– Ale przeciez chciala postawic mi „jedynke”!

– A moze sie w tobie zakochala – zasugerowal Dymek. – Zachowuje sie, jakby byla zakochana. Jak ciebie nie ma – denerwuje sie i pyta o ciebie. Kiedy sie pojawiles, wszystko ci wybaczyla... A potem jeszcze ta „czworka”. „Czworka” to nie „piatka”.

– Znowu mi nie wierzysz? – spytal Wlad.

– Ale to brednie – cicho odpowiedzial Dymek. – To wszystko... da sie jakos wytlumaczyc. Zwyczajnie... No, gdybys na przyklad... na odleglosc potrafil przenosic przedmioty... czy zapalac zapalki – wzrokiem... wtedy to co innego...

I oboje na dlugo zamilkli. Dziennik trzeba bylo niezwlocznie odniesc do pokoju nauczycielskiego – a oni, jakby nigdy nic, siedzieli naprzeciwko siebie na chlodnym, bardzo szerokim parapecie, na czwartym pietrze i czekali nie wiadomo na co...

– Wiesz co... – niepewnie zaczal Dymek.

– Co?

– Pojade do babci – powiedzial zdecydowanie Dymek, jakby podjal w koncu jakas wazna decyzje. – Odpoczne troche. Zaszyje sie tam. Przemysle pare spraw... Zebys sie nie zdziwil, jak w poniedzialek nie bedzie mnie w szkole...

– Zostaw chociaz jakis adres – po krotkiej przerwie odezwal sie Wlad.

– Po co ci?

– Glupi jestes – powiedzial Wlad.

– Moze i glupi – westchnal Dymek. – Ale to dla mnie bardzo wazne.

I zamilkl.

Mozliwe, ze chcial powiedziec, jak strasznie jest byc podobnym do ponurej geograficzki czy do rozpaczajacej Izy, albo jak okropnie czul sie w szpitalu pod kroplowka...

– Rozumiem – powiedzial Wlad. – W koncu...

I pomyslal: raz, dwa, ledwo sie obejrzy i po tygodniu Dymek bedzie juz z powrotem, zadowolony, pelen sil do zycia. Trzepnie Wlada w plecy... i wybaczy mu to jego „glupi jestes”.

To malo?

*

W poniedzialek Dymek nie przyszedl do szkoly. Wladowi snily sie jakies koszmary. Sieci, nici, dworce, wieczne spoznienia na pociag, kiedy trzeba biec, ale nie mozna ruszyc sie z miejsca...

We wtorek Dymka jeszcze nie bylo.

W srode – Wlad specjalnie nigdzie nie wychodzil, siedzial w domu – zadzwieczal telefon i ktos oznajmil, ze bedzie rozmowa miedzymiastowa.

– Przyjezdzaj – ochryple powiedzial obcy glos, w ktorym z trudem mozna bylo rozpoznac cechy charakterystyczne Dymkowej mowy. – Wies... Ospalki... Powrozowa... dom numer trzy...

Dziesiec minut pozniej Wlad biegl juz na autobus. Po polgodzinie – trzasl sie w kolejce elektrycznej.

Mamie zostawil napredce zapisana kartke: U mnie wszystko w porzadku, musialem nagle wyjechac. Dymek zachorowal. Zadzwonie.

Zapadl zmierzch. Wlad chodzil nerwowo po peronie stacji Ospalki, probujac znalezc chociaz jedna osobe, ktora powiedzialaby mu, gdzie znajduje sie ulica Powrozowa...

Drzwi otworzyla blada jak trup, wystraszona staruszka. Nie zdejmujac ciezkich butow, Wlad wpakowal sie do pokoju. Dymek, z wysilkiem, podniosl sie z lozka.

– Czesc – powiedzial ze sztuczna wesoloscia. – Nie myslalem, ze tak szybko przyjedziesz...

Potem, kiedy Dymek zauwazalnie nabral rumiencow, kiedy Wlad zadzwonil do mamy i uspokoil ja, a babcia Dymka zdazyla ochlonac – zwalili sie rodzice chlopca. Jezeli wczesniej Wlad znal tylko ze slyszenia powiedzenie „serce ucieklo mi w piety” – to teraz sam na sobie poczul, co to znaczy.

I jeszcze na koniec, kiedy oboje obijali sie o siebie w samochodzie Dymka, jadacym droga w kierunku miasta – przyjaciel Wlada powiedzial ledwie slyszalnie:

– Rozumiesz teraz... Bardzo balem sie isc do szpitala. A teraz... mozna wytrzymac, nic strasznego. Gdyby nie ci panikarze...

I Wlad z wdziecznoscia uscisnal mu reke.

* * *

Mama nalewala zupe. Najpierw podala gleboki talerz z granatowa obwodka – Wladowi. Potem wziela gliniana miske ze wzorami – dla siebie. Kiedys takich misek bylo cztery: jedna zbil Wlad, kiedy mial piec lat, druga – tez on, w podobny sposob, w zeszlym roku, a trzecia zbila sie sama, z niewyjasnionej przyczyny zsuwajac sie z krawedzi zlewu.

Zostala ostatnia i teraz parowala z niej zupa.

Wlad pokroil chleb. Podsunal pietke mamie. Zawsze zostawial jej pietki. Nawet wtedy, kiedy byly male.

– Co tam u ciebie, Wlad? – spytala mama.

– Teraz juz wszystko w porzadku – odezwal sie Wlad. Warzywa w jego talerzu plywaly tam i z powrotem, owijajac sie wokol lyzki-wiosla. Wlad patrzyl, jak mama je. Jak wpadaja do talerza pojedyncze krople, jak oproznia sie gliniana miska, jak znikaja ze stolu pietki od chleba.

– Co tobie? – spytala mama, bacznie mu sie przygladajac.

– Nic – Wlad westchnal. Wydawalo mu sie, ze miedzy nim, a mama przechodzi w poprzek pokoju gruba, biala linia.

– W przyszlym tygodniu ma sie w koncu ocieplic – powiedziala mama. – Popatrz, jak ten czas szybko leci, wiosna juz prawie za nami...

– Kupmy jeszcze jedna skrzynke z kwiatami – powiedzial Wlad.

Mama wytarla usta serwetka. Wstala od stolu. Otylosc, ktora pojawila sie u niej w ostatnich latach, nie wplynela na sposob jej poruszania sie. Caly czas przypominala o sobie mlodziencza milosc do siatkowki i pieszych wycieczek.

Wlad patrzyl, jak mama myje talerze. Jak wyplukuje filizanke po herbacie, ktora nawinela jej sie pod reke, a ktorej z lenistwa Wladowi nie chcialo sie umyc dzis rano.

– Mamo...

Od razu odwrocila sie:

– Tak?

Wyobrazona linia rozwieszona byla miedzy nimi, jak sznurek do bielizny. Wlad nie wiadomo dlaczego byl przekonany, ze mama tez ja widzi.

– Mamo, opowiedz, jak mnie wybieralas.

Od czasu jego mlodosci, ta rytualna opowiesc powtarzala sie juz chyba z tysiac razy. Maly Wlad sluchal jej z wieksza ochota, niz ulubionych bajek. O tak, prawda, w ostatnich latach rzadko zwracal sie do mamy z ta prosba. Ostatnio – jakies poltora roku temu.

Mama usmiechnela sie, wycierajac recznikiem rece. Pozbywajac sie, nie wiadomo skad przybylego, zmieszania, zaczela:

– Bardzo chcialam miec syna. I wybralam sie w takie miejsce, gdzie bylo duzo malych dzieci...

– I wszystkie one lezaly w malych lozeczkach... – podchwycil Wlad.

– ...Chcialam wybrac sobie najpiekniejszego chlopca, ale nie moglam sie zdecydowac. Potem zobaczylam ciebie i wiedzialam juz, ze bedziesz moim synem. I zabralam ciebie do domu...

– Chyba cos opuscilas, mamo – powiedzial Wlad.

– Tak, to prawda – cicho przyznala mama. – Wszyscy mnie przed tym przestrzegali. Czepiali sie, nie wiadomo o co... A zwlaszcza nie podobalo im sie, ze jestem niezamezna...

Wyobrazona lina niebezpiecznie zatrzesla sie.

– Mow dalej, mamo.

Mama popatrzyla na swoje rece i na trzymany w nich mokry recznik:

– To byl dla mnie wyjatkowy dzien... kiedy w koncu sie zdecydowalam. W domu stalo juz lozeczko, w szafie bylo wszystko, co potrzebne... wanienka, ogrzewacz do wody. Ale kiedy znalazlam sie... wsrod tych lozeczek... przestraszylam sie, Wladziu. Patrze... i nie wiem, co zrobic. Nie moge sie zdecydowac. Za moimi plecami czuje oddech pielegniarki... a dzieci spia. Prawde powiedziawszy... do tej pory nie moge zrozumiec – dlaczego one wszystkie spaly? Zadne nie plakalo. Nawet te, ktore lezaly z otwartymi oczami...

– A ja spalem?

– Nie, ty patrzyles.

– Na ciebie? Moze sie usmiechnalem?

– Nie. Po prostu patrzyles... Mozesz mi wierzyc, mozesz mi nie wierzyc, ale wtedy naprawde zrozumialam, ze wybor sie dokonal. W tej jednej chwili.

– Wzielas mnie na rece?

– No oczywiscie...

– Najpierw zdecydowalas, ze bede twoj, a potem wzielas mnie na rece, czy najpierw wzielas, a potem zdecydowalas?

Mama zawahala sie. Popatrzyla zmieszana na Wlada:

– Nie pamietam...

– Przypomnij sobie, prosze? Jak dlugo mnie trzymalas: minute, pol godziny?

Mama dlugo milczala, marszczac brwi.

– Spacerowalam z toba w przejsciu miedzy lozeczkami – powiedziala w koncu. – A pielegniarka nie odstepowala mnie na krok... I domagala sie ode mnie... zebym polozyla cie z powrotem do lozeczka i poszla zalatwic formalnosci... A ja juz nie chcialam sie z toba rozstawac...

– Mamo – powiedzial Wlad. – Kiedy powiedzialas im, ze pragniesz mnie wziac, wlasnie mnie... nie probowali cie odwiesc od tej decyzji?

Mama jeszcze bardziej zmarszczyla brwi, ktore teraz dwiema pionowymi liniami przeciely niewidoczne zmarszczki:

– Wladziu, dlaczego o to pytasz... skad u ciebie takie mysli?

– Probowali czy nie? Nie mowili czegos... o dziedzicznosci, na przyklad? Czy o jakichs niejasnosciach zwiazanych z pochodzeniem tego wlasnie dziecka? Nie proponowali innych? Nie zachecali, zeby sie zastanowic, jeszcze raz wybrac?

– Wladziu – powiedziala mama po dlugiej przerwie. – Przerazasz mnie. Co ci jest? Co sie znowu z toba dzieje? Myslalam, ze juz wszystko minelo... caly ten wiek mlodzienczy. Mialam nadzieje... A tu co – wszystko od poczatku...

Wladowi zrobilo sie jej zal. Tak bardzo, ze, az scisnelo go w srodku.

– Mamo – powiedzial, probujac jednoczesnie przekroczyc wyobrazona linie na podobienstwo biegacza-zwyciezcy, ktory przerywa tasme na mecie. – Cos ci powiem... Tylko wysluchaj mnie do konca, dobrze?

I zaczal mowic, siedzac nad ostygla zupa. Mama najpierw stala ze zmietym recznikiem w dloniach, potem podeszla i usiadla naprzeciwko, a recznik polozyla sobie na kolanach.

– Wszystko? – spytala, kiedy Wlad ochrypl juz od mowienia.

– Tak, wszystko – powiedzial, bez wiary w siebie. Okazalo sie, ze wyobrazona linia wcale nie zniknela.

Вы читаете Dolina Sumienia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×