przelaczy Centrum, cala siec wiez na pole depresyjne. Nastepnie, wtedy juz bez zadnych przeszkod, pojdzie do studia radiowego i nastawi tam cykliczna transmisje mowy nagranej uprzednio na tasme… Caly kraj od chontyjskiej granicy do Zarzecza lezy w depresji, miliony durniow zalewaja sie lzami, nikomu nie chce sie nawet palcem ruszyc, a glosniki juz rycza na pelny regulator, ze Plomienni Chorazowie sa zbrodniarzami, ze nazywaja sie tak i tak, zabijcie ich, znajduja sie tam i tam, mowie to wam ja, Mak Sym, Zywy Bog na ziemi (albo pelnoprawny nastepca tronu cesarskiego lub Wielki Dyktator… Co bedzie wolal). Do broni, moj legionie! Do broni, moja armio! Do broni, moi poddani!… A sam tymczasem wroci do maszynowni, przestawi generatory na pole wytezonej uwagi i oto juz caly kraj slucha z otwartymi gebami starajac sie nie pominac zadnego slowa, uczac sie ich na pamiec i powtarzajac w duchu. Glosniki rycza, wieze pracuja i tak to trwa przez godzine, a potem Mak przelacza generatory na entuzjazm. Tylko pol godziny entuzjazmu i koniec z transmisjami!… A kiedy przyjde do siebie — massaraksz, poltorej godziny potwornego bolu, ale trzeba massaraksz, wytrzymac! — Kanclerza juz nie bedzie, nikogo juz nie bedzie, bedzie za to Mak, Wielki Mak i jego wierny doradca, dawny prokurator generalny, a obecnie szef rzadu Wspanialego Maka… Do diabla zreszta z rzadem, bede po prostu zyl, nikt mi nie bedzie zagrazal. Potem sie zobaczy… Mak nie nalezy od ludzi, ktorzy opuszczaja pozytecznych przyjaciol. On nie porzuca nawet bezuzytecznych przyjaciol, a ja bede bardzo, ale to bardzo uzytecznym przyjacielem!…

Przywolal sie do rzeczywistosci i usiadl przy biurku. Popatrzyl na zolty telefon, usmiechnal sie, zdjal sluchawke zielonego telefonu i wywolal zastepce Departamentu Badan Specjalnych.

— Glowacz? Dzien dobry, tu Madrala. Jak sie czujesz? Jak z twoim zoladkiem?… No to pieknie… Wedrowca jeszcze nie ma? Aha! No dobra… Zadzwonili do mnie z gory i kazali przeprowadzic u was mala inspekcyjke… Nie, nie mysle, ze to zwykla formalnosc, bo ja i tak nic sie na waszej robocie nie wyznaje… Przygotuj jednak jakis raport… Projekt zalecen pokontrolnych i rozne tam takie… Zatroszcz sie tez, aby wszyscy byli na swoich miejscach, a nie tak jak zeszlym razem… Mhm… Okolo jedenastej chyba… Zrob tak, abym o dwunastej mogl odjechac ze wszystkimi dokumentami… No, to na razie… Pojdziemy cierpiec. Ty takze cierpisz? Czy tez moze dawno juz wymysliliscie ochrone, tylko przed zwierzchnikami ja ukrywacie? Zartuje oczywiscie… Czesc.

Odlozyl sluchawke i spojrzal na zegarek. Byla za kwadrans dziesiata. Jeknal glosno i powlokl sie do lazienki. Znowu ten koszmar… Pol godziny koszmaru, przed ktorym nie ma ucieczki ani ratunku, przez ktory zyc sie odechciewa… Wielka szkoda, ze Wedrowca trzeba bedzie oszczedzic!

Wanna juz byla napelniona goraca woda. Prokurator zrzucil szlafrok, zdjal nocna koszule i wsunal pod jezyk tabletke przeciwbolowa. I tak przez cale zycie. Jedna dwudziesta czwarta zycia to pieklo. Ponad cztery procent… Nie liczac wezwan na gore. No, wezwania wkrotce sie skoncza, ale te przerwy w zyciorysie pozostana do konca… To sie zreszta jeszcze zobaczy. Kiedy wszystko sie ustabilizuje, sam sie zajme Wedrowcem… Wpelzl do wanny, ulozyl sie wygodnie, rozluznil miesnie i zaczal sie zastanawiac, jak bedzie sie dobieral Wedrowcowi do skory. Ale nie zdazyl juz niczego wymyslic. Znajomy bol uderzyl w ciemie, przetoczyl sie po kregoslupie, wbil pazury w kazda komorke, w kazdy nerw i zaczal je szarpac, okrutnie, metodycznie, w takt uderzen oszalalego serca…

Kiedy wszystko sie skonczylo, polezal jeszcze chwile w slodkim rozleniwieniu. Piekielne meki rowniez maja pewne zalety: pol godziny koszmaru darowywalo w zamian kilka minut niebianskiej rozkoszy. Pozniej wyszedl z wanny, wytarl sie przed lustrem, uchylil drzwi, odebral od kamerdynera swieza bielizne, ubral sie, wrocil do gabinetu, wypil jeszcze jedna szklanke mleka, tym razem zmieszanego z podgrzana woda lecznicza, zjadl odrobine kleistej mazi z miodem, posiedzial troche bez celu ostatecznie przychodzac do siebie, a wreszcie zadzwonil do dziennego referenta i kazal przygotowac samochod.

Do Departamentu Badan Specjalnych prowadzila trasa rzadowa, pusta o tej porze dnia i wysadzana kedzierzawymi drzewkami sprawiajacymi wrazenie sztucznych. Kierowca pedzil nie zatrzymujac sie pod sygnalami i tylko od czasu do czasu wlaczal porykujaca basem syrene. Pod wysokimi zelaznymi wrotami departamentu znalezli sie za trzy jedenasta. Legionista w galowym mundurze podszedl do nich, pochylil sie, poznal i zasalutowal. Brama natychmiast sie rozwarla, za nia ukazal sie gesty park, biale i kremowe bloki domow mieszkalnych, a za nimi gigantyczny, szklany prostopadloscian laboratoriow. Wolno przetoczyli sie jezdnia z groznymi zakazami przekraczania okreslonej szybkosci, mineli placyk zabaw dzieciecych, niski pawilon basenu kapielowego i wesoly, barwny budynek klubu-restauracji… Wszystko to nurzalo sie w zieleni, w klebach zieleni, w calych oblokach zieleni. Dokola bylo cudownie czyste powietrze i, massaraksz, unosil sie jakis zadziwiajacy zapach, ktorego nie ma w zadnym lesie, na polu ani lace. Och, ten Wedrowiec! To wszystko jego pomysly! Kosztowalo to potworne sumy, ale za to wszyscy go tu lubia. Tak wlasnie nalezy zyc. Potworne sumy, Sultan byl okropnie niezadowolony, jeszcze i dzis kreci nosem. Ryzyko? Naturalnie, ryzyko bylo. Wedrowiec je podjal, ale teraz to jest jego folwark, nikt go tu nie zdradzi, nikt mu nogi nie podstawi. Ma w tym swoim departamencie pieciuset ludzi, glownie mlodziezy, ktora gazet nie czyta i nie slucha radia: nie maja na to czasu — mowia — prowadza wazne badania naukowe… Promieniowanie mija sie wiec tu z celem, a wlasciwie godzi w inny cel. Masz racje, Wedrowcze, ja na twoim miejscu tez jeszcze dlugo bym zwlekal z helmami ochronnymi. Bo ze zwlekasz, to niemal pewne! Ale, u diabla, jak sie do ciebie dobrac? Gdyby sie znalazl drugi Wedrowiec… To jednak czcze marzenia, drugiej takiej glowy nie znajdzie sie na calym swiecie i on o tym dobrze wie. Starannie wylawia kazdego utalentowanego dzieciaka, tresuje go od najmlodszych lat, oswaja, oddziela od rodzicow — ci glupcy nie posiadaja sie przy tym z radosci! — i oto jeszcze jeden zolnierzyk uzupelnil jego armie… Jak to jednak dobrze sie stalo, ze Wedrowca teraz nie ma!

Samochod zatrzymal sie, referent otworzyl drzwi. Prokurator wygramolil sie na zewnatrz i wszedl po schodach do oszklonego hallu. Glowacz ze swoimi fagasami juz na niego czekal. Prokurator z wystudiowana nuda na twarzy niedbale uscisnal Glowaczowi reke i pozwolil zaprowadzic sie do windy. Do kabiny weszli zgodnie z hierarchia: pan prokurator generalny, za nim pan zastepca szefa departamentu, nastepnie fagas pana prokuratora generalnego i starszy fagas pana zastepcy szefa. Reszta zostala w hallu. Do gabinetu Glowacza weszli znow zgodnie ze starszenstwem: pan prokurator generalny przed Glowaczem. Fagasa pana prokuratora i starszego fagasa Glowacza zostawili w poczekalni. Prokurator natychmiast z wyrazem zmeczenia na twarzy opadl na fotel, a Glowacz kazal podac herbate.

Przez pierwsze kilka minut prokurator dla rozrywki przypatrywal sie Glowaczowi. Glowacz mial wyglad czlowieka, ktory cos paskudnie przeskrobal. Staral sie nie patrzec w oczy, nieustannie przygladzal wlosy, bezmyslnie zacieral rece, nienaturalnie pokaszliwal i w ogole wykonywal mnostwo niepotrzebnych, goraczkowych ruchow. Zawsze tak wygladal. Wyglad i sposob bycia stanowily jego podstawowy kapital. Nieustannie wzbudzal podejrzenie, ze ma cos na sumieniu, i sciagal na siebie coraz to nowe, drobiazgowe kontrole. Departament Zdrowia Publicznego zbadal jego zycie niemal godzina po godzinie, a poniewaz bylo bez zarzutu i kazde sprawdzenie jedynie potwierdzalo ten nieoczekiwany fakt, Glowacz wspinal sie po drabinie sluzbowej z niespotykana szybkoscia.

Prokurator wszystko to doskonale wiedzial, bo trzy razy osobiscie z najwieksza pieczolowitoscia sprawdzal Glowacza. Teraz jednak, bawiac sie jego widokiem, zlapal sie nagle na mysli, ze ten filut na pewno wie, gdzie jest Wedrowiec, i ze okropnie sie boi, aby tej informacji z niego nie wyciagnieto. Nie wytrzymal wiec i powiedzial niedbalym tonem:

— Pozdrowienia od Wedrowca.

Glowacz spojrzal nan sploszonym wzrokiem i natychmiast odwrocil oczy.

— Mmm… Tak… — powiedzial gryzac wargi. — Zaraz nam… Hmm… przyniosa herbate.

— Prosil, abys zadzwonil — dodal prokurator jeszcze bardziej niedbale.

— Co?… Aaa!… Dobrze… Herbata dzis bedzie wyjatkowa! Moja nowa sekretarka to po prostu mistrzyni w parzeniu herbaty… To znaczy… Hmm… Dokad mam zadzwonic?

— Nie rozumiem — powiedzial prokurator.

— No, chodzi mi o to, ze… Hmm… Jezeli mam dzwonic, to musze przeciez wiedziec… Hmm… Znac telefon… On nigdy nie zostawia numeru… — Glowacz nagle chorobliwie poczerwienial, zaczal sie goraczkowo krzatac i poklepywac dlonmi po biurku szukajac olowka. — Gdzie wiec kazal zadzwonic?

Prokurator postanowil sie wycofac.

— Zazartowalem — powiedzial.

— Jak?… Co?… — po twarzy Glowacza blyskawicznie przemknelo mnostwo podejrzanych uczuc. — A! Zazartowales?… — Zaniosl sie nieszczerym smiechem. — Ales mnie nabral!… A ja juz myslalem… Ha-ha-ha!… Jest juz herbatka!

Prokurator odebral z wypielegnowanych rak wypielegnowanej sekretarki szklanke mocnej, goracej herbaty i powiedzial:

— No dobrze, pozartowalismy sobie. Teraz do roboty! Gdzie masz te swoje papierzyska?

Вы читаете Przenicowany swiat
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×