W ten sposob to sobie wyjasniwszy, Wlad postanowil wrocic i to czym predzej. Marzyl o talerzu goracej zupy, cieplej wodzie i czystej poscieli.

Pociag co chwile zatrzymywal sie na peronach, zeby zabrac tloczacych sie ludzi. Wlad wskoczyl do pierwszego lepszego wagonu i w tym tlumie zrobilo mu sie tak przyjemnie, ze dlugo jeszcze nie odchodzil gdzies na bok, tylko przepychal sie z zadowoleniem z jednego konca pociagu do drugiego. Ludzie! Nareszcie ludzie! Rozgadani, nie za bardzo uprzejmi, obladowani tobolkami, pachnacy potem, zywi ludzie!

Przepychajac sie do dusznego srodka wagonu, Wlad usmiechal sie. Musial zrobic sobie taki glupi wypad, uciec, zeby dopiero teraz poczuc, jak niezastapieni i jedyni sa mu przedstawiciele jego rodzaju, ale nie kazdy z osobna, tylko wszyscy razem. Przemknela mu nagle przez glowe mysl – wroci do obozu... moze go jeszcze przyjma?

Nie, nie ma mowy, teraz jest juz za pozno. Dojechal do miasta, wszedl do pierwszej, napotkanej budki telefonicznej i chcial zadzwonic do domu.

Jak na zlosc kieszenie byly puste, zadnych drobnych.

Wkurzyl sie, kopnal w szybe i wyszedl. Nagle pociemnialo mu przed oczami. Wystawil przeciez cierpliwosc mamy na osiem dni proby! I naiwnie myslal, ze telefon do sasiadow wystarczy, choc troche ja uspokoi!

Wsiadl do autobusu i pojechal do domu.

Kiedy odezwal sie dzwonek, tak sie przerazil, jak wtedy, gdy pod jego oknami rozpaczala niespelna rozumu Iza...

Dlugo nic nie bylo slychac. Moze mamy nie ma w domu? Zaczal nerwowo szukac klucza po kieszeniach, ale wiedzial, ze go tam nie znajdzie. Kto zabiera klucz od domu na oboz?! Nagle uslyszal za drzwiami jakies nienaturalnie ciezkie kroki i zamek zazgrzytal...

– Mamo, wybacz – rzucil Wlad. I spuscil glowe.

Mama stala przed nim w nocnej koszuli i byla blada jak trup. Zapadniete policzki, wyrazisty nos, spuchniete wargi. Ale z tej postarzalej, watlej twarzy patrzyly teraz na Wlada szczesliwe, mokre od placzu oczy:

– Wladeczku...

Juz godzine pozniej czula sie o wiele lepiej, szybko dochodzila do siebie. Wlad siedzial odwrocony, zeby mama mogla sie ubrac, a policzki, cala twarz mial tak zdretwiala, jakby biegalo po niej tysiace mrowek.

Mama zachorowala pare dni po jego zniknieciu. Najpierw zabrali ja do szpitala, ale dlugo nie chciala tam zostac – caly czas przeczuwala, ze Wlad lada chwila wroci i ktos musi byc w domu...

Ostatecznej diagnozy lekarze nie potrafili postawic, a wszystkie te zapewnienia o jakichs dolegliwosciach, ktorych nigdy u mamy nie bylo widac, ona sama nie brala powaznie. Nerwy? Tak, byla troche nerwowa... Chociaz, te ostatnie kilka dni nie wiadomo, kto bardziej przezyl – ona, ktorej syn uciekl w poszukiwaniu przygod, czy rodzice tych dzieci, ktore zostaly na miejscu, w obozie...

– Co takiego? – przerazil sie Wlad, a wlosy, jeszcze przesiakniete ogniskiem, az stanely mu deba.

– Jak nie wierzysz, mozesz tam wrocic i sam zobaczyc, co sie stalo – powiedziala mama.

Doprowadzila sie juz prawie do porzadku, poprawila sobie fryzure, z kazda minuta wygladala coraz lepiej, a ten trup, ktory otworzyl Wladowi drzwi, poszedl w niepamiec, rozmyl sie. Wladowi wydawalo sie teraz, ze bylo to tylko zwykle przywidzenie, jakas zjawa.

– Z obozu wszystkich pozwalniali... – powoli mowila mama – wszystkich... masowo... Kucharka jest przesluchiwana... i wiesz, co jest najciekawsze? To nie byl jad kielbasiany, nie pestycydy... tylko... tam sa wszedzie pola wokolo... Jak raz samolot przelatywal i opylal... Teraz jakas komisja sie tym zajmuje... W gospodarstwach mowia, ze niczym takim nie sypali, nie maja zadnych szkodliwych nawozow... Pani dyrektor dostala zawalu... Szkoda gadac... A w ogole to najpierw mowili cos o cwiczeniach wojskowych, potem o jakims napromieniowaniu, czego oni tam nie nawymyslali... jakis madrala nawet o narkotykach wspomnial... Tak, tak... Caly oboz mlodocianych narkomanow...

Slowa mamy mrozily krew i przyprawialy Wlada o dreszcze.

– Jak latwo sie z tym wszystkim uporali. Ale twoja grupa, Wladziu, chyba najbardziej ucierpiala. Dziesiec osob jest w szpitalu! A Dymek... nie martw sie... dochodzi do siebie... Tak sobie teraz pomyslalam... lepiej jak syn gdzies biega... niz mialby mi lezec w szpitalu... No, Wladziu, nie przejmuj sie juz...

– Latwo mamie mowic, nie przejmuj sie – odparl Wlad ciezkim i jakby nie swoim glosem.

* * *

„Dlaczego to zrobiles?” – „Chcialem sie sprawdzic, poczuc, czy jestem juz prawdziwym mezczyzna... A tak prawde mowiac, chcialem zobaczyc, jak im bedzie beze mnie, czy sobie poradza, czy wytrzymaja, czy bedzie im mnie brakowalo...”

Machali do niego z okien szpitala. Mieli na sobie szare i granatowe pizamy, ktore wywolywaly u Wlada tylko niesmak i politowanie. Po paru dniach, kiedy ich wypisali, przechwalali sie i chodzili z podniesionymi glowami, ale strach ukrywali za glupimi zartami.

A wszystko zaczelo sie od kolegow Wlada – Dymka i Zdana, z ktorymi Wlad byl razem w namiocie, potem przenioslo sie na caly oboz. Wirus polozyl do lozka paru nauczycieli, ktorzy pracowali tutaj jako wychowawcy. Objawy choroby u kazdego byly inne, chociaz wspolne cechy tez dalo sie zauwazyc: depresja i ogolne oslabienie, mdlosci z wymiotami, silny, przeszywajacy bol glowy, a w szczegolnie ciezkich przypadkach, tak jak na przyklad u Dymka, nawet halucynacje.

– Sprawdzali na nas bron biologiczna, mowie wam – ze znawstwem zauwazyl Anton, przezywany wczesniej Supczykiem.

– Albo jakies tajemnicze manewry na poligonie – wtorowal mu Gleb. – A moze zwyczajnie, szczur sie w kotle ugotowal.

Dziewczynom wszystkie wlosy powypadaly – wzdychal Zdan (Wlad zauwazyl z jakims zadowoleniem, ze to jednak nieprawda. Dziewczyny rzeczywiscie stracily duzo wlosow, ale do tego, zeby byc lyse, bylo jeszcze daleko, a powiedzenie Zdana okazalo sie mocno przesadzone).

Milym zaskoczeniem dla wszystkich stalo sie szybkie wyzdrowienie „zatrutych”. Jedynie Dymek Szydlo, do ktorego nikogo nie dopuszczano, nawet Wladowi nie udalo sie do niego dostac, pozostawal pod kroplowka na obserwacji.

Komisja, ktora badala ten przypadek, pracowala troche jakby od niechcenia, z musu. Na pytanie: co sie stalo, kto jest winny i kto za to wszystko odpowiada, nie potrafili znalezc odpowiedzi. Z kazdym dniem tracili tez nadzieje, ze uda im sie w koncu cos wyjasnic.

Wlad wyczekiwal pod oknami szpitala, ale Dymek nie mogl jeszcze wyjrzec, byl przykuty do lozka. Wlad meczyl lekarzy na wszystkie sposoby – prosil, namawial, czegos dowodzil. Probowal nawet przekupic pielegniarki, gadal cos o tajemniczej sile wzajemnej przyjazni, zaklinal sie, bil sie w piersi, ze na pewno po tej jednej wizycie Dymkowi sie polepszy...

Nie klamal, mowil prawde, ale nikt mu nie wierzyl.

Co za przyjazn! – szeptano wokolo. Wszyscy szybko zapomnieli, ze Wlad uciekl z obozu, nie to bylo teraz najwazniejsze. Wlad nie doczekal sie nawet owego slynnego pytania, na ktore juz od dawna ukladal sobie odpowiedz: „Wladek, powiedz, dlaczego to zrobiles?”

Zaraz po powrocie ze szpitala Wlad polozyl sie spac. Snilo mu sie, ze jest jakas wielka grzybnia, nie czlowiekiem, tylko kupka malych, nieruchomych korzonkow, ktore zaczynaja rozrastac sie po calej przestrzeni na podobienstwo pajeczyny. I kazda rzecz, ktora znajdowala sie w poblizu tej pajeczyny, byla przez nia wchlaniana i, co dziwne, dzialo sie to samoczynnie, nie bylo widac nigdzie zadnego pajaka. Potem te korzonki zaczynaly stawac sie niespodziewanie jego wlasnym cialem, a wokolo, jakby nigdy nic, chodzili jego znajomi z ogromnymi glowami, a nauczyciele mieli ciala pelne wijacych sie korzeni... Iza plakala, cala pokryta jakimis bialymi krostami... Pod kroplowka lezal Dymek Szydlo, wrosniety w lozko, przyszyty do materaca grubymi wloknami. A mama, co z mama?!...

– Widocznie to za mna ta choroba, ten wirus sie przyplatal – mowila w zadumie, jakby usprawiedliwiajac sie mama. – Dymek ma slabszy organizm i tak to sie skonczylo... Dowiedz sie Wladek, moze trzeba bedzie cala klasa zlozyc sie na lekarstwa dla niego?

Wlad siedzial przy szachach jak w letargu, od niechcenia przesuwajac figury. Na obozie czesto grali z Dymkiem i, jak dobrze pamietal, ostatniej partii nie zdazyli juz skonczyc...

Od jakiegos czasu Wlad zastanawial sie tez, w jaki sposob dowiedziec sie czegos o losie Izy, o tym, co sie z nia teraz dzieje, gdzie jest. Tylko jak to zrobic?

W koncu zdecydowal sie. Mama zdziwila sie jego prosba, ale dala sie namowic. Ubrala sie i poszla. Wlad dobrze wiedzial, ile ja musi kosztowac ta wizyta i z calego serca zyczyl jej powodzenia.

Mama wrocila w jakims dziwnie dobrym nastroju:

– Oczywiscie najpierw nie chcieli ze mna w ogole rozmawiac... Potem... Dziewczyna mieszka u babci, zupelnie juz wyzdrowiala i nie chce cie znac, nie chce nawet o tobie slyszec. W kazdym badz razie, tak mowia jej rodzice – mama usmiechnela sie ironicznie. Wladowi spadl kamien z serca. Po dziesieciu dniach wiecznie zaplakana mama Dymka przyniosla w koncu dobra wiadomosc: Jest poprawa! Dymek czuje sie coraz lepiej, juz za kilka dni bedzie go mozna odwiedzic...

Wlad siedzial nad szachami, patrzyl metnym wzrokiem w figury, a sprawa nadal nie byla jasna.

Wszyscy bardzo dziwili sie, kiedy zdecydowanie odmowil i nie chcial isc w odwiedziny do swojego przyjaciela do szpitala. On, ktory wczesniej calymi dniami i nocami wystawal pod oknami! Jest na pewno zestresowany, mysleli. A Dymek, ktory dochodzil do siebie powoli i z trudem, coraz czesciej wypytywal o Wlada. Za kazdym razem otrzymywal te sama odpowiedz: Wlada nie ma, musial wyjechac...

Lato konczylo sie, deszcze rozpadaly sie juz na dobre. Wlad nie pierwszy raz zakladal kurtke, zeby pojsc do rodzicow Dymka i porozmawiac, ale po chwili zdejmowal ja, nie mogl sie zdecydowac. Chcial im wyjasnic, ze powinni zabrac syna i wywiezc go jak najdalej stad, z miasta, kiedy tylko wyzdrowieje.

Zdarzalo sie, ze Wlad wychodzil od siebie, mijal kilka osiedli i gdy znajdowal sie juz pod drzwiami domu Dymka, cofal sie, rezygnowal, nie mial odwagi zadzwonic.

Co im powie? Jak im to wyjasni? Opowie o bialych wloknach obrastajacych ciala innych ludzi? Ich dusze? I co uslyszy w odpowiedzi?

Znalazl sie w sytuacji bez wyjscia i probowal sie jakos uspokoic. Moze kiedy Dymek wyzdrowieje, dostanie jakis immunitet, bedzie chroniony przed czyms, czego Wlad nie potrafil jeszcze nazwac.

A moze, po prostu, bedzie tak jak dawniej i okaze sie, ze caly ten szpital i kroplowka Dymkowi tylko sie przysnily, tak jak Wladowi sni sie jakas grzybnia...

Znalazl w bibliotece ksiazke „Zycie grzybow” i dlugo siedzial nad nia, przegladajac stare, wyblakle fotografie.

Wychodzac, wzial jeszcze do reki jakas ulotke, na ktorej widnial napis „Mlodziez i narkotyki: powolna smierc”.

– Interesuje cie to – spytala bibliotekarka.

Wlad nic nie odpowiedzial. Przypomnialo mu sie, ze czytal kiedys cos o „syndromie abstynencji” i to wszystko.

Glupia bibliotekarka. Nie miala nic innego do roboty, tylko dzwonic do mamy, zeby ta przyjrzala sie, czy z nim, Wladem, wszystko w porzadku, czy nie bierze zadnych narkotykow. Wlad dlugo musial mame uspokajac. Potem polozyl sie do lozka i nie mogl zasnac, krecil sie na wszystkie strony, przewracal z jednego boku na drugi. W srodku nocy przyszlo mu do glowy, zeby wstac, pojsc do kuchni i zaparzyc sobie herbaty. Siedzial tam tak dlugo, ze kiedy mama sie przebudzila i zobaczyla zapalone swiatlo, wstala i zaniepokojona spytala:

– Wladziu, co ci jest?

– Mamo – powiedzial Wlad, wsypujac przy tym chyba juz piata lyzeczke cukru do szklanki. – Posluchaj... tylko sie nie denerwuj... Powiedz mi, od kogo moge dowiedziec sie czegos o moich prawdziwych rodzicach?

Mama ciezko westchnela:

– Wladek...

– Mamo, przepraszam, rozumiem cie... Ale popatrz... gdyby tak, zalozmy, ujawnila sie u mnie kiedys jakas choroba dziedziczna, to co wtedy? Trzeba by przesledzic caly jej rozwoj, znalezc przyczyne, dojsc, skad sie ta choroba u mnie wziela, czy nie jest uwarunkowana genetycznie...

Вы читаете Dolina Sumienia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×