LIDII SOTOWEJ

na temat: „Ludzie i dalfiny”

Pewna dziewczyna poszla kiedys nad morze. Pogoda byla piekna. W wodzie pluskaly sie rybki. Swiecilo slonce. Dziewczyna postanowila, ze sie wykapie.

Weszla za daleko w glab morza i zaczela sie topic. Zaczela wzywac pomocy, ale nikt jej nie uslyszal.

I nagle z glebi morza przyplynal dalfin. Dziewczyna sie przestraszyla, ale dalfin popchnal ja ku brzegowi i uratowal.

Dziewczyna sie bardzo ucieszyla. Dalfin plywal obok niej i pokazywal jej grzbiet. Zaprzyjaznili sie. Dziewczyna czesto zaczela chodzic nad morze i spotykac sie z dalfinem.

Potem dziewczynka dorosla i nastapil koniec swiata. Dalfiny pozrzucaly skory i prze... [skreslone] sie w poczwarki, to znaczy w glefy. Wyszly na brzeg. Dziewczynka [skreslone]. On ja poznal i nie zjadl. Ale ja poranil. I dlatego nie zdazyla dostac sie do Wrot, do Schronu.

Dalfiny to niebezpieczne stworzenia. W okresie cyklu plywaja daleko od brzegu i nie wychodza na brzeg. Ale gdy nastepuje koniec swiata, staja sie larwami glefami i wychodza na lad. Dzieci powinny uwazac!

OCENA: trzy z plusem

NIESTARANNIE! I mysl, Lido, o czym piszesz.

* * *

W domu powitala ja cicha panika. Cicha, dlatego ze wrocila z Rysiukiem. W obecnosci kolegi z klasy nie bardzo wypadalo robic Lidce sceny.

Rysiuk zaszedl, zeby zadzwonic i nawet zdazyl burknac do sluchawki: „Zyje, nic mi sie nie stalo, jestem u Sotowej”, gdy telefon umilkl, jakby sluchawke napchano wata. „Teraz jeszcze lacznosc!” - wycedzil przez zeby ojciec Lidki. Rysiuk pozegnal sie i ruszyl ku drzwiom.

- Igorze, nigdzie nie pojdziesz - odezwala sie mama spokojnie. - W najlepszym przypadku zabierze cie jakis patrol.

- A w najgorszym? - zdziwil sie Rysiuk.

Po calym mieszkaniu byly porozrzucane rozmaite rzeczy. A na progu stalo piec plecakow - jak na obrazku w podreczniku OP.

- No, wywal wszystko, co tam masz w torbie - odezwal sie Timur, brat Lidki do Rysiuka, ktory nagle jakos ucichl. - Jezeli oglosza ewakuacje...

- Zatoke juz zamknieto - stwierdzila Lidka.

- Z pewnoscia leza juz glefy - zazartowal beztroski Timor.

Jana zaczela plakac. Ojciec ja zbesztal - ale bez gniewu, uczynil to raczej machinalnie.

Telewizor stal wlaczony, ale migotal szarym bielmem pustego ekranu. Jak sie wen dlugo wpatrywac, mozna ulec zludzeniu, ze po ekranie laza tysiace drobnych muszek. Lidka odwrocila glowe.

Rysiuk bez slowa wytrzasnal z teczki na podloge kilka podrecznikow, aktowke z zeszytami, dziennik, piornik i jakies drobiazgi. Do pustej teczki wlozono mu termos, zawiniety w polietylen pakiet z racja zywnosciowa i apteczke. Ta wymiana podzialala przygnebiajaco na Lidke - poszla wiec do swojego pokoju i wlaczyla magnetofon - na szczescie baterie jeszcze dzialaly. Zamknawszy oczy, mozna bylo sobie wyobrazic, ze nic sie nie stalo.

- Bylem wczoraj w dwiescie piatej - odezwal sie Rysiuk.

- Po co? - spytala Lidka bez nadmiernego zainteresowania w glosie.

- Tak sobie... Najpierw bylo ciekawie... dziewczyny poprzychodzily w tym, co tam ktora miala... a niektore prawie bez niczego...

- Bardzo interesujace - wtracila Lidka sarkastycznie.

- Owszem... ale potem nazarli sie jakiegos swinstwa i zaczela sie rozroba. Ledwo zdazylem zwiac. Ty z tym Zarudnym... to powaznie, czy tylko tak?

Lidka milczala. Dziwna sprawa... do dziewiatego czerwca zostalo wszystkiego siedem i pol miesiaca, a ona irytuje sie na tego nudziarza i pajaca Rysiuka. Ktory zreszta celowo sie z nia drazni.

W sasiednim pokoju zatrzeszczal telewizor. Zapiszczal - i na ten pisk z roznych pomieszczen zbiegli sie Timur z Jana, mama, papa i Lidka z Rysiukiem.

- Drodzy mieszkancy naszego miasta...

Czyjas mloda, pociagla twarz. Na poly znajoma - Lidka nigdy nie interesowala sie polityka i nie ogladala telewizyjnych wiadomosci, ale domyslila sie, ze przed kamera nie siedzi dziennikarz ani lektor.

- Drodzy mieszkancy naszego miasta, nadzwyczajna sytuacja zostala opanowana. Prosimy wszystkich o zachowanie spokoju. W stolicy wykryto spisek, wymierzony w prawowity rzad i majacy na celu obalenie konstytucyjnego...

„Skad ja go znam” - zaczela sie zastanawiac Lidka. I prawie w tejze samej chwili uslyszala nad uchem syk Rysiuka:

- Niech go cholera... To przeciez...

- Kto? - zapytala lekko podenerwowana.

- Zarudny - odpowiedzial ojciec. - Deputowany Zarudny.

Z ekranu patrzyl na nich ojciec Slawka.

Rozdzial 2

Swietka mieszkala pietro wyzej i byla o rok starsza od Lidki. Uczyla sie w dwiescie piatej i w przeciwienstwie do Lidki miala czas na przesiadywanie w „zlym towarzystwie”. Przechodzac obok laweczki, na ktorej wieczorami zbieralo sie to wlasnie towarzystwo, Lidka spinala sie wewnetrznie i pozdrawiala wszystkich najbardziej obojetnym kiwnieciem, na jakie mogla sie zdobyc w tej sytuacji.

Podczas ostatnich miesiecy wszystko sie zmienilo i nie udalo sie ukryc tej zmiany. Lidka przestala chodzic na zajecia pozalekcyjne, co wiecej, osmielala sie opuszczac ostatnie lekcje. W liceum czula sie jak karas na zimnej patelni - niby nie piecze, ale i przyjemne to tez nie jest. Lepiej juz na laweczce przed domem...

Ale najwazniejsze bylo to, ze ze Swietka mozna bylo rozmawiac o dziewiatym czerwca. Swietka nie wybuchala histerycznym smiechem, dajac cala postawa do zrozumienia, jak ja smieszy glupota Lidki i nie krecila palcem przy skroni. Swietka zdobywala nawet jakies nowe wiadomosci - okazalo sie, ze istnialy cale organizacje poswiecone Ostatniej Apokalipsie. Jakby dwa przeciwstawne nurty - jedni poswiecali ostatek zycia na „wyzwolenie duszy”, rzucajac picie, palenie opuszczali rodziny i poswiecali sie pracy z ludzmi. Inni - przeciwnie, nie zamierzali niczego rzucac, a chcieli po prostu na koniec pouzywac sobie zycia; sprzedawali mieszkania, a za otrzymane pieniadze organizowali orgie, zabawy, hulanki, kupowali bilety na morskie podroze i w ogole oddawali sie uciechom. Jezeli idzie o morskie podroze, to Lidka sama chetnie by sie w taka wybrala, ale o tym, czym ludzie zajmowali sie na orgiach, pojecie miala dosc metne.

Urodziny Swietki wypadaly w niedziele. Dwudziestego drugiego stycznia - obliczyla Lidka, kierujac sie starym nawykiem.

Goscie zebrali sie okolo pol do osmej. Chlopakow bylo szesciu, dziewczat - razem z Lidka - tyle samo. Najwyrazniej byl w tym jakis zamysl - wypiwszy po lampce mocnego, metnawego plynu, goscie podzielili sie na pary - jak w przedszkolu. Miejsce obok Lidki zajal blady, niezdrowo wygladajacy dryblas, mniej wiecej osiemnastoletni i najwyrazniej krotkowidz, ale wstydzacy sie noszenia okularow.

Po pierwszym toascie Lidce zakrecilo sie w glowie i od razu jej ulzylo; nie musiala juz o niczym myslec - a w kazdym razie o niczym nieprzyjemnym.

W nowym towarzystwie licealisci nie cieszyli sie najmniejszym szacunkiem. Wszyscy goscie, oprocz Lidki, byli uczniami szkoly dwiescie piatej z mlodszej i sredniej grupy, a siedzacy obok Lidki chlopiec byl ze starszej i na dodatek powtarzal rok. Mowiono o nauczycielach - wyjatkowo glupich, paskudnych i prymitywnych typach. Kazdy z nich mial jakies przezwisko. Lidce dosc szybko wszystko sie pomieszalo i nie mogla sie zorientowac, kto kogo dokad poslal i kto komu przygrzal linijka. Naiwnie przyznala sie do tej nieswiadomosci - i natychmiast znalazla sie w centrum uwagi. Jeden przez drugiego goscie zaczeli jej wyjasniac:

- ...chemica - Decha Przysecha. A matematyczka - Fenia Chrzanowna. A peowiec...

Pozostale przezwiska nie nadawaly sie do druku, byly jednak smieszne. Lidka wybuchala konskim smiechem i glosno powtarzala najbardziej smakowite przezwiska. Z niemala satysfakcja przymierzala je do licealnej zastepcy, matematyczki i dyrektorzycy; dopiero teraz zrozumiala, jak bardzo nienawidzi cala trojke. Za ponure geby na progu muzeum, za patetyczna odzywke: „W tym swietym dla nas miejscu...” I za to, ze jej nie wylali. Niechby ja wydalono ze szkoly... ale nie, zmarszczyli sie z pogarda, popatrzyli z obawa na Zarudnego i zostawili. Zeby za kazdym razem, wzywajac ja do tablicy, sceptycznie zaciskac wargi.

A w dwiescie piatej, ktorej numerem straszono licealistow az do dygotu w kolanach, nikt warg na zaciskal. Tam nauczyciele kleli, krzyczeli, rzucali podrecznikami, tlukli linijkami po lbach i wzywali rodzicow - ale warg zaciskac nikt by tam nie zaciskal. Po pierwsze, dlatego, ze wszyscy uczniowie byli uwazani za zepsutych z definicji i nikt sie po nich nie spodziewal niczego dobrego. A po drugie, uczciwiej jest raz dac dziewczynie w gebe, niz miesiac po miesiacu pogardliwie sie marszczyc na jej widok.

- A tamten chlopak podwedzil starszemu klucze od wozu i zaprowadzil Angelike do garazu. Uruchomili silnik, zeby ogrzac bude i wlezli na tylne siedzenie. A woz taki, ze nie daj Boze! I zaczeli sie kotlowac - a garaz zamkniety! Zasneli oboje i sie otruli... znaczy, nawdychali sie spalin. Pochowano ich razem...

- Tobie smiech, a mnie stara teraz kluczy nie chce dac...

- A co, na tamten swiat ci sie zachcialo?

- Wszystko lipa, chlopaki, jeden gosciu z naszej klasy postawil w piwnicy obok rury rozkladane lozko, cieplutko tam...

- ...zdejmuje siostruni te torbe z glowy, a ona juz sina, ledwo ja obudzilem. Pogotowia nie wzywalem, zeby rachunku nie wystawili.

- ... no dobra, mysle, forse jakos skombinuje, nie pierwszy raz, ale zeby mu tylka nadstawiac...

- ...kupilem petarde i psorce do szuflady. Ale wrzeszczala!

Lidka popijala i chichotala coraz glosniej. Kazde slowo wydawalo jej sie niezwykle zabawne, ale nie wiadomo czemu, natychmiast ulatywalo z pamieci.

Cale towarzystwo juz po godzinie uznalo ja za swojaka. Blady drugoklasista zaczal spiewac, akompaniujac sobie na gitarze. Mial na imie Giena i Lidce podobal sie z kazda chwila coraz bardziej - taki dorosly, z blekitnymi, nieustraszonymi oczami i lekko zachrypnietym, zmeczonym glosem...

Potem zapalono dwie swieczki i zgaszono gorne swiatla. Wlaczyli jakas muzyke i Giena zaprosil do tanca nie Lidke, ale jej dlugonoga sasiadke z prawej. I od razu podczas tanca wetknal jej reke pod krociutka spodniczke mini.

Lidka, chwiejac sie na nogach, wydostala sie jakos zza stolu, przecisnela pomiedzy tanczacymi i znalazla lazienke. Usilujac sie skupic, dlugo patrzyla w swoja pijana twarz, natezajac wzrok.

A niech wszystko porwa diabli. Tak i tak juz niedlugo mrygnie. Dlaczego ona, Lidka, nie ma prawa robic tego, na co ma ochote? Chocby w przeddzien nieuchronnej smierci...

- Hej, mala! Dawaj tu! Bedzie zabawa!

Pokoj plywal w papierosowym dymie. Ze stolu pozdejmowano puste talerze, a solenizantka przyniosla dzieciecy baczek na przyssawce i ze strzaleczka. Z towarzyszeniem ogolnego smiechu uruchamiano baczek i ten, na ktorego wskazywala strzalka, zdejmowal z siebie czesc odziezy. Serce zamieralo w slodkim oczekiwaniu, bylo strasznie i radosnie, goscie kolejno zdejmowali buty,

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×