecie paraliz wciaz jeszcze trzymalo. Szarpanie sie w takiej sytuacji bylo bezsensowne i ponizajace.

- A poza wszystkim, Hort, jakiegokolwiek bylby pan o mnie zdana... nie klamalam, mowiac, ze jest mi pan drogi. Nie zaczelabym zajmowac sie zakochanym w sobie pawianem, gdyby natura tego ptaszka nie pozostawiala mozliwosci manewru. Wszyscy magowie dziedziczni maja roznobarwne oczy, ale w pana przypadku sa one do tego stopnia rozne, Hort... Od razu zwrocilam uwage na te panska osobliwosc. I nie mylilam sie. W pana „domu” rzeczywiscie wspolzyja bardzo zroznicowani mieszkancy.

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×