uprawial boks i pewnie dlatego nikt nie probowal juz przylepiac mu do torby przezutej kartki papieru.

– Podobno Klauna zabiora do poprawczaka – powiedzial po chwili milczenia Gasnacy Gleb.

Klaun, za namowa Kukulki, pobil jakiegos chlopaka z innej szkoly i niestety, rodzicow tego chlopaka bardzo to dotknelo i rozdmuchali sprawe. Teraz wszystko krecilo sie wokol tego, czy wyslac Klauna do zakladu do pracy, czy nie, chociaz, prawde powiedziawszy, nalezalo raczej ukarac Kukulke...

– Kto jedzie na oboz? – spytal Anton, wczesniej przezywany Supczykiem. Byly przyjaciel Kukulki zmienil sie nie do poznania – moze dlatego, ze pozostali kumple z klasy podrosli i postura mu juz nie ustepowali?

– Ja jade – pierwszy wyrwal sie Dymek.

– Ja tez...

– I ja...

– I ja tez...

– A ty, Gleb, o ile dobrze pamietam, szykowales sie nad morze? – spytal Wlad. Gleb juz od przeszlo miesiaca przechwalal sie, ze jedzie w jakas daleka, egzotyczna podroz, ktora zalatwil mu ojciec.

Ale teraz machnal tylko reka:

– Eee, pomyslalem sobie, ze jezeli wszyscy razem jada na oboz... bedzie weselej...

Wlad milczal. Zgadza sie, na obozie na pewno nie bedzie nudno, ale gdyby on mial wybierac pomiedzy wyjazdem na oboz, a morzem...

Zreszta nad czym sie tu zastanawiac. Oboz i koniec, nie ma innej alternatywy. A to, ze z mama nigdzie nie pojada w tym roku wiedzial juz od dawna...

– A kto nie jedzie? – zapytal Wlad.

Zapadla cisza.

– Marta, ty cos mowilas, ze jedziesz gdzies do babci?

Marta pociagnela nosem:

– Szkoda gadac, znowu wakacje na wsi, bede sie tam pewnie potwornie nudzila.

Siedzieli pod jakims mokrym, betonowym sklepieniem i nie mogli sie nadziwic. Wszyscy, jak jeden maz, jada na oboz – czy to nie cudownie, czyz nie maja zgranej, idealnej klasy?!

Wlad cieszyl sie razem ze wszystkimi.

I teraz dokladnie nie wiadomo – moze to zapach trawy, wilgoci i gnijacych lisci sprawil, ze Wlad przypomnial sobie jeden ze swoich ostatnich snow. A snilo mu sie, ze zamienil sie w ogromne, stare drzewo, ktore ze wszystkich stron obrosniete bylo jakimis dziwnymi, bialymi grzybami.

* * *

W autobusie Wlad z Dymkiem usiedli obok siebie, a smiali sie i spiewali chyba najglosniej ze wszystkich. Co chwile z przodu, blizej kierowcy, odwracaly sie w ich strone oburzone dziewczyny i prosily o spokoj.

Autobus trzasl sie na nierownej nawierzchni. Wlad siedzial przy oknie odurzony alkoholem. Przestal w koncu myslec o tych glupich snach i wszystko sie nagle jakby rozjasnilo, zobaczyl, ze razem tworza bardzo zgrana paczke – cala jego klasa... A jak juz dawno zauwazyl, w klasie bylo mu chyba najprzyjemniej. I nawet ten osilek Kukulka nie jest w stanie popsuc mu humoru, tym bardziej, ze po historii z Klaunem, Kukulka siedzi teraz cicho jak mysz pod miotla. Nikt nie patrzy na Wlada jak na jakiegos dziwaka i nikt nie bedzie ryzykowal z nim klotni – wszystkim jest potrzebny, wszyscy go lubia... Dobrze, ze w tym roku tak zgodnie porwali sie na ten oboz...

Spiewali piesn za piesnia, a potem caly repertuar od poczatku. Wlad jeszcze troche podspiewywal, ale po chwili urwal i zamilkl. Obrocil sie do okna i przylozyl glowe do blekitnej, matowej szyby.

Nikt nie zauwazyl braku jego glosu we wspolnym spiewaniu. Nawet Dymek, siedzacy obok. Ale czy rzeczywiscie wyczuwalo sie jakis brak? Czy to byla taka wielka strata dla klasy? Glos Wlada Palacza?

Widza go codziennie, nie zawracaja sobie juz glowy jego sukcesami. Jest czy go nie ma... Jak to kiedys mowila Iza? Szare, nijakie oczy, zwykla twarz, nic nie ma w tobie pociagajacego, no, moze oprocz tych twoich szachow... Wspomnienie Izy sprawialo, ze momentalnie oblewal sie zimnym potem.

Wstrzasnelo nim.

...oprocz tych twoich szachow. „Wcale nie jestem taki glupi – odpowiadal Wlad – nie zauwazylas tego? Znam sie na paru rzeczach nie gorzej niz inni...”

„Wszyscy mnie lubia – chcial dodac – wszyscy mnie potrzebuja”.

„Nikt cie nie potrzebuje – okrutnie docinala mu Iza. – No powiedz, kim ty wlasciwie jestes? Takich jak ty, kazda klasa ma na peczki...”

„Otworz! No otworz! Prosze cie! A-a-a!”

Dopadly go nieprzyjemne wspomnienia, swiat za oknem zaczal tracic ostrosc i rozmazywac sie na blekitnej szybie. Mozliwe, ze Iza rzeczywiscie miala cos nie tak z glowa. Tylko dlaczego nikt tego nie zauwazyl wczesniej?

Autobus wjechal na droge gruntowa. Jeszcze jakies pietnascie minut trzeba bylo wytrzymac to podskakiwanie na siedzeniach. Wlad zamknal oczy i przez chwile znalazl sie w jakiejs otchlani, samotny jak palec.

„A co byscie zrobili beze mnie? – pomyslal nagle z obrzydzeniem. – Co byscie zrobili, no?”

Autobus zatrzymal sie, a Wlad patrzac na usmiechniete twarze swoich wspoltowarzyszy, obiecal sobie, ze przez poltora miesiaca nie pomysli ani o Izie, ani o blekitnym oknie w autobusie, ani o drzewie obrosnietym bialymi grzybami.

* * *

Mamo! U mnie wszystko w porzadku. Jestem juz doroslym mezczyzna. Nie martw sie. Wlad.

Pani na poczcie patrzyla na niego ze zrozumieniem – myslala pewnie, ze stoi przed nia troskliwy syn, wiele kilometrow oddalony od domu. Tymczasem Wlad mial juz za chwile dostarczyc mamie cale mnostwo nieprzyjemnych przezyc.

Mial nadzieje, ze ten telegram pomoze mamie choc troche sie uspokoic. Jeszcze wczoraj, kiedy byli razem, Wlad umocnil sie tylko w swoich planach zwiazanych z ucieczka i chyba ze trzysta razy powtarzal sobie jak zaklecie, ze wszystko bedzie dobrze, wszystko bedzie w porzadku...

Rozliczyl sie z telegrafistka, wzial plecak, zarzucil go sobie na plecy i wyszedl na droge w blasku porannego slonca.

Wystarczy mu jakies poltorej godziny – do obiadu... Ciekawe, jakie beda mieli miny?

Wlad zobaczyl oczami wyobrazni nauczycielke geografii, ktora w tym roku byla kierownikiem obozu. Czerwone, zapadle policzki, przeszywajace spojrzenie: „Dlaczego to zrobiles, Wladek, powiedz?”

Podjechal pociag – w polowie pusty. Wlad rzucil plecak na polke, wygladajaca jak siatka do tenisa i usiadl przy oknie, tylem do kierunku jazdy.

„Dlaczego to zrobiles?!”

Nie wiedzial, dlaczego. Nie czul sie dobrze na obozie? To nieprawda, ze bylo mu lepiej rok czy dwa lata temu. Tesknil za mama? Nie, to byloby dziwne u czternastolatka, mlodego mezczyzny, ktorego odwiedza sie co trzy, cztery dni (a przeciez prosil mame, zeby sie nie meczyla i nie przyjezdzala tak czesto! Traci tylko czas i sily. Czy nie da sie wytrzymac tygodnia bez truskawek?!)

Gdyby wrocil teraz do domu, mama po prostu zadzwonilaby do kierownika obozu. Wszyscy by sie poobrazali, ale przeciez kazda zlosc kiedys mija... A tymczasem wyslal telegram...

Nie, nie pojedzie do domu. Sam dobrze nie wie, dokad wiezie go pociag, nie mowiac juz o tym, po co to wszystko.

Ostatniej nocy znowu nawiedzil go ten sen, w ktorym jest drzewem porosnietym grzybami. Potem snilo mu sie cos zupelnie niezrozumialego i niezbyt przyjemnego.

Na porannej gimnastyce wymachiwal rekami o wiele szybciej i bardziej energicznie niz jego koledzy, jakby probujac rozgonic wokol siebie przykre wspomnienie tych snow.

Wczoraj, w sali klubowej, Wlad razem z Dymkiem zaspiewali jakas piosenke uliczna – i dostali takie brawa, ze bylo je slychac chyba w calym obozie. A dzisiaj, zaraz po sniadaniu, Wlad, nie namyslajac sie dluzej, wzial plecak, przecisnal sie przez dziura w plocie, tak waska, ze poobdzieral sobie przy tym lokcie i opuscil teren obozu. Teraz siedzial w wagonie, pociagiem od czasu do czasu troche trzeslo, zdarta skora na lokciach szczypala, za oknem widac bylo pola i lasy. I ta jedna rzecz caly czas nie dawala mu spokoju: „Dlaczego to zrobil?”

Tak po prostu, bez powodu.

* * *

Wczesniej czesto i z przyjemnoscia uzywal slowa „samotnosc”, ale smak jego poznal tak naprawde dopiero teraz.

Domy wypoczynkowe, namioty, obozowiska, szkola sportowa na wodzie – wszystko to znajdowalo sie obok siebie, wszedzie ktos mieszkal. Wlad szedl dalej, szukajac miejsca najbardziej odosobnionego. Bylo tak goraco, taki zar lal sie z nieba, ze kto tylko mogl, szukal w lesie albo pomiedzy wierzbami nad brzegiem rzeki choc troche cienia dla siebie. Wlad zaczynal tracic juz nadzieje, ze znajdzie jakies ustronne, spokojne miejsce, na domiar zlego las okazal sie duzo wiekszy niz mogl przypuszczac. Zabudowan bylo coraz mniej i w koncu Wlad zatrzymal sie: zupelna pustka, cisza jak makiem zasial. Bylo to bardziej dojmujace i przygnebiajace niz rozwrzeszczany, przerazony tlum ludzi. Przez chwile chcial wszystko rzucic, cofnac sie, przylaczyc do jakichs turystow i wrocic z powrotem – ale zaraz wybil to sobie z glowy i zdecydowal, ze nie zrezygnuje. Nogi mial jak z waty, zapadal zmierzch. Trzeba bylo rozejrzec sie za jakims miejscem do spania. Jutro na pewno o tym nie zapomni, wybierze najbardziej odpowiednie, bez pospiechu. Przy niklym swietle malej latarni zjadl kolacje, kefir i pierogi kupil jeszcze w dzien w jakims przydroznym sklepie, potem schowal sie caly w spiworze i zasypial, lezac na iglastym poszyciu, przy niewyobrazalnie glosnym brzeczeniu komarow nad glowa.

Samotnosc.

Nie mial pojecia, co moze go czekac na takich wyprawach i dlatego doswiadczal teraz wszystkiego na wlasnej skorze. Trzasl sie z zimna, meczylo go pragnienie, pil rose, zbieral maliny, piekl sobie nad ogniskiem swieze, dopiero co zlapane, miekkie i wodniste, nie solone ryby. Pokasana przez komary skora strasznie swedziala, a do najblizszego sklepu we wsi, gdzie Wlad kupowal chleb, bylo jakies dwie godziny drogi. Niekiedy dawali mu cos do zjedzenia napotkani turysci, ale zdarzalo sie, ze przez kilka dni nie napotykal nikogo na swojej drodze. Czas wydluzal sie i ciagnal jak guma do zucia, a Wladowi wydawalo sie, ze od tygodni i miesiecy zyje tutaj, nikogo nie widzac i nie slyszac, chociaz cala ta jego zaimprowizowana robinsonada trwala nie dluzej niz osiem dni.

Kazdego wieczora myslal o mamie: co sie z nia dzieje? Czy sie denerwuje? Co prawda w poblizu sklepu byla poczta, ale prawie zawsze zamknieta. W koncu, ktoregos dnia, Wlad zastal drzwi otwarte i mogl zadzwonic do domu. Mamy chyba nie bylo, bo nikt nie podnosil sluchawki. Zadzwonil do sasiadow i rzucil tylko krotkie: „Jestem zdrowy, wszystko u mnie w porzadku, niech mama sie nie martwi” – po tym rozmowa sie urwala...

Dziewiatego dnia, rano, Wladowi przyszla do glowy odpowiedz na pytanie dyrektorki: „Wladek, dlaczego to zrobiles?” – „Chcialem sie sprawdzic, pani dyrektor, zobaczyc, czy jestem juz prawdziwym mezczyzna.”

Pomimo tego, ze zabrzmialo to troche patetycznie i wzruszajaco, Wlad wiedzial, ze mu uwierza. To znaczy, z jednej strony beda na pewno zli i oburzeni, ale z drugiej chyba sie uciesza, jak go zobacza. Dyrektorka pewnie juz od dawna powtarza sobie: „Zeby tylko nic mu sie nie stalo, a wszystko mu wybacze!”

Вы читаете Dolina Sumienia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×