Slawka juz stal, przyciskajac jedna dlon do twarzy, a druga do piersi, jakby w ostatniej chwili postanowil udac atak serca.

Lidka nie bardzo miala co udawac. Siedziala pod gablota, przy ostatkach unicestwionej cywilizacji i widziala sie jakby z boku - przestraszona, rozchelstana dziewczynke z napuchnietymi wargami.

Weszli: zastepczyni dyrektora do spraw technicznych, matematyczka i dyrektor. Przez chwile panowala cisza, a potem wicedyrektorka odezwala sie ponuro: -”W swietym dla nas miejscu...”

Na Slawka nikt nawet nie spojrzal.

* * *

Szkoda jej bylo tylko mamy.

Mamie opowiedziala, jak wszystko bylo naprawde, ale wcale jej to nie ulzylo. Brat demonstracyjnie unikal rozmow z upadla siostra, ojciec chodzil przygaszony i milczacy, ale Janka w zaden sposob nie umiala utrzymac jezyka za zebami:

- Idiotka! Kretynka! Co ty masz w glowie, siano?! Doigralas sie, glupia, wylecisz z liceum i trafisz do dwiescie piatej... Cackali sie z toba, i wynianczyli cie... debilke, imbecylke, idiotke...

- Przestan - odzywal sie ojciec i Jana przestawala, ale jej wewnetrzny silnik pracowal na jalowym biegu najwyzej dwie minuty, a potem znow sie zaczynalo:

- Idiotka... Kretynka... Poczatkujaca dziwka... zobacz, do jakiego stanu matke doprowadzilas...

Ojciec trzy razy chodzil do dyrektora. Wygladalo na to, ze powinno sie wydalic obydwoje winowajcow - Zarudnego i Lidke, ale od samego poczatku bylo jasne, ze dyrekcja nie zadrze z ojcem Slawka - akademikiem i poslem do Parlamentu.

Lidka nie miala sil na to, zeby siedziec w domu, ale lazic po ulicach tez nie bylo za bezpiecznie - a nuz natkniesz sie na znajomego albo kolege z klasy. Do gmachu liceum nie chcialaby podejsc nawet na odleglosc wystrzalu z dziala, dlatego od samego rana szla na brzeg morza, wchodzila na skaly i siadala skulona na stosie odlamkow - ni to masztow, ni innych belek, przezartych sola, poczernialych, polknietych kiedys przez morze, a potem wyplutych.

Kilka razy zdarzylo jej sie zobaczyc dalfiny - daleko od brzegu, z absolutnie bezpiecznej odleglosci, ale i tak przenikal ja mroz. Marzla zreszta i bez tego; a mysl o tym, zeby zachorowac i umrzec nie wydala jej sie taka glupia. Dzien jej urodzin przeszedl normalnie i bez radosci. Czternasty pazdziernika, znow sroda. Do wyznaczonego terminu zostalo siedem miesiecy i trzy tygodnie.

Zamiast obiecanych wrotek dostala bombonierke i jakies nudne ksiazki. Przez pol wieczoru poplakiwala pod koldra - sama nie wiedzac, czy placze przez te wrotki, liceum, czy ze strachu przed skora i nieodwracalna smiercia.

A po tygodniu okazalo sie, ze skoro w zaden sposob nie mozna wyrzucic Zarudnego, to nie beda ruszac i Sotowej. Dali jej publiczna nagane i zostawili - niech pamieta, jaka jej okazano laske.

Ojciec przyszedl z liceum spiety, ale rumiany i z blaskiem w oczach. „No, jakos sie udalo” - powiedzial mamie. - „A ty milcz” - zwrocil sie do Janki, ktora chciala juz cos wtracic. Do Lidki sie usmiechnal i poglaskal ja po glowie, jakby chcial powiedziec: no, wszystko w porzadku, jutro zbieraj sie do szkoly.

Lidka wyobrazila sobie, jak to bedzie, gdy wejdzie do klasy. Jak usiadzie w pierwszej lawce z Rysiukiem. A dwadziescia par oczu bedzie sie na nia gapic, jakby wszyscy zobaczyli ja pierwszy raz...

Spojrzala na rozklad zajec - dwudziesty pierwszy pazdziernika, sroda - i wlozyla do teczki odpowiednie podreczniki. Ale nie poszla do szkoly, tylko nad morze.

Obloki wabily wzrok rozmaitymi odcieniami szarosci, a niebo wygladalo tak, jakby ktos obsypal je brudnymi i nastroszonymi piorami. Wygladalo, jak lezaca na plazy zdechla mewa. Od morza dal nieprzyjazny wiatr; Lidka usadowila sie pomiedzy kamieniami i otworzyla ksiazke. Najbardziej nudna z nudnych powiesci na swiecie „Biedna Anne” nalezalo zgodnie z programem przeczytac jeszcze w zeszlym roku, ale Lidka zabrala sie do niej dopiero niedawno, przedzierajac sie przez dlugie opisy przyrody i niekonczace sie monologi. Bohaterka nie mogla miec dzieci, zblizala sie do konca okresu plodnosci, a jej maz zamierzal odejsc do innej kobiety; Lidka przewracala kartki, o niczym prawie nie myslac. Alez problemy maja ci ludzie... przeciez przezyli bezpiecznie swoja mryge, i teraz przed nimi dwadziescia lat beztroskiego zycia...

Lidce zostalo siedem miesiecy i dwa tygodnie.

W ostateczna apokalipse wierza tylko idioci. Ona, Lidka, uczyla sie historii. Jest madra.

Litery zlewaly jej sie przed oczami.

Gdzies tak kolo poludnia do zatoki ze wszystkich stron splynely kutry patrolowe. Zatrzymaly sie daleko od brzegu - tam, gdzie Lidce udalo sie przedtem zobaczyc dalfiny. Czarne sylwetki rozciagnely sie w lancuch od cypla do cypla. Okretow bylo nie mniej niz dwadziescia, a od strony bazy Obrony Panstwa nadlecialy dwa smiglowce. Przelecialy sie nad morzem, zrobily kilka kregow i odlecialy. Lidka wstala, zeby odejsc.

- Co ty tu robisz?

Niespodziewane pytanie prawie wytracilo jej teczke z rak. Patrol wyrosl jak spod ziemi - dwaj zolnierze i oficer, uzbrojeni, w maskujacych mundurach polowych.

- Co ty tu robisz, dziewczynko?

- Wagaruje - odpowiedziala Lidka cichutko.

Zolnierze wymienili spojrzenia. Uczciwa i szczera odpowiedz nastroila ich mniej wrogo.

- Ogloszono stan wojenny - ostrym glosem oznajmil oficer. - Dzieci powinny siedziec po domach.

Lidka mocniej scisnela teczke. Wargi zaczely jej drzec wczesniej, niz zrozumiala sens tego, co jej powiedziano.

- Jak to... co sie...

- Chodz, szybko!

Ujeli ja pod lokcie i poprowadzili - nie za szybko, ale i tak co chwila sie potykala. Ze strachu zatkalo jej uszy.

Po betonowych schodkach wyciagneli ja na nabrzeze - z kramow zostaly tu tylko metaliczne szkielety, pod nogami szelescily pomiete gazety i nikogo juz tu nie bylo - ani handlarzy, ani spacerowiczow. Tylko same wojskowe samochody z siatkami na oknach. I ludzie z OP, z ktorych co drugi mial radiotelefon. Skladane anteny trzesly sie miarowo i wygladaly jak wasiska karaluchow.

Byl jeszcze Igor Rysiuk. Stal przylepiony do jednego z pojazdow i patrzyl gdzies w bok, jakby to wszystko go nie obchodzilo.

- Ej, ty... to ta dziewczyna?

Rysiuk rzucil na Lidke krotkie spojrzenie i natychmiast sie odwrocil: - Ta.

- Ta, co opuszcza lekcje?

- Przezywa osobisty dramat - odpowiedzial Rysiuk, prawie nie otwierajac ust. - Nieszczesliwa milosc.

Ktos zachichotal.

- No dobra, maly... wyglada na to, ze nie klamales. Dokad was oboje odwiezc... moze do punktu rozdzielczego?

- My niczego nie zrobilismy - odezwala sie Lidka cienkim, niesmialym glosikiem.

- A jednak, nie wolno lazic, dokad sie chce... Adres?

- Co? - dosc glupio spytala Lidka.

- Gdzie mieszkacie? Daleko?

- Na Katowej...

Igor sie nie odezwal. Mieszkal znacznie dalej, na Zielonej Gorce.

- No dobra... Do Katowej was podrzucimy, ale potem nigdzie mi nie lazic! Jasne?

Wspieli sie do ciasnego wnetrza wozu w slad za nieprzyjemnie i ostro pachnacym zolnierzem. Maszyna drgnela - Igor i Lidka mimo woli objeli sie rekoma.

- Czemu nie przyszlas do szkoly? - zapytal Rysiuk klotliwym szeptem.- Zarudny chodzi i nic...

- Odczep sie...

- Czemu jestes taka nieuprzejma?

- A czemu ty jestes takim kretynem?

Gdzies wyla syrena. Jej wycie najpierw narastalo, trwalo przez chwile, a potem cichlo, jakby sie oddalala. Samochod z syrena pognal w przeciwnym kierunku - ku morzu.

- A w szkole, co bylo?

Rysiuk wzruszyl ramionami.

- Alarm. Wszystkich odeslali do domow.

- A ty skad wiedziales, gdzie mnie szukac?

- Skad ci przyszlo do glowy, ze cie szukalem?

Lidka ugryzla sie w jezyk.

- Hej, dzieciaki - odezwal sie kierowca. - Na Katowej ktory numer?

- Dwadziescia siedem - wymamrotala Lidka. - Obok domu towarowego.

Woz wydostal sie na ulice i ruszyl szybciej.

- Posluchaj, Rysiuk...

Pytanie zamarlo jej w krtani.

- Mryga! Dzisiaj? - drwiaco zapytal Igor. - A co z twoja ulubiona data? Co z dziewiatym czerwca?

Lidke ogarnela fala gniewu. Nagle zapragnela strzelic niewysokiego Igora w pysk, zeby ten jego krotko ostrzyzony kaczan walnal o burte wozu.

- Nie boj sie, to zwykly kryzys - usmiechnal sie Igor. - Jakis wojskowy zamach stanu, czy cos w tym guscie. Gdybys sie porzadnie uczyla historii, to bys wiedziala, ze kilka lat przed kazda apokalipsa nastepuje...

Woz zahamowal.

- No, dzieci, spadajcie! I zebym was wiecej na miescie nie widzial, jasne?

- Nie jestesmy juz dziecmi... - warknal Rysiuk pod nosem. - Wiesz, zdazylismy juz przywyknac...

Kierowca dodal gazu i maszyna pomknela dalej, zostawiajac obojgu na pozegnanie fale smrodu z rury wydechowej.

* * *

Wypracowanie

UCZENNICY MLODSZEJ GRUPY

Klasy III B

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×