Glowacz, wykonujac mnostwo niepotrzebnych ruchow, wydobyl z szuflady i podal prokuratorowi projekt protokolu pokontrolnego. Sadzac z tego, jak sie przy tym kurczyl i zwijal, projekt byl nafaszerowany dezinformacja, a jego autorzy starali sie wprowadzic inspektora w blad i w ogole byli zakamuflowanymi wywrotowcami.

— Mmm-tak… — wymamrotal prokurator ssac krysztalek cukru. — Co my tu mamy?… „Protokol inspekcji”… No tak… Laboratorium interferencji… Laboratorium badan spektralnych… Laboratorium promieniowania integralnego… Nic nie rozumiem, zeby mozna sobie na tym polamac. Jak ty sie w tym wszystkim orientujesz?

— A ja… Hmm… Ja, powiem ci szczerze, rowniez sie nie znam. Jestem przeciez z zawodu… Hmm… Administratorem… Ja sie w to wszystko nie mieszam…

Glowacz odwracal wzrok, przygryzal wargi, nerwowo burzyl fryzure i teraz bylo juz zupelnie jasne, ze nie jest zadnym administratorem, lecz specjalnie przeszkolonym chontyjskim szpiegiem. Alez typ!…

Prokurator wrocil do protokolu. Rzucil gleboka uwage o przekroczeniu limitow finansowych, ktorego dopuscila sie grupa wzmacniania emisji; zapytal, kto to jest Zoj Barutu, czy to przypadkiem nie krewny Mora Barutu, wybitnego pisarza propagandysty; wyrazil niezadowolenie z faktu, ze refraktometr bezsoczewkowy, ktory kosztowal mase pieniedzy, nie jest do tej pory nalezycie wykorzystany; wreszcie podsumowal wyniki sekcji doskonalenia propagacji promieniowania stwierdzeniem, ze zadnych istotnych postepow nie widzi (dzieki Bogu, dodal w mysli) i ze ten jego sad winien koniecznie znalezc sie w protokole.

Fragment sprawozdania dotyczacy prac sekcji ochrony przed promieniowaniem przerzucil szczegolnie niedbale. Drepczecie w miejscu — oswiadczyl. — W ochronie fizycznej prawie nic nie osiagneliscie, w fizjologicznej jeszcze mniej… Ochrona fizjologiczna to w ogole nie dla nas: nie pozwole sie kroic, bo jeszcze idiote ze mnie zrobicie… za to chemicy to zuchy, nastepna minute wywalczyli. W zeszlym roku minute i dwa lata temu poltorej… To znaczy, ze teraz moge zazyc pigulke i zamiast trzydziestu minut meczyc sie tylko dwadziescia dwie… No coz, niezle… Prawie trzydziesci procent… Zapisz moja opinie: przyspieszyc tempo prac nad ochrona fizyczna, nagrodzic pracownikow dzialu ochrony chemicznej. To wszystko.

Odrzucil kartki Glowaczowi.

— Kaz to przepisac na czysto… Moje uwagi rowniez… A teraz dla formalnosci zaprowadz mnie… No powiedzmy… Eee… U fizykow bylem zeszlym razem… Zaprowadz mnie do chemikow, zobacze, jak tam u nich…

W asyscie Glowacza i dziennego referenta przeszedl sie bez pospiechu po laboratoriach dzialu ochrony chemicznej. Usmiechal sie uprzejmie do ludzi z jedna naszywka na rekawie, poklepywal czasami po ramieniu beznaszywkowych, zatrzymywal sie przy wyzszych stopniem, aby uscisnac reke i zapytac, czy nie maja jakichs pretensji do kierownictwa.

Pretensji nie bylo. Wszyscy zdawali sie pracowac albo udawali, ze pracuja. U nich nigdy nic nie wiadomo. Migaly jakies swiatelka na jakichs aparatach, bulgotaly jakies plyny w jakichs naczyniach, cuchnelo jakims paskudztwem, gdzieniegdzie meczono zwierzeta. Bylo czysto, widno i przestronnie, ludzie wygladali na sytych i zadowolonych, entuzjazmu nie przejawiali, do inspektora odnosili sie z szacunkiem, ale bez odrobiny ciepla, nie mowiac juz o wlasciwej w tym wypadku unizonosci.

W kazdym prawie pomieszczeniu — laboratorium czy gabinecie bez roznicy — znajdowal sie portret Wedrowca: wisial nad stolami laboratoryjnymi obok tablic i wykresow, na scianie pomiedzy oknami, nad drzwiami, czasami lezal tez pod szklem na biurku. Byly to amatorskie fotografie, rysunki olowkowe, szkice weglem. Byl nawet jeden portret olejny. Mozna tam bylo zobaczyc Wedrowca gryzacego jablko lub grajacego w pilke, Wedrowca wyglaszajacego wyklad, Wedrowca surowego, zamyslonego, zmeczonego, rozwscieczonego i nawet Wedrowca smiejacego sie na cale gardlo. Te lobuzy osmielaly sie nawet rysowac jego karykatury i wieszac je w najbardziej eksponowanych miejscach!… Prokurator wyobrazil sobie, ze wchodzi do gabinetu mlodszego radcy sprawiedliwosci Filtika i odkrywa tam swoja karykature. Massaraksz, to bylo nie do pomyslenia!

Usmiechal sie, poklepywal, sciskal dlonie, a jednoczesnie myslal, ze jest tu juz po raz drugi w ciagu roku i ze wszystko zostalo niby po staremu, ale dawniej nie zwrocil jakos na to uwagi… A teraz zwrocil. Dlaczego dopiero teraz? A dlatego, ze Wedrowiec rok lub dwa lata temu nic dla niego nie znaczyl. Formalnie byl jednym z nich, faktycznie zas gabinetowa figura bez zadnego wplywu na polityke, bez swego miejsca w polityce i bez wlasnych politycznych celow. Ale od tego czasu zdolal wiele dokonac. Ogolnopanstwowa akcja wylapywania szpiegow to byla jego robota. Prokurator sam prowadzil te procesy i byl wtedy wstrzasniety, bo zrozumial, ze ma do czynienia nie z lipnymi szpiegami— wyrodkami, lecz z prawdziwymi, doswiadczonymi wywiadowcami Imperium Wyspowego, specjalistami od zbierania informacji naukowych i gospodarczych. Wedrowiec wylowil ich wszystkich co do jednego i od tej chwili stal sie szefem kontrwywiadu specjalnego.

Poza tym to wlasnie Wedrowiec wykryl spisek lysego Babla, okropnego indywiduum, mocno zasiedzialego i niebezpiecznie knujacego przeciw zwierzchnictwu Wedrowca nad kontrwywiadem. Wykryl i sam go zalatwil, nikomu w tym nie zaufal. Zawsze wystepowal otwarcie, nigdy nie maskowal sie i dzialal tylko w pojedynke. Nie uznawal zadnych koalicji, zadnych unii, zadnych tymczasowych sojuszow. W ten sposob obalil kolejno trzech szefow Departamentu Wojny, ktorzy, nim sie zdazyli obejrzec, juz byli wzywani na gore. Wreszcie umiescil na tym stolcu Histeryka, ktory panicznie bal sie wojny. To wlasnie Wedrowiec rok temu utopil projekt „Zloto”, przedstawiony przez Wiernopoddancza Rade Przemyslu i Finansow. Wydawalo sie wtedy, ze lada chwila zleci, bo projekt wywolal zachwyt samego Kanclerza, ale Wedrowiec zdolal go jakos przekonac, ze wszystkie korzysci plynace z projektu sa chwilowe i ze najdalej za dziesiec lat nastapi powszechne rozprzezenie i rozpocznie sie epidemia szalenstw. Zawsze potrafil ich jakos przekonac. Nikt tego nie umial, ale Wedrowiec potrafil. Wiadomo zreszta, dlaczego. Ten czlowiek niczego sie nie bal. Tak dlugo tkwil w swoim gabinecie, az wreszcie zrozumial swoja istotna wartosc. Pojal, ze jest potrzebny wszystkim, bez wzgledu na to, jakbysmy sie z nim nie zarli. A to dlatego, ze jedynie on moze stworzyc ochrone, tylko on moze wybawic nas od meczarni… A smarkacze w bialych kitlach rysuja jego karykatury.

Referent otworzyl kolejne drzwi i prokurator zobaczyl swojego Maka. Mak, ubrany w bialy kitel z naszywka na rekawie, siedzial na parapecie i gapil sie przez okno. Gdyby jakis radca sprawiedliwosci pozwolil sobie w godzinach sluzbowych sterczec na parapecie i liczyc wrony, mozna by go z czystym sumieniem zeslac na koniec swiata jako oczywistego nieroba, a moze nawet sabotazyste. W tym zas wypadku, massaraksz, nie mozna bylo slowa powiedziec. Zlapiesz go za kark, a on na to: „Bardzo przepraszam! Przeprowadzam eksperyment myslowy!”

Wielki Mak liczyl wrony. Spojrzal przelotnie na gosci, wrocil na moment do swego zajecia, ale natychmiast znow sie obejrzal i przypatrzyl sie im uwazniej. Poznal — pomyslal prokurator. — Poznal, moj madrala… Usmiechnal sie uprzejmie do Maka, poklepal po ramieniu mlodziutkiego laboranta krecacego arytmometr i zatrzymawszy sie posrodku pokoju rozejrzal sie dokola.

— Hmm… — rzucil w przestrzen miedzy Makiem a Glowaczem. — A co sie tu u was robi?

— Panie Sym — powiedzial Glowacz czerwieniac sie, mrugajac i zacierajac rece — prosze wyjasnic panu inspektorowi, co pan… hmm…

— Przeciez ja pana znam — powiedzial Wielki Mak, jakos nieoczekiwanie zjawiajac sie o dwa kroki od prokuratora. — Prosze mi wybaczyc, pan jest prokuratorem generalnym, prawda?

Tak, z Makiem sprawa byla trudna, caly pieczolowicie obmyslony plan od razu wzial w leb. Mak nie mial zamiaru czegokolwiek ukrywac, niczego sie nie obawial, byl zaintrygowany i patrzyl na prokuratora z wyzyn swego ogromnego wzrostu jak na jakies egzotyczne zwierze. Trzeba bylo improwizowac.

— Tak — odrzekl z zimnym zdziwieniem prokurator, przestajac sie usmiechac. — — O ile mi wiadomo, jestem rzeczywiscie prokuratorem generalnym, chociaz nie bardzo rozumiem… — Nachmurzyl sie i spojrzal Makowi prosto w twarz. Mak usmiechal sie od ucha do ucha. — Ba! — wykrzyknal prokurator. — No oczywiscie!… Mak Sym, vulgo Maksym Kammerer! Doniesiono mi jednak, ze pan zginal. Massaraksz, jak pan tu trafil?

— To dluga i nieciekawa historia — odrzekl Mak machnawszy reka. — Ja zreszta tez sie zdziwilem ujrzawszy tu pana. Nigdy nie przypuszczalem, ze nasza dlubanina interesuje Departament Sprawiedliwosci…

— Wasza dlubanina interesuje najbardziej nieoczekiwanych ludzi — powiedzial prokurator. Wzial Maka pod reke, odprowadzil go w najdalszy kat pokoju i zapytal konfidencjonalnym szeptem:

— Kiedy nam podarujecie pigulki? Prawdziwe pigulki, na cale trzydziesci minut…

— Czyzby pan rowniez?… — zdziwil sie Mak. — Zreszta tak, oczywiscie…

Prokurator smetnie pokiwal glowa.

— Nasze blogoslawienstwo i nasze przeklenstwo — rzekl. — Szczescie naszego narodu i cierpienie jego sternikow… Massaraksz, ogromnie sie ciesze, ze pan zyje, Mak. Musze sie panu przyznac, ze proces, w ktorym

Вы читаете Przenicowany swiat
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×