Irena przypomniala sobie, jak przegonil handlarza, ktory postanowil zasluzyc sobie na pomyslnosc. I jak uratowal stara kobiete przed ogromna, rozpedzona beczka.

– Nie stojcie tak blisko, wy wszyscy... – zadal Rek przez zacisniete zeby. – Odejdzcie... odejdzcie...

Irena otulala go w plaszcz, sprawdzala puls, kladla mu dlon na czole, poprawiala uwalane we krwi bandaze.

Przypomniala jej sie jego twarz, gdy dowiedzial sie, kto jest ojcem dziecka. Tam, w jaskini, kilka godzin przed nieuchronna smiercia, w niemal calkowitym mroku. Pochodnia ledwie sie palila, a ona i tak doskonale zapamietala wyraz jego oczu; moze dlatego, ze nigdy go jeszcze takim nie widziala.

– Nie jestem sam – mamrotal Rek. – Nie jestem sam... nie bede... nie zgadzam sie... Zajrzyj w siebie, rzekla Jaszczurka; potrafisz zmieniac barwe. Jestes niczym trawa... niczym ziemia... Lecz zajrzyj w swoje wnetrze... nie potrafisz okazac skruchy... nie jestes czlowiekiem. A Kameleon... odparl... ze skrucha... czy moze kogos ogrzac... albo nakarmic...

Irena pochylila sie nad nim nizej. Chwycila dlon bezinteresownego rycerza i zacisnela zeby, gdyz radlilo ja od zapachu krwi.

– ...Tak, odparla jaszczurka. Usunieto ci Objawienie jak serce... ale nawet na zewnatrz nie przestaje ono bic... wyrzucone na brzeg, pozbawione wody... A ty jestes pusty w srodku i bezsilny, nie potrafisz okazac skruchy... Ty...

Rek mowil powoli, zacinajac sie, z szeroko otwartymi oczami, jakby czytal z kartki. Jakby tekst, kiedys napisany, wielokrotnie przeczytany, z takim trudem zdobyty, a potem zamazany przez wode z rozmytej kartki papieru, odrodzil sie teraz w nocnym mroku dwadziescia centymetrow przed jego zmizerniala twarza.

– ...A on sie smial. I powiedzial. „Kazdemu wedle zaslug. Macie szczescie, ze nie oceniam takze zamiarow... I Jaszczurka z Kameleonem zamarli z przerazenia, a Stworca przeszedl obok czarnego drzewa przy wiezy, w kierunku, ktory pokazywal drewniany idol... wszedl do srodka i za jego plecami zamknela sie brama...'

Rekiem wstrzasnal dreszcz wyczerpania. Cicho zajeczal. Zamknal niewidzace oczy.

Nad lasem wisial ksiezyc. Nietoperze lataly bezladnie, chaotycznie i, jak sie zdawalo, ogarniete panika.

Irena siedziala nad rannym rycerzem i jej mysli miotaly sie podobnie jak nietoperze. Chociaz nie; jej mysli pelzly jak slimaki po mokrej szybie.

Musi sie skoncentrowac. Cos sobie przypomniec, skojarzyc. Z jakiegos powodu wydawalo jej sie, ze od tego zalezy zycie Reka.

Ksiezyc niespiesznie przesuwal sie po niebie. Irena wiedziala, ze raz puszczone w ruch trybiki jej mysli juz sie nie zatrzymaja. Zebatka za zebatka, kolko za kolkiem, dopelzna do wlasciwego miejsca. I z przerdzewialego okienka wynurzy sie ze skrzypem zrozumienie, niczym figurka w starym zegarze.

Inna sprawa, ze moze sie to wydarzyc dopiero za dwa miesiace. Troche za pozno...

Ten, ktory okazal skruche. Kameleon. Jaszczurka. Ironiczny Stworca. Byc moze wszystkie egzemplarze jej ostatniego opowiadania zostaly zniszczone, starte z powierzchni ziemi i pozostal tylko Rek, jego majaki, pamiec, w ktorej chronily sie fragmenty tak waznego tekstu.

Musi sie zastanowic. Potrzebuje tylko troche czasu, a wtedy...

Wieza.

Patrzcie, powiedzial Rek. I sam patrzyl. Jednak nie na wieze, lecz na Irene. Bardzo uwaznie jej sie przygladal.

„Jaszczurka z Kameleonem zamarli z przerazenia, a Stworca przeszedl obok czarnego drzewa przy wiezy, w kierunku, ktory pokazywal drewniany idol... wszedl do srodka i za jego plecami zamknela sie brama...'

Dawala Rekowi pic. Woda sciekala po spieczonych wargach rannego, kapala na zarosniety podbrodek, na szyje, za rogoze...

Wieza.

* * *

Dzien spedzili w zaroslach, w poblizu zrodla. Rycerz na krotko przyszedl do siebie i probowal upichcic na ognisku cos w rodzaju szaszlyka z grzybow. Irena wciaz czula na sobie jego spojrzenie. Nie surowe i skupione, jak wczesniej, lecz smutne, bardzo cieple i uwazne.

Irena nie mogla sie zdecydowac na zapytanie Reka o wieze. Niepotrzebnie, gdyz ranny wciaz jeszcze nie mogl mowic.

A potem Rek znow pograzyl sie w zapomnieniu. Semirol jeszcze raz przewiazal jego rany, a Irena, zaciskajac zeby, wyprala w lodowatej wodzie zakrwawione bandaze. Kto wie, ile razy przyjdzie jej to jeszcze robic?

– To silny chlopak – rzekl Semirol. – Zreszta rany tez nie sa wcale takie grozne. Poradzi sobie bez antybiotykow.

Semirol zamilkl i w tym milczeniu zabrzmialo niedopowiedziane „ale'.

– Ale?... – spytala Irena.

– Ale Objawienie bardzo sie na niego uwzielo. Obawiam sie, ze...

– Rozumiem. Mozesz nie konczyc.

Przez caly dzien przesladowaly ja jaszczurki i kameleony. I natretna jak mucha mysl: musi sobie przypomniec... skoncentrowac sie...

Nie spala juz druga dobe. Przed oczami plywaly jej kolorowe kregi. Noc zamiast ulgi przyniosla jej strach.

– Zerwac... – mamrotal Rek. – Czerwony... w trawie... cieknie z niego... wyplywa... zerwijcie go... kwiatek... jest caly we krwi... zerwijcie go i spalcie...

– On majaczy, Janie.

– Co moge na to poradzic?

– Nie wiem.

– Uspokoj sie, Ireno. Jesli sadzone mu jest przezyc – nie umrze. Mysl o dziecku... Spij.

Irena podeszla do ogniska. Ogrzala dlonie nad tlacym sie drewnem.

Wieza.

Powinna otulic sie w plaszcz i przespac do rana. Cyniczny Semirol mial racje, przeciez nie uda jej sie niczego zmienic. Musi myslec o dziecku.

Wieza.

Wysoka jak czteropietrowy dom. Nie...

Na biurku. Wykonana z brazu... brunatna z zielonkawa patyna. Swiecznik w ksztalcie wiezy, ktory Andrzej znalazl na zakurzonej polce jakiegos antykwariatu. Wewnatrz zapala sie swiece – na twarze gosci padaja polokragle, cieple plamy swiatla... „Jakie to piekne, Ireno. Jakie oryginalne'.

Jak mogla nie poznac go od razu?!

Wieza swiecznika. A obok niego na szafie drewniana figurka jakiegos zapomnianego dowodcy, ktory wladczo wskazuje swej nieistniejacej armii droge do zwyciestwa. Andrzeju, zetrzyj kurz. Trzeba posprzatac na szafie... Tyle tam rupieci... A te naprawde ladne rzeczy gina.

Irena na czworakach odpelzla od ogniska. Miala wrazenie, ze zaraz zwymiotuje.

Wirowalo jej w glowie.

– Janie...

Semirol obudzil sie momentalnie i bezglosnie. Zlapal ja za ramiona. W mroku zablysly bialka jego oczu.

– Co sie stalo?

– Janie... – Irena zlizala lze, ktora splynela jej po policzku.

– Wiem, gdzie jest wyjscie z modelu. Gdzie jest brama.

* * *

W kazdej wiosce znajdowali sie chetni do udzielenia pomocy rannemu. Irena przygladala im sie z mimowolna odraza, nie zauwazajac nawet, ze upodabnia sie w ten sposob do bezinteresownego rycerza.

Rek prawie w ogole nie odzyskiwal przytomnosci.

Ochroniarze nie powinni podrozowac w dwukolkach. Dla rycerza to hanba, a dla damy zagrozenie. Kazdy samozwanczy lekarz gotow byl potwierdzic to przy pierwszej sposobnosci. Jednak Irena nie sluchala lekarzy.

– Potrzebujemy antybiotykow, Janie. I prawdziwych lekarzy... Tutaj nie mamy szans. Musimy jak najszybciej...

Zabladzili. Stracili caly dzien. Potem go nadrobili. Konczyly sie pieniadze, zaczelo tez brakowac prowiantu. Rek wyraznie slabl, pograzal sie w coraz glebszej malignie, jednak fragmentow „Tego, ktory okazal skruche' Irena nie uslyszala juz wiecej.

Potem zaglebili sie w gluchy, sosnowy bor. Pnie niczym plot staly wzdluz drogi i Irena zagryzala wargi, gdyz od upragnionego celu dzielila ich jeszcze godzina drogi.

– Ktos za nami jedzie – rzekl Semirol, odwracajac sie.

Droga byla pusta. Nie rozlegal sie zaden dzwiek, oprocz swiergotu ptakow i nawolywania odleglej kukulki. Semirol popedzil mula.

– Wszystko w porzadku, Ireno? Naprawde wiesz, dokad zmierzamy?

– Wejdziemy tam razem – odparla z obawa w glosie.

– Wejdziemy razem... Tunel jest przeznaczony dla mnie... Lecz wytrzymuje obecnosc... tego, kto jest blisko... jak w bajce o dziewczynce i srebrnych trzewikach... ten, kto ja trzymal...

Wciaz plotla bzdury i ze strachem zdawala sobie sprawe, ze nie moze przerwac, podczas gdy wyraznie bylo juz slychac daleki tetent kopyt; nie trzeba bylo do tego posiadac wyostrzonego sluchu Semirola.

– Szybciej, Janie! Wrocimy... Wszystko bedzie dobrze... Po prostu znikniemy, wprost na oczach tych durniow. Smiechu bedzie co niemiara... no, szybciej, Janie!!

Kola podskakiwaly na nierownej, lesnej drodze. Irena podtrzymywala glowe Reka, lecz mimo tego rycerz dwa razy bolesnie uderzyl sie w potylice.

Ten mul po prostu nie byl w stanie biec szybciej. Chocby mial pasc trupem.

– Powtarzam, Ireno, uspokoj sie... Jesli zobaczymy, ze nas doganiaja, wysforujesz sie do przodu, a ja postaram sie ich zatrzymac...

Wzniesienie. Droga w dol. Na wzgorzu pojawia sie, jak spod ziemi, pieciu jezdzcow na wysokich koniach. Irena bolesnie uderzyla sie w lokiec.

– Jest! – ochryple krzyknal Semirol.

Drzewa sie przerzedzily. Irena mimowolnie otworzyla usta; czteropietrowa wieza, dawny swiecznik. A przed nia koslawa figura dowodcy, tyle ze jego wskazujaca zwyciestwo reka zostala bezlitosnie oderwana podczas jakiejs burzy.

Przez chwile poczula sie jak plastykowa zabawka, stojaca na tej szafie. Andrzej mial podobny gadzet, podarowany mu przez jedna z wielbicielek.

Brama.

– Ireno!!

Dwukolka zatrzymala sie. Oderwalo sie od niej kolo i teraz toczylo z gracja, zataczajac petle. Irena zdazyla podtrzymac glowe Reka; malenki powoz przechylil sie i podroznicy wypadli z niego na zakurzona droge.

Вы читаете Kazn
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×