ze lzami w oczach, proszac o krotkie spotkanie, chociaz o jedno slowko. Juz otworzyl usta, zeby to powiedziec – ale w tej chwili przypomnial mu sie Dymek i zaniemowil, zacial sie.

Duchowa obojetnosc wobec przyjaciela jakby na koniec znowu doszla do glosu i Zdan puscil Wlada. A tak w ogole, ni z tego, ni z owego bic czlowieka, ktory nie stawia zadnego oporu, kolege z klasy, Wlada, nie byl zdolny.

Na razie.

Zdan patrzyl na Wlada, jak ten stoi pod sciana i nie rusza sie. Probowal sobie teraz przypomniec, co wydarzylo sie tutaj trzy minuty temu.

Po chwili zjezyl sie i zobaczyl siebie z przeszlosci, roztaczajacego nieprzyjemny zapach, biednego, poniewieranego. Otrzasnal sie i wybiegl z ubikacji.

Z nieszczelnego kranu bezglosnie saczyla sie woda.

Wlad myl sie dlugo i dokladnie, jakby myslac, ze zimna woda moze mu w czyms pomoc.

* * *

Dzien przed tym, jak Dymek mial pojawic sie w szkole, Wlad odwiedzil starego przyjaciela. Mama Dymka wpuscila go z oporami.

Dymek stal posrodku swojego malego pokoju, a wszedzie wokolo – na polkach, tapczanie, stole – walaly sie porozrzucane zeszyty i ksiazki, przy jego nogach lezal otwarty plecak, zupelnie pusty. Wlad dlugo wpatrywal sie w niego. Od dawna o takim marzyl. Duzo mozna bylo do niego wlozyc, dla kazdej rzeczy byla osobna przegrodka...

Dymek stal i nie mowil ani slowa. Patrzyl spod oka. Kiedys cieszyl sie zawsze z odwiedzin Wlada, podnosily mu sie kaciki ust, rozjasniala twarz, byl zadowolony. Teraz na Wlada patrzyl obcy, wyrosniety, krotko przystrzyzony, bardzo wychudzony chlopak.

Wlad przypomnial sobie mame, jak wygladala, kiedy otworzyla mu, wloczedze, drzwi.

Ten nowy Dymek byl jakis inny... na przyklad kolor skory... papierowo-blady. Przeciez kiedy widzieli sie ostatnim razem... zdaje sie, jakies trzysta lat temu... Dymek byl opalony, czerwony jak rak...

Wlad znowu przeniosl spojrzenie na pusty plecak. Zaczal z dobrego serca:

– Musze ci cos powiedziec...

Dymek wzruszyl ramionami.

Wlad chodzil po pokoju, dajac susy przez sterty ksiazek, papierow, tekturowych teczek, potykajac sie, depczac porozrzucane kartki kancelaryjne golymi, od dziur w skarpetach, pietami. Wymachiwal rekami, cos tlumaczyl. Gubil sie w swoich wywodach, drapal po glowie i po kazdym zdaniu powtarzal: ja nie klamie, musisz mi uwierzyc, tak jest naprawde, zrozum, wszystko co mowie, to prawda...

Dymek sluchal tego, siedzac na krawedzi tapczanu.

– Wyjedz – radzil Wlad. – Ja bym juz dawno sam wyjechal... ale mama... chyba rozumiesz. Ona beze mnie sobie nie poradzi. A jak jej mam o tym powiedziec? I tak mi nie uwierzy. Wyjedz, Dymek. Probowalem porozmawiac z twoimi rodzicami... Wybacz, nie wiem, co mi odbilo, wzieli mnie chyba za glupka... Wierz mi, to, co mowie, to wszystko prawda... Przypomnij sobie, jak wczesniej bywalo... Naprawde, nie mozemy sie wiecej spotykac. Przeciez nie bedziemy cale zycie chodzic do jednej klasy!

Platal sie – slowa, dawno przygotowane, ostre, kiedy je wypowiadal na glos, tracily swoja sile. Dymek sluchal – smutny i niedostepny. W jego oczach nie bylo zrozumienia, raczej zdziwienie. I cos jeszcze – cos, co przypominalo obrzydzenie. A moze Wladowi tylko tak sie zdawalo?

Przerwal w pol slowa:

– To wszystko. Nie wierzysz – twoja sprawa. Jeszcze wspomnisz moje slowa... Ide.

Prawie wybiegl od Dymka. Sznurowadla zawiazal juz na ulicy – byle tylko nie zostac ani sekundy dluzej w tym ciemnym przedpokoju wrogiego mu i obcego domu.

4. Mama

Pol roku pozniej wspominal ten swoj wybieg z ironicznym usmiechem i duma rysujaca sie na twarzy. Wszystkie nieprawdopodobne przygody, ktore wydarzyly sie tamtego nieprzyjemnego lata, odeszly w niepamiec. Sny o dziwnej grzybni juz od dawna go nie dreczyly.

Wszystko sie jakos samo polepszylo, poprawilo. Kazdy go lubil, i koledzy, i kolezanki z klasy, nawet nauczyciele. Tak jak dawniej spotykal sie z Dymkiem, a Zdan krecil sie wciaz w poblizu, podlizujac sie i nie przepuszczajac okazji nazwania Wlada swoim przyjacielem.

Mama zrobila sie spokojniejsza i nawet, o dziwo, szczesliwsza. Czula sie dobrze, awansowala w pracy, z rana cwiczyla aerobik, co wieczor grala z Wladem w szachy.

Dochodzenie w sprawie zatrucia w obozie utknelo w slepym zaulku. Nikt nie zostal ukarany – jezeli nie liczyc popsutych reputacji i straconego zdrowia. Geograficzka, ktora byla na obozie kierownikiem, bez zaszczytow odeszla na emeryture. Na jej miejscu pojawila sie nowa, mloda, ambitna i nieprawdopodobnie wscibska osoba.

Nowa geograficzka rozpoczela od wprowadzenia wlasnych regul. Jakies topograficzne dyktanda, klasowki i testy robila jedne po drugich. Po dwoch tygodniach Wlad mial juz na swoim koncie dwie trojki i dwojke, a wraz z nimi – utrate wiary we wlasne mozliwosci.

Geograficzka miala zadarty nosek, krotkie, czarne lokowane wlosy, gladkie, rumiane policzki i bardzo jasne, ladnie zarysowane usta. Przez cale dwa tygodnie Wlad doslownie nie dawal jej spokoju.

Doganial ja na korytarzu – jakby przez przypadek. Rozpoczynal dyskusje na lekcjach, zdobywal jakies pisma geograficzne i taszczyl je do szkoly, zeby spytac o jej zdanie na temat jakichs zupelnie niewaznych, ale egzotycznych i zawilych kwestii. Najpierw uprzejmie sluchala, potem zaczela sie denerwowac, az w koncu odganiala od siebie Wlada, jak natretna muche i nie zauwazala na lekcjach jego podniesionej reki. Dalej zasypywal ja pytaniami, prawie ze doprowadzajac do zmieszania. Bylo mu wszystko jedno, co o nim pomysli. Najwazniejszy byl rezultat.

Pod koniec, sprzykrzywszy sie geograficzce, znudziwszy sie jej, niemalze stanawszy jej koscia w gardle – Wlad przestal chodzic na jej lekcje.

Poznal jej plan zajec i doskonale orientowal sie na szkolnym korytarzu. Trzeba bylo stac na czatach dlatego, ze juz po tygodniu czarnowlosa damulka calkiem zmienila trasy swoich wedrowek po szkole. Widzialo sie ja to na pierwszym pietrze u pierwszoklasistow, to na sali gimnastycznej, to w pracowni technicznej. Wydawalo sie, ze tak po prostu spaceruje sobie po szkole. Nikomu do glowy nie przyszlo, ze geograficzka wloczy sie, na podobienstwo udreczonej duszy, w poszukiwaniu jednego wagarowicza, niesfornego Wlada Palacza. Mozliwe, ze sama nie dawala temu wiary – ale jednak denerwowala sie:

– Gdzie jest Palacz?! Wiem, ze byl dzisiaj na dwoch pierwszych lekcjach! Tutaj jest zaznaczone w dzienniku, ze byl. Przekazcie temu wagarowiczowi, ze grozi mu jedynka na okres, ze moze nie otrzymac promocji do nastepnej klasy!

Wczesniej bedac nie za bardzo mila, teraz zaczela dostawac atakow furii. Dwojki sypaly sie jak z rekawa, wszystkim w klasie wlosy stawaly deba, a kiedy otwierala niesmiertelne pismo geograficzne...

– Ona cie zabije – mowil powaznie Zdan. – Ona jest jakas nienormalna. Po co ja jeszcze draznisz?

Dymek milczal. Patrzyl uwaznie.

Od czasu tej niewyjasnionej jesiennej rozmowy, nie wracali nigdy wiecej do tego nieprzyjemnego tematu. Wladowi wygodniej bylo myslec, ze Dymek mu nie uwierzyl.

– Myslisz, ze sie ucieszy, jak cie zobaczy? – spytal raz Dymek na przystanku autobusowym, skad rozchodzily sie ich drogi powrotne ze szkoly do domu. Wlad przepuscil swoj autobus. Zaryl czubkiem buta w szary snieg:

– Mysle, ze ona nie bedzie posiadala sie ze szczescia. I walnie mi na koniec semestru „pione”. Chcesz sie zalozyc?

– Nie, dzieki – odpowiedzial Dymek, odprowadzajac wzrokiem drugi autobus, tym razem swoj. – Ale opowiesz mi, jak wyszlo, dobra?

Wlad poczul przyplyw odwagi:

– Jesli chcesz, zrobie to przy tobie? Na twoich oczach? Chcesz to zobaczyc?

* * *

O pismo poprosil w pokoju nauczycielskim. Powiedzial, ze pani od geografii prosi. Uwierzyli mu. Schowawszy pod swetrem cenny dokument, wpadl na zaplecze sali od geografii – teraz nikogo tam nie bylo oprocz czarnowlosej ofiary, no i wiercacego sie pod lawkami Dymka, ktory sprawial wrazenie, jakby zgubil gdzies zatyczke od dlugopisu...

Drzwi otworzyly sie na osciez za jednym zamachem.

Lekko i bezglosnie.

Geograficzka siedziala przy biurku, twarz miala szara i zgryzliwa, kaciki ust byly skierowane w dol. Juz otwierala usta, zeby zwymyslac idiote, ktory z taka sila otworzyl drzwi...

Ale zamarla – z opuszczona szczeka.

Wlad usmiechnal sie.

A geograficzka, jak odbicie w lustrze, tez sie usmiechnela! Wydaje sie, ze pierwszy zobaczyl jej usmiech.

Wygladzily sie jej zmarszczki, zniknela posepnosc na twarzy, szeroko otworzyly sie wiecznie przymruzone oczy – czarne, mlode, naiwne. Siedziala naprzeciwko Wlada i usmiechala sie od ucha do ucha, dobrotliwie, mlodsza jakby o dziesiec lat. Wlad nie widzial schowanego pod lawka Dymka, ale wyczuwal jego napiety wzrok.

– Dzien dobry – powiedzial Wlad. – Przynioslem pani, z wlasnej woli, pismo... Przepraszam bardzo, ale mam tutaj pewne problemy... To ten temat... Myslalem nad tym samodzielnie, robilem co moglem, przeczytalem trzy nowe tematy, a przeciez pani dzisiaj wystawiala wszystkim koncowe oceny wlasnie z nich... Czytalem je samodzielnie, ale chcialbym prosic, zeby mi pani takze wystawila... Przeciez zabralem sie za nie samodzielnie, z wlasnej woli...

Mowic mozna bylo wszystko, co przyjdzie na mysl, ale slowa-klucze byly trzy: temat, czytac, samodzielnie.

– Nie masz sumienia – powiedziala geograficzka takim tonem, jakim zapewnia sie zwykle kogos o swojej milosci.

Metnym wzrokiem spojrzala w dziennik... I wystawila Wladowi na koniec „cztery”.

– Tak duzo lekcji opusciles... Nie napisales pracy kontrolnej...

Wlad starannie wyjal z jej reki dziennik. Byl rozczarowany.

– Dziekuje... Do widzenia.

I wyszedl, zostawiwszy czarnowlosa z nerwowym usmiechem na twarzy – i Dymka, zdretwialego pod lawka.

* * *

– To mimo wszystko nie „piatka”– powiedzial Dymek, przegladajac dziennik. – To tylko „czworka”.

– Ale widziales? – z naciskiem zapytal Wlad.

– Zobacz, „czworka” – pokazal Dymek. – To nie „piatka”.

Вы читаете Dolina Sumienia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×