Lidka milczala. Splatala i rozplatala palce.

- Pojde do nich - odezwala sie Swietka po pauzie. - Popatrze, czy jest tam tak pieknie, jak mowi ten nygus. Pojdziesz ze mna?

- Kiedy? - spytala Lida cichutko.

Swietka sie zamyslila:

- No... jutro zmywam sie z dwoch ostatnich lekcji. Albo w ogole nie pojde do szkoly. Wyspie sie. Gdzies tak na dwunasta... pasuje?

Lidka kiwnela glowa.

Szatniarka patrzyla na nia podejrzliwym wzrokiem. Lidka ostatnio dosc czesto zabierala swoj plaszcz przed koncem lekcji.

I co z tego?!

Przy bramie staly rzedem samochody. Bezowe, zielone i bialo-zolte, podobne do woskowych jablek w sniegu. Wyroznial sie tylko jeden, czarny, podobny do przyczajonej pantery. W tym wozie pracowal silnik - z rury wydechowej wydobywala sie nitka spalin.

Lidka zwolnila kroku.

W zasadzie chyba od samego poczatku wiedziala, ze nigdzie ze Swietka nie pojdzie. Kumpela troche poczeka, a potem pojdzie na przedmiescie sama; potem bedzie jej mozna cos zelgac. Swietka co prawda nie uwierzy i zupelnie slusznie oskarzy przyjaciolke o tchorzostwo, ale czy to nie wszystko jedno?

Ale jezeli nie pojdzie dzis ze Swietka, to znaczy w ogole nie bedzie miala co robic. Na siedzenie w parku za zimno, a powrot do domu o tej porze oznacza pakowanie sie w awanture. Wydawaloby sie, drobiazg, zwykla domowa awantura, ale mimo wszystko wcale sie jej to nie usmiecha...

Niepokoj okazal sie tak silny, ze niewiele braklo, a wrocilaby do szkoly. Pokornie oddala swoj plaszcz szatniarce i usiadla w swojej pierwszej lawce, na oczach calej klasy... czysciutkich, porzadnych uczniow, ktorzy doskonale radza sobie z nauka. Obok Rysiuka, ktory jest juz prawie studentem. Ktory wierzy, balwan, ze bedzie studentem! Popiolem bedzie, a nie studentem, szarym stozkiem pod ruinami gmachu liceum!

A moze jednak pojsc ze Swietka?

Podniosla zamarznieta grudke sniegu. Starannie wymierzywszy, cisnela w siedzaca na plocie wrone. Chybila. Wrona nawet nie wzbila sie w powietrze, tylko pogardliwie lypnela na Lidke, przechylajac lebek.

Zdenerwowana nie na zarty Lidka podniosla kolejna sniezke. Dobrze byloby znalezc nieco ciezsza.

- Lida!

Wyprostowala sie z grudka lodu w dloni.

Obok czarnego wozu stal, wetknawszy dlonie w kieszenie dlugiego, czarnego plaszcza, mniej wiecej czterdziestoletni nieznajomy mezczyzna.

Nie, nie. Lida go poznala. Gdzies juz widziala te twarz, tylko gdzie to bylo...

- Dzien dobry. Lido. Zajecia juz sie skonczyly?

Mocniej scisnela swoja grudke lodu. Rekawiczka zdazyla juz przemoknac.

Stojacym obok czarnego samochodu mezczyzna byl deputowany Zarudny. Kilka razy spotkala go w szkole - ale to bylo dawno, przed paru laty. Czesciej pokazywal sie teraz w telewizorze. Zwlaszcza ostatnio, po jesiennej probie przewrotu.

A trzasnac by ta grudka w przednia szybe, podpowiedzial jej wewnetrzny, rozweselony glosik. Fajnie by bylo. Co prawda te szyby sa z pewnoscia z pancernego szkla... Albo chociazby mu napaskudzic. Chociaz nie. To on moze jej napaskudzic. Dopoki nalezy do kregu najblizszych doradcow Prezydenta, ojca Slawki nie tknie zadna zaraza.

- Widzisz, Lido, dawno juz chcialem z toba porozmawiac. Mozna?

Lidka odwrocila glowe.

No jasne. Szklane drzwi byly pokryte rozplaszczonymi o szyby nosami. Jak muchy do miodu...jakby przed minuta nie brzeczal dzwonek na lekcje.

- O czym?

Slowa padly jednoczesnie z grudka lodu, ktora Lidka upuscila sobie pod nogi.

Deputowany Zarudny usmiechnal sie. Jego geste, lekko juz osrebrzone wlosy sterczaly niczym kolce jeza - deputowany nie bal sie mrozu i nie nosil czapki. Zreszta, w samochodzie bylo z pewnoscia cieplo i wygodnie.

Nie ma z nim o czym rozmawiac. Incydent zostal dawno „wyczerpany” (wedle idiotycznego okreslenia Rysiuka),

- Widzisz, Lido... Bardzo bym nie chcial, zebys sobie myslala, ze moj syn zostal wychowany w malpim gaju. A ty z pewnoscia tak myslisz, prawda?

Rozdzial 3

Wiosna sie spozniala. Ulice przeksztalcily sie w kanaly sciekowe i wszyscy kleli w zywy kamien miejskie sluzby porzadkowe.

Na przystanku pospiesznego tramwaju bylo mokro, pod butami szelescily nieuprzatniete papierki po cukierkach, strzepy porwanych woreczkow i ulotki, teraz juz znane wszystkim ulotki z wizerunkiem plonacego czlowieka, z ktorych przenikliwym, ostrym wzrokiem spogladal starszawy mezczyzna o zoltej twarzy.

Na podjezdzie grupka nieco starszych od Lidki wyrostkow zabawiala sie kopaniem pustej butelki. Lidka mocniej przycisnela do siebie teczke. W sztucznym scisku bez trudu mozna wyciagnac komus portmonetke, albo nawet wyrwac teczke czy torebke - Lidka sama znala chlopakow z dwiescie piatej, ktorzy zajmowali sie tym procederem. Co prawda jednego z nich dopadli i stlukli milicjanci - i teraz mowia, ze nie doczeka mrygi.

W centrum bylo cicho i spokojnie, ale pancerne zaluzje na witrynach sklepow pozostaly opuszczone do polowy. Wzdluz trotuaru dreptal odzwierny ochroniarz z miotla i w fartuchu z odstajacymi polami, pod ktorymi widac bylo zarys przedmiotu przypominajacego rekojesc pistoletu.

Lidka znala dozorce, on zas na jej widok usmiechnal sie i podniosl z pulpitu sluchawke telefonu:

- Klaudia Wasiliewna? Przyszla do was Lida Sotowa. Tak. Dobrze. Wlaz na gore - to bylo juz do Lidki.

Klaudia Wasiliewna byla matka Slawka. Znaczy, deputowanego nie ma w domu... A Lidka liczyla na to, ze bedzie mogla sie z nim zobaczyc. Wlasnie dzis.

Drzwi otworzyl jej Slawek.

- Czesc.

- Czesc - odpowiedziala Lidka, wdychajac zapach mieszkania Zarudnych; skladala sie nan niepowtarzalna mieszanka woni drewna, skory i czegos jeszcze, co nie dawalo sie blizej okreslic.

Stosunki Slawka z Lidka przypominaly teraz wzruszajaca dziecieca przyjazn, taka, jaka opisuja w ksiazkach. Trwalo to od dnia, w ktorym deputowany Zarudny przekonal Lidke, ze nie jest ona dla Slawka obiektem zainteresowania seksualnego, ale laczy go z nia wiez raczej romantyczna. Ze jeden glupi postepek jest wybaczalny i nie mozna od razu stawiac na czlowieku krzyzyka. Ze dla niego, deputowanego, bardzo wazne jest psychiczne zdrowie syna. Deputowany przelamal jeszcze inne watpliwosci Lidy, nie od razu i nie bez trudu, ale w koncu przekonal ja, dlatego, ze dziewczyna chciala zostac przekonana... a deputowanemu zdarzalo sie przekonywac ludzi znacznie bardziej opornych i wrogo don nastawionych, niz Lidka Sotowa. Kimze w koncu bylby dzis, gdyby nie potrafil przekonywac?

W pokoju Slawka wyjela z teczki dwie kasety w podniszczonych futeralach.

- Masz... Tak jak sie umawialismy.

- Dziekuje - odparl Slawek.

Dawniej powiedzialby: „Dziekuje, Chucherko”. Teraz jednak nie nazywal Lidki Chucherkiem. Nigdy.

Wlaczyl telewizor i wsunal w otwor odtwarzacza pierwsza z kaset Lidki. Na ekranie pojawily sie pasy, a potem obraz pojasnial. Amatorskie zdjecia, pierwszy wrzesnia w liceum, starsza grupa przechodzi do trzeciej klasy, srednia do drugiej, a oto i pierwszoroczniacy...

Kaseta miala prawie dziewiec lat. W niektorych miejscach tasma byla juz uszkodzona, ale i tak film byl ciekawy. Dziecinne gebusie... no, no... Lidka zdazyla juz zapomniec, jak wygladaja dzieci. Rysiuk byl tak zabawny, ze nie dalo sie powstrzymac smiechu. Jej rowiesnicy... a i sama Lidka wcale nie wygladala lepiej. Pulchne policzki i biala kokarda na czubku glowy.

- A to ja - odezwal sie Zarudny, kiedy obiektyw kamery przeniosl sie na dzieciakow ze sredniej grupy.

Lidka kiwnela glowa z roztargnieniem:

- A ja juz zdazylam zapomniec o tych tasmach. Tam sa jeszcze urodziny, Nowy Rok...

Dluzej niz dwie minuty nie dalo sie patrzyc na dzieci. Jakby to nie byla przeszlosc Lidki, ale jakies zupelnie obce, irytujace bachory. Pulchne policzki, krotkie raczki i nozki...

- Kiedy wroci twoj ojciec? - zapytala, gladzac walek kanapy.

- Nie wiem - odezwal sie Slawek po chwili milczenia. - Nigdy tego nie wiem... A co?

- Nic - westchnela Lidka. - Wiesz... w dzisiejszej „Robotniczej” jest spory artykul o tych... no, co przepowiedzieli apokalipse...

- Znowu?! - Slawek mocno spochmurnial. - Kurcze, ty wciaz jeszcze czytasz takie rzeczy? Ile nam zostalo... siedemdziesiat dwa dni?

- A ty skad to wiesz? - zapytala Lidka po chwili. - Liczyles?

Slawek mocno sie zmieszal. Poczerwienial po same uszy i rozpieklil sie niczym pchla:

- Akurat! Nie mam nic lepszego do roboty, tylko liczyc!

- Ale przeciez policzyles... - stwierdzila cicho Lidka.

Slawek parsknal gniewnie:

- Tylko nic nie mow ojcu. Wysmieje mnie.

Na ekranie tarmosily sie obco wygladajace dzieciaki. Slawek odsunal sie w drugi kat kanapy i podwinal pod siebie nogi; Lidka patrzyla na niego i nie mogla sie nadziwic, ze ten chlopak najpierw jej sie wariacko podobal, potem ja przerazil, a wreszcie wzbudzil w niej odraze. Z jakiegos powodu jego drwiny byly jej calkowicie obojetne, a pochwaly i komplementy wcale jej nie interesowaly. Powie: „Glupia jestes”, a jej nie zechce sie nawet wzruszyc ramionami. Ale gdyby powiedzial: „Ojciec uwaza, ze jestes glupia...”

Teraz pojdzie do kuchni i przyniesie mrozona kawe. U Zarudnych podawano niezwykle smaczna kawe. Mieli nad wyraz wygodna skorzana kanape. I doskonale wideo.

- Wylacz - machnela reka w strone ekranu, na ktorym krecil sie korowod siedmioletnich rowiesnikow Lidki. - Pusc jakis nowy film... Masz cos dobrego?

- Oczywiscie - ozywil sie Stawek.

Ciekawe, ze deputowany Zarudny przekonal takze syna. Wystarczy, jak to sie mowi, udac, ze nic sie nie dzieje - i wszyscy wkrotce zaczna w to wierzyc, a po jakims czasie okaze sie, ze rzeczywiscie nic sie nie stalo.

Teraz nawet zastepica usmiecha sie do Lidki przyjaznie. I matematyczka o wszystkim zapomniala. A chemica nie kwituje jej przyjscia dyskretnym chichotem. Madrego ojca ma ten Slawek, gdyby nie byl taki madry, nie zostalby radca stanu.

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×