- No, do apokalipsy jeszcze zdazysz podrosnac. Miejmy nadzieje, ze mimo wszystko nie nastapi juz jutro.

- Nie jutro? - wyrwalo sie Lidce.

- Nie - deputowany pokrecil glowa. - Jest jeszcze czas.

- A... - dziewczyna sie zajaknela. - Wie pan dokladnie?

- No, nie - Zarudny znow sie usmiechnal. - Wiem, ze to dla ciebie bolesny temat... przewidywania, prognozy, przepowiednie. To dla nas wszystkich bolesne sprawy. Ale zboczylem z tematu. Bylem w starszej grupie i moja pierwsza apokalipsa zastala mnie w wieku prawie dwudziestu lat. Oczywiscie, bylem wtedy bardziej dojrzaly. Ale wyobraz sobie, zupelnie nie moglem zrozumiec swoich rodzicow. Wydawalo mi sie, ze sa nudni, drobiazgowi, tchorzliwi... ze denerwuja sie bez powodu...

Lida poczerwieniala. Mimowolnie, ale za to jak pomidor. - Ja wcale nie...

Deputowany usmiechnal sie i Lida pojela, ze powiedziala za wiele.

- Nie twierdze, ze jestes taka sarna, jak ja osiemnascie lat temu. Ale Slawek w wielu aspektach zachowuje sie podobnie.

Lidka otworzyla szeroko oczy: - Slawek?!

Nie mogla pojac, jak takiego ojca mozna uznac za nudnego, drobiazgowego czy tchorzliwego i tak dalej...

- Owszem, wyobraz sobie! Nie dlatego, ze jest glupcem albo ze my z zona jestesmy glupcami. Po prostu tak wyszlo. Kazda nowa apokalipsa jest powtorka pomylek i bledow popelnionych za poprzedniej. Slawkowi tego powiedziec nie moge, pomysli, ze mu sie podlizuje. Ale tobie moge oswiadczyc z czystym sumieniem: twoi rodzice wcale nie sa takimi nudnymi osobnikami, jak ci sie teraz wydaje. Wcale nie. Sa bardzo dzielni. W swoim czasie to zrozumiesz...

Otworzyly sie drzwi i do pokoju wsunela sie stopa Slawka w domowym pantoflu, a potem tacka z parujacymi naczynkami.

Hokej przestawiono na kanape. Lidka stukala lyzeczka w porcelanowe filizanki i myslala o tym, ze mama niedlugo bedzie miala urodziny. Dobrze byloby wymyslic cos takiego... takiego...

A potem opowiedziec o tym Andriejowi Igorowiczowi.

- A Lidka wypytywala o przepowiednie - wtracil Slawek skarzypyta. - Tatku, u was w oddziale jeszcze nie zebrali prognoz astrologow?

- Zebrali - starszego Zarudnego to pytanie wcale nie zbilo z tropu. - I astrologow, i prorokow, i innych takich... Co prawda, polowe z nich trzeba bylo od razu przekazac psychiatrom. Pij, Lido, pij. Niczym nie mozna wzgardzic, dzieci, niczym... nawet przepowiedniami od natchnionych i nawiedzonych. Choc niewielki, a wlasciwie zaden z nich pozytek. Jedne sa sprzeczne z drugimi. W dokumentach jest pelno wzmianek: taki to a taki przepowiedzial apokalipse na trzydziesty jakiegos tam kosmatego cyklu, inny na czterdziesty pierwszy... Ale gdy bierzesz te dokumenty w rece - nie po to, izby otrzymac honorarium w gazecie, ale zeby sie w nich choc troche zorientowac - to okazuje sie, ze wiekszosc z tych przepowiedni dotyczy wydarzen, ktore juz sie staly. To znaczy, ze wylazlszy z Wrot, prorok oznajmia: „A uprzedzalem”!

Lidka lyknela herbaty, ktora w ogole nie miala checi stygnac i okropnie piekla w jezyk.

- ...a pozostale proroctwa albo sa niedokladne, albo dwuznaczne i niejasne. A niektore w ogole sa podrobkami. Tylko jednemu czlowiekowi udalo sie przewidziec dzien i godzine z dokladnoscia do jednej minuty. Ale poniewaz byl to jedyny wypadek podczas bardzo dlugiego szeregu cykli, prosciej go uznac go za przypadkowe trafienie. Ten prorok zreszta nie przezyl przepowiedzianej przez siebie apokalipsy. Zostal stratowany przez tlum na podejsciu do Wrot - od tej pory zreszta istnieje przesad, ze dokladna przepowiednia jest niebezpieczna dla zdrowia.

Lidka odpowiedziala niesmialym usmiechem na smiech deputowanego.

- ...ale uwierzcie mi, ze prowadzi sie badania we wszelkich mozliwych kierunkach. Przeglada sie mapy lokalizacji Wrot. Zadnej prawidlowosci. Wszystko jedno, czy liczyc recznie, czy zdac sie na liczniaki. Apokalipse mozna przewidziec mniej wiecej z taka sama dokladnoscia, jak obliczyc uklad rozsypanych przypadkiem na podlodze groszkow. Cale instytuty, ogromne zespoly ludzi usiluja zrozumiec, lub chocby z grubsza jakos sobie wyobrazic, czym sa Wrota... skad sie biora i jaka jest ich struktura... wszystko bez rezultatu, i tak juz od dziesiatkow cykli... Ale najwazniejsze - deputowany nagle zmarszczyl brwi - najwazniejsze jest nie to, zeby zrozumiec konstrukcje Wrot, ale to, zeby ludzie nauczyli sie do nich wchodzic nie tratujac jedni drugich. Rozumiecie?

- „Prawidlowa organizacja ewakuacji ludnosci daje niemal stuprocentowa przezywalnosc podczas apokalipsy - zacytowal Slawek z pamieci. - Nalezy miec przy sobie zapas wody i zywnosci na trzydziesci szesc astronomicznych godzin. Dokladnie wykonywac polecenia komisarzy i instruktorow OP”. Myjcie rece przed jedzeniem. Przechodzcie ulice tylko na zielonym swietle. Tato, ty zawsze przechodzisz na zielonym?

- Ostatnio dosc rzadko chodze po ulicach - mruknal starszy Zarudny. - Ale kiedy chodzilem... tak, bywalo, ze przejsc nie szukalem...

- O, wlasnie! - Slawek podniosl palec.

W tej chwili uchylily sie drzwi. Do pokoju zajrzala blada, mizernie wygladajaca mama Slawka, kiwnela Lidce glowa i zwrocila sie do deputowanego:

- Andrieju, chcialabym..

- Juz ide - starszy Zarudny kiwnal glowa. - Dzieci, pozwolcie, ze was pozegnam... A przy okazji, ktora to godzina? Zeby Lida sie nie zasiedziala i nie musiala wracac po nocy...

Nigdy nie proponowal Lidzie samochodu z kierowca ani pieniedzy na taksowke. Najwyrazniej doskonale wiedzial, jakie sa granice zwyklej uprzejmosci.

- Chcialabym gazety - pisnela Lidka, starajac sie okrasic czyms rozstanie. - „Wiadomosci Parlamentarne”...

- Slawku - kiwnal glowa deputowany - daj Lidce zszywke z ostatnich kilku miesiecy... Jak ci sie spodoba, wezmiesz wiecej. - Lidce wydalo sie, ze po twarzy Andrieja Igorowicza przemknal lekki usmieszek. Nie bardzo wierzyl w to, ze Lidka poprosi o kolejne zszywki.

- Przeczytam - powiedziala, patrzac mu prosto w oczy.

- No i dobrze... Zajrzyj do nas jeszcze, Lido.

- Do widzenia.

Drzwi sie zamknely.

- Tam jest drobny druk - stwierdzil Slawek nie bez niezadowolenia w glosie. - I zolty papier.

- Mam dobry wzrok - odpowiedziala Lidka, usilujac uporac sie jakos z poczuciem osamotnienia, ktore nagle zastapilo wir wydarzen tego wieczoru. - Slawek...

- Co?

- A tak w ogole, to kim chcesz zostac? Takze politykiem?

- Ojciec nie jest politykiem! - zirytowal sie zapytany. - Przede wszystkim jest uczonym, a dopiero potem... ja tez bede uczonym. Archeologiem. Skoncze uniwerek i pojade daleko... na poludnie. Na wykopaliska artefaktowych Wrot.

- Slawek... - glos Lidki drgnal nagle. - A jak... mimo wszystko... to nas beda odkopywac? I rozgarniac nasze popioly?

- Panikara... - skwitowal Slawek zmeczonym glosem. - No, masz te swoje gazety... Chodzmy, odprowadze cie.

* * *

Okazalo sie, ze Slawek mial racje. Z poczatku Lida w ogole nie mogla czytac „Wiadomosci Parlamentarnych”. Nawet wtedy, gdy zmuszala sie do wodzenia oczami po wierszach, juz od drugiego akapitu przestawala rozumiec, o czy mowa.

I wtedy sie poddala. Zaczela przegladac tylko uwagi w nawiasach; byly to uwagi, jak w teatralnych sztukach. Tu oklaski. Tam wrogie okrzyki. Tu czlonkowie jakiejs tam frakcji wstali i opuscili sale. A tu... deputowany taki to a taki sprobowal zlapac deputowanego Zarudnego za klapy, ten jednak uchylil sie, i deputowany taki to a taki, potknawszy sie o stopien, uderzyl glowa w trybu...

To Lidke zaciekawilo.

Ojca Slawka jedni nienawidzili, dla drugich byl jednak kims w rodzaju duchowego przywodcy. Lidka zaczela przegladac tylko wystapienia deputowanego Zarudnego - i to ja wciagnelo. Wystarczylo sobie tylko wyobrazic, jak Andriej Igorowicz wstaje, opiera sie o trybune, celnymi uwagami kwituje wypowiedzi przeciwnikow. Niewazne bylo, co mowil, choc mowil, jak zwykle, madrze i dobitnie.

Przez kilka dni Lidka napawala sie swoim malenkim gazetowym teatrzykiem. A potem gore nad nia wziela wiosna.

Rankami slonce tak niemilosiernie swiecilo prosto w okna, ze trzeba bylo zaciagac zaslony. W klasie pustoszaly kolejne miejsca; licealisci zaczeli wagarowac jak ostatni chuligani z dwiescie piatej - a Lidka nie chciala byc gorsza od innych. Chodzili nad morze, rozpalali ogniska, piekli ziemniaki, wedzili kielbaski na dlugich patykach; od czasu do czasu trafialy sie wojskowe patrole, ktorych czlonkowie mierzyli wagarowiczow ponurymi spojrzeniami spod przezroczystych oslon przy kaskach i szli dalej. Nikt sie nimi nie interesowal, bo tez i nikt do niczego nie mial serca. Kazdy chcial uszczknac z zycia swoj kes radosci... dopoki jeszcze mozna, dopoki daja...

O urodzinach mamy Lidka przypomniala sobie w przeddzien i wieczorem. Nie miala prezentu ani laurki, o ktorej myslala wtedy u Zarudnych.

Wstala z lozka. Odziana w nocna koszule podeszla do stolu, wyrwala kartke z jakiegos starego albumu i odrecznie, flamastrami narysowala pocztowke z pozdrowieniami. Uszy palily ja ze wstydu - widac bylo, ze pocztowka zostala namalowana pospiesznie i niedbale. Porwala ja na strzepy i namalowala druga, ktora wcale nie wyszla jej lepiej, ale tej juz nie zniszczyla - i tak nie miala niczego lepszego.

Dlugo nie mogla ponownie zasnac. Wiercac sie na lozku, przypominala sobie to, co powiedzial jej Andriej Igorowicz - o tym jak dzielna byla jej matka. Ze spokojnym sumieniem moglaby jej nie urodzic... a prosze, urodzila.

Niespodzianka bylo, ze mama bardzo ucieszyla sie z pocztowki narysowanej niezdarnie przez Lidke. Nawet miala lzy w oczach. Dlugo jej dziekowala; Lidka nie pamietala, kiedy w domu ostatnio panowala taka radosc i kiedy wszyscy odnosili sie do siebie tak serdecznie...

W liceum wysiedziala cale trzy lekcje, ale w koncu uciekla nad morze. Zebralo sie tam spore towarzystwo - czterech chlopakow ze sredniej grupy, czterech z mlodszej i tylko trzy dziewczyny. Ziemniaki kupili po drodze, a na kielbase zabraklo pieniedzy.

Ledwo zdazyli rozpalic ognisko na kamieniach, kiedy pojawila sie nieprzyjaznie nastawiona delegacja trzymajacych lapy w kieszeniach chlopakow z dwiescie piatej. Ich terytorium znajdowalo sie nieco dalej, kolo molo z rampa rozladunkowa, doszlo wiec do jawnego, choc niespodziewanego naruszenia granic. Dziesieciu chlopakow podeszlo bez slowa, kazdy mial papieros w kaciku ust i Lidka, dokonawszy pobieznego zestawienia sil, wpadla w panike. „Nasi” byli znacznie mniej liczni, jezeli nie liczyc dziewczat, a w razie bijatyki liczyc na nie bylo glupota.

Okazalo sie, ze byla w bledzie. Licealistki doskonale sobie poradzily.

Rozmowa byla krotka i prawie calkowicie niecenzuralna. Obcy przyszli specjalnie, zeby porozbijac pyski „licealnym czyscioszkom”: prawie wszyscy napastnicy mieli kastety i w pierwszych sekundach bojki kilka licealnych pyskow rzeczywiscie uleglo rozbiciu.

Wedlug wszelkich regul chlopcy z dwiescie piatej powinni byli nasycic sie widokiem zakrwawionych twarzy przeciwnikow, porwac zdobyczne ziemniaki i zwyciesko odmaszerowac.

Ale wszystko sie pokielbasilo.

Jedna z licealistek, Zoja, miala zbiorniczek gazu. Druga, Inga znalazla w torebce szydlo; gaz od razu wytracono Zoi z reki, ale szydlo okazalo sie bronia znacznie skuteczniejsza.

- A-a-a... Kurwa jedna!

Lidka poznala tego chlopca w najmniej ze wszystkich odpowiednim momencie. Byl na urodzinach Swietki, a teraz nadziawszy sie na prowizoryczny sztylet Ingi, skulil sie, zaciskajac obie dlonie na ranie. Koszula na brzuchu szybko mu poczerwieniala, a tymczasem jego kompan, ktorego Lidka takze metnie sobie przypominala, zwalil juz Inge z nog i kopal ja w piersi i w glowe.

Lidka zaczela krzyczec.

Ktos padl w ognisko. Ktos inny rzucil celnie kamieniem, a ktos nadzial sie piersia na ostry kamienny wystep i bezwladnie zsunal na ziemie.

- Mamo! - darla sie Lidka.

Wszystko sie powtarza, stwierdzil jej wewnetrzny glos z intonacja Andrieja Igorowicza.

Odwrocila sie i rzucila do ucieczki. Natychmiast tez potknela sie, rozcinajac o muszle policzek.

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×